niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 9

    LEA
    Nauczyłam się odróżniać martwych od żywych.
    Siedzę na stołówce i wciskam w siebie zieloną papkę, chyba zupę krem z groszku. Chociaż równie dobrze mógłby to być rozwodniony styropian, smak byłby taki sam.
    Żywy, martwy, żywy, żywy... martwy.
    Zjawy, które widzę mają bardziej... matowe kolory niż żywi ludzie. Są jakby wyprani, jak rysunki zmuszone do życia.
    Żywy, żywy, martwy... No, albo ta pani nie jest martwa, tylko przeziębiona. W każdym razie, wygląda niewyraźnie.
    - Smacznego!
    Papka prawie staje mi w gardle, gdy Wolfer siada naprzeciwko mnie. Zauważam, że w ręce ma kubek z napisem „Najlepszy Wujek Na Świecie”, w środku jest kawa.
    Zabiłabym za kawę.
    - Dziękuję i nawzajem – odpowiadam odruchowo.
    - Jak się dzisiaj czujemy?
    - Wyśmienicie. Nie może mi pan przypadkiem przemycić trochę kawy? Byłabym wdzięczna.
    Śmieję się cicho po wypowiedzeniu tego zdania, żeby obrócić je w żart. Mimo że mówię w pełni poważnie. Zadowoliłabym się nawet kawą z saszetki, taką trzy w jednym.
    Wolfer kręci głową z uśmiechem i odsuwa kubek na bok, żeby mnie nie drażnić. Miły doktor.
    - Przykro mi, ale pacjentom nie wolno dawać kofeiny. Kofeina sprawia, że ludzie są nerwowi, a tego nie potrzebujemy. Powiedz mi Lea, czy wszystko w porządku? Masz dobre kontakty z innymi pacjentami?
    Cóż, zależy czy mówi doktor o martwych czy żywych.
    - Tak, dogadujemy się. - Odsuwam od siebie talerz z zupą. - Chociaż oczywiście wolałabym być w domu.
    Doktor kiwa głową i uśmiecha się pokrzepiająco. Wymieniamy kilka uprzejmości, po których on zabiera swój kubek z cudowną substancją, której pragnę, jak niczego innego, i odchodzi.

    Nie siedziałam zbyt długo na stołówce, bo nie było tam nikogo znajomego. Sky gdzieś zaginął, pewnie siedzi na jednym z tych bezsensownych zajęć, gdzie dla odstresowania lepi się garnki z gliny albo ćwiczy oddychanie.
    Z nudów kieruję się w stronę łazienek, umyję ręce, może wtedy poczuję się lepszym człowiekiem.
    Moje ręce. Właśnie.
    Spoglądam na swoje nadgarstki, na których są nieładne, poszarpane blizny. Nigdy w życiu bym sobie czegoś takiego nie zrobiła. Co to w ogóle za pomysł, zabijanie się, kiedy moje życie było tak cudowne?
    - Hej, podejdź na chwilę!
    Obracam się i z zaskoczeniem patrzę na osobę, która mnie woła.
    Ten nowy strażnik stoi przed drzwiami na jeden z oddziałów i uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Nie wygląda na tak spiętego, jak ostatnio.
    - Jakiś problem? - pytam, po czym mam ochotę uderzyć głową o ścianę.
    Lea, nie jesteś gangsterem na dzielni, żeby pytać ludzi, czy mają problem.
    - Chciałem przeprosić cię za moje wczorajsze zachowanie. Widzisz, jestem nowy w tej pracy. - Strażnik wzrusza ramionami i uśmiecha się przyjaźnie.
    Wygląda trochę jak zagubiony dzieciak.
    Wzdycham głośno.
    - Nic nie szkodzi. I tak byłeś bardziej miły niż większość pacjentów tutaj.
    Chłopak śmieje się i wkłada dłonie do kieszeni. Może wcale nie jest taki zły? Może to kolejny normalny człowiek, z którym będę mogła się zakumplować?
    - Przepraszam, muszę wracać na stanowisko – oznajmia i kręci głową, jakby żałował, że musi mnie zostawić. - Jeśli kiedyś będziesz chciała pogadać, wiesz gdzie mnie znaleźć.
    Uśmiechy, słowa pożegnania. Miło.
    Czyli jednak pan strażnik nie jest bucem.
    Czasem żałuję, że nie mogę mieć przy sobie swojej komórki. Głównie dlatego, że zazwyczaj większość dnia spędzałam na przeglądaniu Tumblr czy Instagrama, ale teraz brakuje mi telefonu dlatego, że mam ochotę poplotkować z moją przyjaciółką. Może udałoby mi się nawet wysłać jej zdjęcie strażnika. Aparat pewnie nie uchwyciłby ładnego koloru jego oczu.
    Wchodzę do łazienki, a raczej ląduję w łazience, po poślizgnięciu się na mokrych płytkach. Czyżby ktoś nie zakręcił kranu?
    Czerwień, rozsypane włosy, blade usta i biały szum.
    Krzyczę.

SKY

       Razem z Mike'iem wracamy z Sali Rozrywki, gdzie zostałem zmuszony do przegrania w tenisa stołowego. Jak widać mój humor przenosi się nawet na grę.
- Tyle ćwiczyłem, że w końcu cię zniszczyłem.
Postanawiam nie psuć mu jego chwili radości. Następnym razem go pokonam.
       Drogę zastawia nam masywny strażnik z czarną brodą. Ma dość nieprzyjemny wzrok, jakby nas o coś oskarżał.
- W czym możemy pomóc? - pyta chłopak obok mnie.
- Każdy pacjent ma w tej chwili udać się do swojego pokoju i tam czekać na dalsze instrukcje.
Nawet nie zdążyłem zjeść obiadu, a jestem naprawdę głodny.
- Moglibyśmy skoczyć szybko do stołówki? - pytam. - To zajmie tylko sekundę...
- Do swoich pokoi, natychmiast!
    W jego oddechu czuję kurczaka i całkowicie wariuję. Przygryzam wargę, która ostatnio często ode mnie obrywa, i ruszam w swoją stronę. Mam ochotę się wrócić, zacisnąć pięści i przywalić gościowi prosto w zęby. Już jestem gotowy do wykonania samobójczego planu, ale w oddali widzę Leę.
    Blondynka siedzi na ziemi, opierając się plecami o ścianę. Wygląda jakby jej odbiło. Chociaż w tym miejscu to nie jest zbyt dobre określenie.
- Lea? - kucam przy niej. - Wszystko okay?
Spogląda na mnie z przerażeniem w oczach.
     Sprawdzam, czy na korytarzu jest jeszcze jakiś strażnik. Na szczęście ten wielki drągal pewnie poszedł pokrzyczeć na ludzi w innej części ośrodka. Ostrożnie łapię dziewczynę za rękę i ją podnoszę. Rozglądając się dookoła prowadzę ją do mojego pokoju.
Siadam z nią na łóżku.
- Ziemia do Lei. Co się stało?
- Ona nie żyje. Annabeth nie żyje.
- Jakby nie żyła, to raczej ktoś by nas o tym powiadomił, tak?
     Dopiero teraz zauważam ciemne plamy na jej ubraniu... na moim także. Czyżbym ubrudził się prowadząc ją tutaj? Może to te dziewczyńskie dni, dlatego ma brudne spodnie.
- Ty idioto.
- Kto miałby ją zabić? Freddy Krueger? Poczekaj tu chwilę – wstaję i idę do drzwi – przyniosę ci coś czystego.
- Nie jestem szalona.
    Spoglądam na korytarz. Czysto. Ruszam do pokoju obok. Otwieram szafkę z ciuchami Lei i wyciągam rzeczy na chybił trafił. Czy powinienem wziąć jej bieliznę? Wolę jej dać jakieś swoje bokserki niż grzebać w kobiecych majtkach.
    Gdy chcę już wrócić, słyszę kroki. Lekko uchylam drzwi. Widzę Wolfera rozmawiającego ze strażnikiem kurczakiem. Doktor mocno gestykuluje, co do niego w ogóle nie pasuje.
- Wszyscy są w swoich pokojach. Co mamy teraz robić? - pyta brodaty.
- Zadzwońcie po policje, byleby tylko nie narobili hałasu. Muszę z nimi porozmawiać, zanim będą chcieli przesłuchać pacjentów. Trzeba jeszcze zawiadomić biednych rodziców Annabeth... ale tym zajmę się już ja.
- Niektórzy domagali się obiadu. Czy poprosić kucharki, by poroznosiły posiłki po pokojach?
- Nie, niech poczekają do kolacji. Trzeba zamknąć łazienkę, jakoś zabezpieczyć ten teren... Może do wieczora się ze wszystkim wyrobimy.
- Panie Wolfer – zaczyna kurczak – czy nie powinniśmy... sami się lepiej zabezpieczyć? W końcu to budynek z wariatami, a jeden z nich jest mordercą.
- Jesteście wyszkoleni – syczy Wolfer – myślę, że dacie sobie radę! Do roboty!
    Brodaty szybko się wycofuje. Doktor przeciera czoło dłonią, po czym wali nią z całej siły w ścianę. Huk niesie się po całym korytarzu. Przełykam ślinę, nie będąc pewny, co właśnie usłyszałem. Gdy mężczyzna znika, przechodzę z pokoju do pokoju.
     Kiedy spoglądam na Leę, puzzle zaczynają się ze sobą łączyć.
- Annabeth nie żyje! - krzyczę, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Ciuchy, które przyniosłem, ciskam na łóżko, zaraz obok Lei. W pełni gniewu podchodzę do niej, łapię ją za ramiona i znów krzyczę.
- Skąd wiedziałaś, że ona nie żyje! Mów!
- Nie krzycz na mnie!
- Twój szósty zmysł związany z duchami ci powiedział, co?! Widziałaś jak ginie?!
- Wsadź sobie w dupę te twoje ciuszki! - rzuca nimi w moją twarz – Nie mam zamiaru ci nic powiedzieć, debilu!
- Taka tajemnicza! Może to ty ją zabiłaś!
     Od tego krzyku łzy zbierają mi się w kącikach oczu. Przecież to moja przyjaciółka, jedna z niewielu. Zdążyłem się w niej nawet podkochiwać, a teraz jej nie ma. Nie mogła umrzeć.
Nie mogła.
Nie.
- Tak, tak samo jak prawie zabiłam siebie. Lea, zabójca i niedoszła samobójczyni. Muszę to sobie wpisać do CV.
    Ocieram łzy i mówię szlochając
- Przepraszam. Ja... ja nie wiem, co mam robić. To.. to moja przyjaciółka.
- Ty chociaż masz przyjaciół.
    Uspokój się, Sky.
    Biorę kilka głębokich oddechów i próbuję pozbyć się złości. Siadam obok dziewczyny i najspokojniejszym głosem, na jaki mnie stać, pytam o to, co widziała.
- Szłam do łazienki ze stołówki. W sumie nie wiem po co.. Chyba z nudów, wiesz? Po drodze spotkałam tego nowego miłego strażnika, chwilę porozmawialiśmy i znowu... W każdym razie, jak weszłam do łazienki, poślizgnęłam się na płytkach, upadłam i wtedy zobaczyłam... - wzdycha – Annabeth leżała na podłodze. Miała otwarte usta, całe włosy we krwi. One nie były już blond, tylko zrobiły się czerwone. Wszystko było czerwone. I wtedy... Uciekłam.
    Skoro dookoła nie było niczego podejrzanego, może Annabeth chciała się zabić? Tylko że bardzo dobrze ją znam i wiem... A może nie wiem? Może tylko mi się wydaję, że jest moja przyjaciółką?
     Uderzam się w głowę, bo to chyba najgłupsza rzecz o jakiej dziś pomyślałem.
Nowy strażnik...
- Chodzi ci o tego gościa, który obserwował nas na sesji grupowej?
- Tak, dokładnie o niego. Wcale nie jest takim bucem.
Lampka zaczyna świecić.
- Dzisiaj szukałem cię po sesji i zaglądnąłem do twojego pokoju. Tam właśnie trafiłem na pana „nie jestem takim bucem”, który szperał w twoich rzeczach.
- Może Wolfer mu kazał.
- Takie incydenty to tu norma, tylko że ledwo co wypuścili cię z izolatki. Nikogo tak wcześnie nie przeszukiwali.
- Uważam, że przesadzasz.
     Natychmiast zaczynam się przebierać w czyste ubrania, to samo nakazuje Lei. Patrzy się na mnie jak na wariata, ale ja mam swoje podejrzenia.
- Weź jedne z moich bokserek.
- No chyba żartujesz.
- Zaufaj mi, dobra?
     Zaczynam szukać czegoś ostrego, kiedy Lea fuka z irytacją i idzie do szafki. W jednej z szuflad znajduję pęsetę. Nada się.
     Podchodzę do kratki wentylacyjnej i próbuję odkręcać śrubki. Za szybko to nie idzie, ale w końcu wszystkie cztery są już na ziemi. Biorę pobrudzone ciuchy i wsadzam je najgłębiej jak się da, bym nie mógł ich zobaczyć. Gdy już wszystko wraca na swoje miejsce, widzę zdezorientowaną Leę .
- Lepiej idź już do swojego pokoju.
- Po tym wszystkim... Nieważne.
- Tylko pamiętaj, nic nie widziałaś, nic nie wiesz.
- Pewnie, ani mru mru.
     Staram się nie myśleć o śmierci Annabeth, tylko o tym, co nas teraz czeka. Policja niedługo tu będzie, będą chcieli przesłuchać nas wszystkich. Przynajmniej tych z naszego oddziału. To zajmie sporo czasu. Uświadomienie pacjentom, że ktoś nie żyje... I ktoś jest zabójcą. Lea nie może niczego powiedzieć, a nawet jeśli się przyzna, to chyba ma alibi. Szkoda, że jedyną osobą, która teoretycznie potwierdzi, że ją widziała, jest ten buc.
     Pojawił się dzisiaj. Dzisiaj pojawiło się to całe gówno. Chociaż to może być jeden wielki błąd, myślę, że musimy na niego uważać.
Być może przesadzam, ale trudno. Nie byłbym taki podejrzliwy, gdyby nie to przeszukiwanie.
Słyszę, jak ktoś puka do moich drzwi. To on.
- Czego chcesz? - pytam.
- Niczego, skarbeńku. Sprawdzam tylko, czy wszyscy są w swoich pokojach – puszcza mi oczko i odchodzi.
Chyba się zrzygam.



Taki prezent narysowany przez N. Byłybyśmy wdzięczne, gdyby każdy, kto czyta naszą historię, skomentował ten rozdział. Do następnego!

3 komentarze: