niedziela, 14 września 2014

Rozdział 7

LEA

   - Ziemia do Lei?
Kładę się płasko na plecach pod biurkiem. Moim oczom ukazują się podpisy, kilkanaście podpisów różnych osób.
Pewnie byłych pacjentów.
Nie zwracając uwagi na Sky'a przesuwam palcem po jednym z imion. Biurko jest szorstkie.
Nagle przede mną pojawia się starsza kobieta, unosi do twarzy dłonie owinięte zakrwawionymi bandażami.
Znika, kiedy tylko zsuwam palec z jej imienia.
Dotykam kolejnego podpisu. Młody chłopak, właściwie dzieciak buja się na podłodze w przód i w tył.
Jego spierzchnięte usta szepczą tylko jedno słowo - dom.
Czuję na skórze ciepły oddech. Odwracam głowę, dopiero teraz zauważam, że Sky położył się obok.
   - Przerażające, nie? - mruczy.
Sarkazm razi mnie w twarz.
   - Daj mi rękę - szepczę.
Chłopak bez słowa splata swoje palce z moimi.
Wtedy znowu dociskam opuszek do kolejnego imienia.
I teraz widzimy wszystko razem.
Starzec z metalową laską siedzi na łóżku naprzeciwko nas. W pierwszej chwili wygląda normalnie, a za sekundę odwraca laskę, zdejmuje z końca gumową kuleczkę i przebija sobie gardło metalową rurką.
Odrywam dłoń od blatu.
   - O Boże - szepczę i przechylam głowę w stronę Sky'a tak, że praktycznie wtulam się w jego ramię.
Chłopak przekręca się i otula mnie drugą ręką.
Na mój policzek spływa jedna łza należąca do Sky'a. Po chwili chłopak składa wolny pocałunek na moim czole. Następnie przesuwa dłonią po mych włosach.
   - To pewnie tylko wspomnienia - mruczy Sky.
   - Obyś miał rację - mówię jąkając się przy każdej sylabie.
Przerywa nam zgrzyt zawiasów.
   - Co wy tu robicie? - warczy jakiś męski głos.
Szybko wypełzamy spod biurka i wstajemy. Widzę wysokiego, czarnowłosego mężczyznę.
   - Wolfer zaprasza do Pokoju Zwierzeń. - Informuje i odchodzi.
Stoimy w ciszy, ale wtedy z korytarza dochodzi nas jego głos.
   - Pieprzeni psychole.
Przez chwilę nic nie mówimy, oboje zdezorientowani,
Potem Sky ponownie łapie moją dłoń.
   - Powinniśmy się zbierać.

SKY

           Nie wiem czy jestem bardziej przerażony, czy wkurzony. Próbuję wycisnąć wszystkie myśli z głowy. Bardzo pomocna jest w tym dłoń Lei. Jej ciepłe palce splecione z moimi. Myślę tylko o tym.
           Puszczamy się dopiero w Pokoju Zwierzeń siedząc na krzesłach obok siebie. Po drugiej stronie widzę uśmiechniętego Mike'a machającego do nas. Staram się na niego nie patrzeć, także musiałbym się uśmiechnąć.
           Inne osoby schodzą się jeszcze przez dziesięć minut, a na końcu wchodzi Wolfer.
- Witam wszystkich tu zebranych! - woła radośnie.
Każdy odwołuje swoją wersję powitania, po czym doktorek siada.
- Dzisiaj dołączy do nas nowy kolega, Jimmy.
           Oczy większości lądują na facecie w białej piżamie z rękoma złożonymi na kolanach. Krótkie, ciemne włosy i kilkudniowy zarost. Widocznie nie ma zamiaru się przywitać. Niektórzy chrząkają, inni szurają krzesłami.
           W końcu Wolfer go zachęca:
- Dalej, Jimmy, opowiedz nam coś o sobie.
            Jimmy staje prosto.
- Witajcie, jestem waszym nowym Bogiem. Klękajcie przede mną.
             Mam ochotę prychnąć, ale tego nie robię. Czuję na sobie wzrok Lei, przypala mnie.
Chcę stąd zniknąć. Nie przez tego dziwnego gościa, machającego Mike'a, czy Leę. Tym razem to wina starca z metalową laską
              Zdążyłem przypomnieć sobie Benniego, cholera.
- Naszym nowym Bogiem? - pyta Teresa, jego sąsiadka.
- Tak.
Cisza.
Chryste, dlaczego to taki palant.
- Więc, Jimmy,dlaczego tak sądzisz?
- Mówcie mi Castiel.
- Dobrze wiedzieć. - Kwituje Wolfer pisząc coś w papierach. - To może teraz Lea?
Lea Wstaje.
- Jest okay - tu zerka na mnie. - zwieram nowe przyjaźnie. Mam dobry humor i nie jestem przygnębiona.
- A jak samopoczucie?
              Przypominam sobie, że skłamałem tłumacząc nieobecność Lei. Chyba jej o tym nie wspomniałem.
- E... Bardzo dobrze.
Dziewczyna siada, a Wolfer wywołuje kolejną osobę.
- Mike?
Mój przyjaciel opowiada o tym, że lubi grać w tenisa stołowego, czuje się "fajowo", cieszy się, że do jego grona znajomych dołączyła Lea, nie może doczekać się obiadu i wciąż zastanawia się nad tym, dlaczego Kate przeżyła dźgnięcie prętem w brzuch.
              Wzruszam ramionami. Też się nad tym zastanawiam.
              Kiedy zebranie się kończy, ktoś podchodzi by pogadać z Leą, więc się nie wtrącam i wychodzę sam. Nogi niosą mnie korytarzami, które przypominają labirynt. Jasne, ciasne i niestety zimne. Na trzecim piętrze upewniam się, że nikt nie pilnuje schodów, po czym przebiegam przez nie jak najszybciej i wspinam się w górę.
              Popycham wielkie metalowe drzwi. Są zamknięte. Przez pierwszy miesiąc przychodziłem tu dzień w dzień, modląc się, by te cholerne drzwi się otworzyły.
             Chcę wyjść na dach, pooddychać świeżym powietrzem, rozłożyć ręce i poczuć wolność,
             Zadowalam się kafelkami na podłodze. Podciągam kolana do klatki piersiowej i staram się oddychać.
             Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że się duszę. Nie mogę się ruszyć, ciemność powoli wparowuje do mojej głowy.
             Łapię się za włosy.
Dasz sobie radę.
Dasz.
Wielki haust powietrza. Przecieram twarz.
             Czasem myślę, że jest tego za dużo. Wszystkiego.
Lea kuca przede mną i kładzie swoją dłoń na moim ramieniu. Wygląda na zatroskaną.
- Co ty tu robisz Sky?
Wgapiam się w jej oczy.
 - Myślałem... Sam nie wiem.
              Siada obok mnie, a ja od razu odczuwam dreszcze.
- O czym myślałeś? Możesz mi powiedzieć.
- Potrzeba przebywania z samym sobą się odezwała. Czasem tak mam i ciągle się zastanawiam, czy wszystko ze mną w porządku. A co ty tu robisz?
               Gdybym umiał w jednym momencie zamienić się w szczęśliwego człowieka.
- Martwiłam się o ciebie.
- Prędzej ja o ciebie. Nie musisz zaprzątać sobie mną głowy, jestem tutaj wystarczająco długo i jakoś daję radę.
- Muszę się martwić - uśmiecha się - jesteś tutaj moim jedynym przyjacielem.
                Całą uwagę skupiam na metalowej poręczy. Znamy się z Leą krótko, a już łączy nas dziwna więź. Oczywiście wiem, że to przez te wydarzenia.
                Zamykam oczy.
- Myślałaś już o tych wizjach? Dotykasz czegoś, pojawiają się dziwne obrazy, jak hologramy.
- A może jestem medium?
                Śmieję się, chociaż to bardzo możliwe.
- To tak... - zaczynam niepewnie. - jakbyś mogła odtwarzać przeszłość.

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 6

LEA

Całą noc przewracałam się z boku na bok. Bałam się spojrzeć w miejsce, gdzie pojawił się mężczyzna, ale jednocześnie tego chciałam.
Co chwila zerkałam w stronę kratki wentylacyjnej, byłam ciekawa czy Skyler już śpi. Nie słyszałam żadnego odgłosu z jego pokoju, najwidoczniej zasnął.
Ja nie dałam rady.
Przecieram oczy, powieki same mi opadają. Nigdy nie wierzyłam w duchy, ale po tej nocy już sama nie wiem co o tym myśleć.
Odrzucam z siebie kołdrę i staję na zimnej podłodze. Wyjmuję z komody nową, czystą koszulkę, bo ta, w której spałam przykleiła się do mych mokrych pleców. Szybko naciągam ją na siebie, a potem wychodzę na korytarz.
Zmierzając w stronę łazienki zauważam okienko do pokoju z monitorami, na których są obrazy z kamer. Widzę też strażnika - jego głowa jest odchylona na oparciu krzesła, a z ust spływa mu cienki strumyk śliny.
Śpi.
Momentalnie zawracam, biegnę na koniec korytarza i nie zawracając sobie głowy pukaniem wpadam do pokoju Sky'a.
- Co do cholery... - Słyszę zdezorientowany pomruk i odgłos uderzenia. Chłopak uderzył potylicą o blat biurka. Musiało boleć.
- Wybacz! - Przykucam obserwując jak Sky wypełza spod biurka. - Co ty tam robiłeś?
- Nic! Po co przyszłaś?
Siadam po turecku i kładę dłonie na kolanach.
- Wiesz, że strażnik zasnął? Pewnie dlatego wczoraj nie zareagował jak przyszedłeś do mojego pokoju, też musiał spać.
- Cóż, ten gość lubi się ślinić.
- Zauważyłam - kwituję. - Jak myślisz, co to było? Chodzi mi o to wydarzenie w nocy.
Sky bierze głęboki wdech i pociera skronie palcami.
- Nie mam bladego pojęcia, miałem nadzieję, że to tylko sen.
- Też bym chciała żeby to był sen, chciałabym w ogóle dzisiaj zasnąć.
- Moja ciastkowa propozycja była aktualna całą noc.
Przewracam oczami i przesuwam się.
- Nie miałam wtedy w głowie ciastek tylko duchy, które nagle odwiedzają mój pokój.
Chłopak patrzy na mnie z powagą.
- Skąd wiesz, że to duchy? Sam niekiedy widuję dziwne rzeczy po tabletkach  od dyżurnej.
- Czyli co, obydwoje mieliśmy te same zwidy? Jeden wielki, wspólny haj? - Unoszę brew pytająco.
- Dobra, dobra, ale jak wytłumaczysz to, że podczas sesji tylko ty widziałaś ducha, a tym razem wciągnęłaś w to mnie?
- Nie wiem. - Wstaję i przysiadam na łóżku, które wydaje przeraźliwy skrzyp.
Przywidzenia po tabletkach brzmią całkiem rozsądnie, ale gdyby miały być prawdą, to nie mielibyśmy ich wspólnie. Przecież leki na każdego działają inaczej.
Wzdycham i chowam twarz w dłoniach.
Dlaczego trafiłam do takiego miejsca?
Materac się ugina gdy Sky siada obok mnie.
- Nie przejmuj się, zawsze mogłaś zobaczyć Mike'a bez bielizny.
Parskam mimo woli, a potem od razu przeganiam ten widok z głowy.
- Dzięki, teraz znowu czeka mnie bezsenna noc.
Zapada chwila ciszy, po kilku sekundach robi się niezręcznie. Wtedy czuję jak Skyler kładzie dłoń na moim ramieniu.
- Coś wymyślimy. Tymczasem spróbuj zasnąć.
- A nie mamy dzisiaj jakichś zajęć?
- Powiem Wolferowi, że gorzej się czujesz. Jeśli chcesz połóż się tutaj.
Opieram głowę na piersi Skylera.
- A jak Wolfer przyjdzie do mojego pokoju sprawdzić co ze mną?
- Spokojnie, w sobotę ma dość dużo sesji. Najwyżej zagadam go moimi problemami.
- Dzięki.
Słychać tylko nasze oddechy. Na początku myślę, że nie dam rady odlecieć, ale kiedy tylko zamykam oczy porywa mnie sen.

SKYLER

               Kiedy czuję, że mięśnie Lei się rozluźniają, kładę ją na pościeli, wyciągam koc z szafki i przykrywam kruchą blondynkę. Sam wkładam kilka świeżych ciuchów pod pachę i idę się umyć.
               Zimna woda jest jak ukojenie. Z chęcią zmyłbym z siebie wszelkie wspomnienia śmierci. Nie tylko Lea nie mogła spać. Co chwilę budziłem się gotowy do krzyku, omotany przerażeniem i uczuciem pustki. Ta noc wywlekła na zewnątrz całe moje beznadziejne życie. Opieram się o lodowate płytki.
                Wiele zależy od rodzaju narkotyku. Niektóre pozwalają ci być aniołem, po innych śmiejesz się jak podczas oglądania jednej z tych beznadziejnych komedii, w której ktoś gubi spodnie. Możesz także mieć halucynacje. To dziwne, ale jeśli wkręcisz sobie smutną fazę nawet samobójstwo staje się sensownym rozwiązaniem.
                Nieraz byłem gotów skoczyć z okna, czy powiesić się na sznurku. Wiem, że samo rozwiązanie jest do dupy, ale po protu nie myślisz o niczym innym.
               Dlaczego teraz to musi pojawiać się w mojej głowie. Minęły dwa cholerne lata. Ze złości ciskam mydłem na drugi koniec łazienki.
             Po prysznicu wrzucam brudne ciuchy do kosza i ruszam do biura Wolfera. Zdecydowany pukam głośno trzy razy i wchodzę. Mężczyzna siedzi za swoim biurkiem i ledwo zauważalnie podnosi oczy do góry.
- Skyler. Co cię do mnie sprowadza?
- Chciałem przekazać, że Lea źle się dzisiaj czuje, więc nie będzie obecna na zajęciach.
- Co z nią nie tak?
Zerkam przez okno, jak zawsze.
- Boli ją głowa i tak dalej. Kobiece sprawy.
Wolfer mruczy coś pod nosem, przekładając papiery w rękach, jakby nie usłyszał, że cokolwiek do niego mówiłem. Po chwili jednak odpowiada.
- Wiesz, z jakiego powodu ona tu jest, Skyler?
Wiem, ale nie odpowiadam. Nie zdążam.
- Chciała się zabić. Niedoszli samobójcy szukają pierwszej lepszej okazji, by spróbować jeszcze raz.
- Ona taka nie jest - natychmiast odparowuję.
- Nie wiesz, jaka ona jest. Nie znasz jej, Skyler. Ty tylko chcesz stąd uciec.
Och, zamknij się już, sukinsynu. Mam dość tej pieprzonej gadki.
- Wezmę za nią całkowitą odpowiedzialność.
- A jeśli umrze, to mnie pozwą jej rodzice.
O to ci chodzi. Prostuję się i uśmiecham.
- Będę ją sprawdzał między sesjami. Zasnęła, kiedy wpadłem do niej przed prysznicem.
- Nieważne - Wolfer macha ręką. - Ma się pojawić na popołudniowych zajęciach.
Uśmiecham się, dziękuję i wychodzę.
               Idę do stołówki, kładę talerz z płatkami na tacce i siadam obok Mike'a. Akurat trafiam na moment, w którym wkłada większą zawartość miski do swojej buzi i nie jest w stanie odpowiedzieć "cześć".
               Rozglądam się i zauważam Riley snującą się między stolikami. Mój przyjaciel do niej macha, więc ta dosiada się do nas.
- Cześć Riley - uśmiecham się, a na jej policzkach wyskakują różane plamy.
- Cz-cześć - mówi cicho, po czym zaczyna jeść.
Też powinienem wrzucić cokolwiek do żołądka, ale z trudem patrzę na żółte płatki pływające w mleku. Kiedy Mike uwalnia swoją buzię od nadmiaru pożywienia, pyta:
- Widziałeś dzisiaj Leę?
- Tak, śpi. Pojawi się na popołudniowych zajęciach.
               Ktoś przejeżdża dłonią po moim karku, a ja mimowolnie się wzdrygam. Odwracam głowę i widzę za sobą uśmiechniętą Annabeth.
- Podczas czasu wolnego mam zamiar znów zerżnąć cię w tenisa stołowego - mówi i siada tuż obok mnie.
- Nie jestem pewny. Muszę się wyżyć, więc lepiej załóż ochraniacze.
Mike kopie butem w moją stopę.
- Czyżby znów jeden z gorszych dni?
Wzruszam ramionami, wkładając kolejną łyżkę do buzi. Nigdy nie miałem przed nim sekretów. Przynajmniej nie poważnych. Teraz dzielę coś z Leą i nie jestem pewny, czy ktokolwiek inny powinien o tym wiedzieć. Coś w środku szepcze, że nie mogę tak robić. Wiem, co to oznacza. Oddalanie się od Mike'a. Uwielbiam tego gościa, więc przez chwilę kłócę się z wewnętrznym czymś. Niestety po głębszych przemyśleniach decyduję, że nie mogę oznajmić znudzonym głosem: "Lea widzi jakieś nadzwyczajne rzeczy i tak dalej, a ostatnio nawet sam widziałem ducha. To dość dziwne, ale wiesz. Dzień jak co dzień."
                Zaliczam kilka zajęć, nawet udaję mi się opróżnić, a potem ruszam do swojego pokoju. Jest godzina czternasta, a Wolfer dokładnie wyłożył swoje warunki.
                Kiedy wchodzę i staję nad łóżkiem, żeby obudzić dziewczynę, waham się. Włosy zasłoniły jej szyję, ma lekko rozchylone wargi a oddech powoli unosi pojedyncze blond kosmyki do góry, by później opadły. Wygląda... na  spokojną. Widzę ją taką pierwszy raz.
              Gdyby teraz się obudziła, wzięłaby mnie za prześladowcę. Dlatego kładę dłoń na jej ramieniu i potrząsam nim.
- Lea. Musisz wstać.
Dziewczyna ospale jęczy, przeciera oczy i odpowiada:
- Po co?
- Wolfer mówił. że masz być na popołudniowych zajęciach.
- Cholera...
Zdziera z siebie koc i  mruczy jakieś wulgaryzmy.
- Wyspana? - pytam rozśmieszony.
- Bardzo.
Opiera się o biurko, zaciskając palce na blacie.
             Wtedy szeroko otwiera powieki, jakby nagle przeniosło ją gdzieś indziej. Nie wiem, czy jest przerażona czy zdziwiona, ale stoi tak dobrą minutę.
- Lea? Wszystko w porządku?
Gwałtownie puszcza drewnianą deskę i upada na kolana, zaglądając pod moje biurko.

środa, 2 lipca 2014

Rozdział 5

LEA

Już po pięciu minutach siedzenia w moim pokoju jestem bliska szaleństwa. Tego prawdziwego szaleństwa.
W głowie ciągle mam łkanie tamtej kobiety, dlaczego inni nie zwracali na nią uwagi?
Może naprawdę jej nie widzieli? Może tylko ja...
- Nie - mówię na głos. - Nie jestem szalona.
Jestem normalna, normalna, normalna.
Postanawiam zająć czymś ręce. Może Wolfer nie wkurzy się, jak zmienię wystrój wnętrza?
Podchodzę do łóżka, chcę je dopchnąć do ściany, ale okazuje się, że jest wkręcone w podłogę. No pięknie.
Zanim będę miała zamiar przesunąć komodę, kucam, wyciągam dolną szufladkę i z jękiem zawodu wkładam ją z powrotem. Komoda też jest przykręcona.
Zrezygnowana opieram się o biurko. Delikatnie się odpycham i prawie, że upadam. Chociaż biurko mogę ustawić wedle uznania!
Kładę dłonie na blacie i pcham, dopycham biurko pod samą ścianę. Jestem z siebie dumna, w końcu zrobiłam coś innego od bezsensownego leżenia.
Nagle coś łaskocze mnie w łydki. Kieruję tam wzrok i zauważam białą kratkę wentylacyjną.
W tej chwili w mojej głowie rodzi się pomysł.
Przykucam, wsuwam paznokcie pod kratkę i ciągnę. Plastik wysuwa się.
Kładę się płasko na podłodze, a twarz kieruję w stronę dziury.
- Sky? - szeptam. - Słyszysz mnie?
Mam nadzieję, że chłopak nie uciął sobie drzemki.
- Skyler! - delikatnie podnoszę głos.
Słyszę szuranie po drugiej stronie ściany.
- Lea? - pyta chłopak, co od razu mnie irytuje.
- Nie, Święty Mikołaj!
Dobiega mnie głośny jęk z drugiej strony.
- Aż strach pomyśleć, że teraz możesz mnie dręczyć i w nocy.
Sięgam po poduszkę i podkładam ją sobie pod brzuch.
- Mieliśmy porozmawiać, pamiętasz?
- No tak - wzdycha. - zacznijmy od początku. Dlaczego wysłali cię do ośrodka?
Już mam mówić, że to nie jego sprawa, ale uderza mnie fakt, że jest to mój jedyny, w miarę normalny, znajomy w tym budynku.
- Podobno chciałam popełnić samobójstwo. Żyletki, sznurek i takie tam. Norma w tym domu dla... w tym ośrodku, co?
Zamiast natychmiastowej, długiej odpowiedzi dostaję tylko jedno słowo po chwili ciszy.
- Podobno?
- No tak. - Zaczynam skubać brzeg poduszki. - Mam dobre życie, dopiero co zdałam prawo jazdy. Świętowałam z przyjaciółką, a tu bum, niespodzianka, budzę się w psychiatryku, a doktorek wmawia mi, ze chciałam się zabić.
- Na pewno niczego nie brałaś? Nawet i duża ilość alkoholu może zamieszać w głowie.
- Wypiłam jednego drinka, okay? Jestem dorosła, panie rozważny.
- Nie o to chodziło. Nieważne. Myślałem, że jesteś schizofreniczką. O co chodziło z tą kobietą podczas sesji?
Orientuje się, że rozprułam prawie połowę poszewki. Zaciskam dłonie w pięści i powoli wypuszczam powietrze z płuc.
Do mojej głowy przychodzi obraz tamtej kobiety, widok krwi...
- Zobaczyłam kobietę. Płakała. A potem... Ona po prostu odsłoniła twarz, ale zamiast twarzy było mięso, to znaczy pod skórą zawsze jest, bo... - Plątam się w swoich słowach. - Jej twarz była wielkim ochłapem. Cała zakrwawiona.
- Pytaniem jest dlaczego nikt inny jej nie widział.
- Tego nie wiem.
Przewracam się na plecy i błądzę wzrokiem po pokoju. Przechodzę nim od komody, przez biurko i łóżko, po drzwi i twarz.
Twarz.
Siadam i wpatruję się w oczy wysokiego mężczyzny w ciemnym kapeluszu i garniturze, jego skóra jest biała jak papier. Zaczynam drżeć.
- Sky - szepczę.
- Co?
- Chodź tutaj, błagam. - Mój głos się łamie, jestem przytłoczona spojrzeniem czarnych oczu mężczyzny. - Tu ktoś jest, Sky.
Po chwili ciszy słyszę zgrzyt klamki w pokoju chłopaka.
- Będą z tego problemy. - Dochodzi mnie jego głos.
Podkurczam nogi i obejmuję je ramionami. Mężczyzna przechyla głowę nie spuszczając ze mnie wzroku.
Błagam Sky, pośpiesz się.

SKYLER

 To najgłupszy pomysł pod słońcem, ale co mogę poradzić. Uchylam drzwi najciszej jak potrafię i wychodzę na korytarz. Pokój Lei jest po prawej. Wchodzę do środka i choć u mnie paliła się lampka nocna, widok żarzącej się żarówki na suficie nie jest zbytnio przyjemny.
Widzę Leę siedząca na podłodze. Od razu do niej podbiegam i kucam obok. Odgarniam jej włosy z twarzy, zakładając je za ucho.
- Gdzie? - pytam, a ona chwyta moją dłoń.
- Przy drzwiach. Po prostu spójrz w lewo.
Odwracam się i zamieram. Chwilowy zawał serca, tego mi brakowało. Mężczyzna wpatruje się dokładnie w miejsce, gdzie dziewczyna siedzi. Czuję, jak drży. Sam ledwo co powstrzymuję od tego swoje ciało.
Chrząkam i starając się panować nad głosem mówię:
- Kim jesteś?
Brak odpowiedzi wcale mnie nie dziwi. Wstaję, pociągając Leę za sobą. Gość w garniturze jest piekielnie wysoki, nawet teraz przerasta nas o jakieś dwie głowy. O dziwo zamiast spojrzeć nieco wyżej, dalej patrzy w ten sam punkt. Czyli ona wcale go nie interesuje.
- Chyba nie chodzi mu o ciebie.
- A o co? - nerwowy ton roznosi się po pokoju. - Może się wkurzył o tę kratkę wentylacyjną?
Nagle coś, albo ktoś, wyskakuje zza biurka. Dosłownie przez nie przelatuje z rękoma wyciągniętymi do przodu i spada na bladego mężczyznę wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie. Oboje cofamy się do tyłu, aż nasze plecy całkowicie nie przylegną do ściany.
Chłopak - bo nie przypomina dorosłego człowieka - łapie gardło kolesia w ciemnym płaszczu, i zaczyna je ściskać. Ma podkrążone oczy, z których ciekną łzy.
- Benny, proszę, nie! - burczy duszony, ale Benny wygląda, jakby w ogóle go nie słyszał. - Benny, przepraszam cię! Zostaw mnie w spokoju! Matka cię znienawidzi, kiedy się dowie, co zrobiłeś!
To tylko wzmaga siłę uścisku i mężczyzna po chwili przestaje gadać. I ruszać się, i oddychać. Chłopak nadal na nim siedząc zaczyna szlochać i uderzać pięściami o klatkę piersiową trupa.
- Sam tego chciałeś, sam!
- Benny - początkowo szepczę, ale potem wzmacniam swój głos. - Benny.
Kurczowo trzymam się ręki Lei, jakby to, że ona tutaj jest czyniło mnie bezpieczniejszym. Chcę zrobić krok do przodu, ale wtedy chłopak, jak i ciało, znikają z podłogi.
Stoję w pełnym rozkojarzeniu.
- Widziałaś to? - pytam, choć i tak znam odpowiedź.
- Domyśl się - warczy.
Po chwili przypominam sobie, że Lea przeżyła już coś podobnego. Ta jakaś kobieta w Sali Zwierzeń. Jestem nieco wstrząśnięty, zadziwiony i chyba rozbawiony. To wynika z tego, że kiedyś miałem podobne wizje. Ludzie atakujący mnie bez powodu, czy zabijający się przed moimi oczyma. Ale to wszystko było po dragach i tym podobnych... A nie po dziwnej papce ze stołówki. Być może ktoś kazał kucharce coś wsypać, tak dla urozmaicenia?
- Okay, nie wiem co powiedzieć.
- Powiedz wszystko, tylko nie to, że oszaleliśmy.
Puszczam jej rękę i mrugam parę razy.
- Zgłodniałem - mruczę.
- Naprawdę? - Lea wygląda na zdziwioną. - Po tym wszystkim mówisz, że zgłodniałeś? Boże.
- Najpierw dajesz mi wolność słowa, a potem mnie za nią karcisz? Kto cię wychował, Putin?
- Wiesz co, idź na stołówkę. O tej porze na pewno dadzą ci coś dobrego, zawsze możesz podebrać coś ze zlewek z obiadu. Pałętanie się o tej godzinie po budynku to boski pomysł!
Kolejną śmieszną rzeczą jest nasza nagła zmiana tematu. Od horroru do komedii.
- Mam ciastka w pokoju, przemycone przez sprzątaczkę i zostawione na czarną godzinę. Poza tym - drapię się po głowie - chyba powinien pójść do siebie. Przespać noc i pomyśleć o tym... wszystkim.
W duchu dodaję, że ten cholerny pokój nieco mnie przeraża. Obstawiam, że Leę też.
- Hola, hola ciasteczkowy potworze. Też należą mi się ciastka - mówi nadal drżącym głosem.
- Może coś ci odłożę, może.
- W takim razie nie trudź się. Jakby jacyś dziwni goście pojawili się w moim pokoju, to bądź pewien, że zawołam cię na to cudowne spotkanie, a teraz żegnam.
Kiedy już stoję przy samych drzwiach, pytam:
- Jesteś pewna... Wiesz, że chcesz zostać tu sama? Aktualnie jestem skłonny oddać ci połowę ciastek, tylko rozumiesz, odbiór we własnym zakresie.
- Och nie, mój bohaterze, błagam zostań ze mną i trzymaj mnie za rękę! - przewraca oczami. - Dobranoc, Sky.
- Dobranoc - rzucam i wychodzę.
Gdy padam na łóżko, zadaję sobie jedno pytanie.
Co takiego dzieje się z tą dziewczyną?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
wybaczcie nam, że notka pojawia się dopiero teraz. są wakacje, powinno być lepiej. postaramy się, by nasz system już nigdy nie zawiesił się na tak długo.  ☺

piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 4

LEA

Od kiedy Sky odszedł od naszego stołu zapadła między nami głucha cisza.
Unoszę wzrok na Mike'a, chłopak ze zrezygnowaniem moczy łyżkę w zupie. Czy on też nic nie widział? Żadnych ludzi?
Jestem pewna, że to co widziałam było prawdziwe.
Przecież nie jestem szalona.
Chrząkam i rzucam ciche pożegnanie, biorę swoją tackę i odkładam ją na metalowy wózek. Sky mówił, że po posiłku mamy chwilę wolności, a potem spotkanie grupowe. Na słowa "spotkanie grupowe" przechodzą mnie dreszcze. Nie mam ochoty spotykać się więcej z ludźmi, którzy tutaj przebywają.
Jednak wiem, że dobre zachowanie pomoże mi się stąd wyrwać.
Ze zdziwieniem zauważam, że przeszłam już dwa korytarze. Szybko rozglądam się w poszukiwaniu jakiegoś znaku dokąd iść, znajduję go po kilkunastu sekundach. Wielkimi, drukowanymi literami pisze na nim "DO POKOJU ZWIERZEŃ (SPOTKAŃ)", znak ma kształt strzałki i wskazuje aby podążać prosto. Tak więc robię.
Ciekawi mnie, jak wyglądają takie spotkania. Może wszyscy będą krzyczeć jak opętani i płakać? A może będziemy siedzieć w ciszy?
Dochodzę do szarych drzwi, nikt przed nimi nie stoi. Wzruszam ramionami sama do siebie i naciskam klamkę.
Moim oczom ukazuje się duży pokój, na środku ustawiono około dwadzieścia plastikowych krzeseł, część jest już zajęta. Na jednym z nich siedzi Wolfer.
Chcę się wycofać, pozostać niezauważoną, ale wtedy wzrok doktorka spoczywa na mojej twarzy.
- Oh, Lea! Zapraszam do nas! - woła.
Przeklinam samą siebie w myślach i wchodzę do pomieszczenia. Przez chwilę namyślam się na którym krześle usiąść, wybieram to najbardziej oddalone od doktora.
Chciałabym zamknąć oczy i w spokoju przeczekać całe spotkanie.
"Zachowuj się normalnie" podpowiada mój mózg "Tylko wtedy stąd wyjdziesz".
Siadam więc wygodnie oraz wbijam wzrok w podłogę.
Sala zaczyna się coraz bardziej wypełniać, różni pacjenci przychodzą i zajmują miejsca. Jedna dziewczyna pochyla się i czyści krzesło skrawkiem koszulki zanim na nim usiądzie. Dziwne.
Po chwili do wszystkich dołącza Sky, zajmuje ostatnie wolne miejsce. Obok mnie.
Kątem oka zauważam, że mierzy mnie nieprzychylnym spojrzeniem. No cóż, nie jestem tutaj po to, by zdobyć sobie przyjaciół.
- Witam wszystkich! - zaczyna Wolfer klaszcząc w dłonie, ma wesołą minę, wygląda jakby próbował zaciekawić czymś przedszkolaków. - Dzisiaj chcę wam przedstawić naszą nową koleżankę. Lea, przywitaj się.
Mam ochotę przewrócić oczami, albo jęknąć - nie robię tego. Grzecznie wstaję, uśmiecham się i mówię:
- Cześć, jestem Lea.
Wolfer chwali mnie uśmiechem, więc siadam. Doktor zaczyna jakąś pozytywną przemowę, więc pozwalam sobie odpłynąć myślami.
Niedługo mnie wypuszczą, a wtedy ochrzanię Jodie, że mnie stąd nie wyciągnęła. A co jeśli chciała, tylko z jakiegoś powodu nie mogła?
Moich uszu dobiega szloch, zwracam głowę w stronę dźwięku. Widzę, że pod ścianą po prawej siedzi jakaś młoda kobieta, twarz zakryła dłońmi. Buja się delikatnie.
Marszczę brwi i rozglądam się po siedzących w kole, nikt nawet nie patrzy na kobietę.
Odwracam się do Sky'a.
- Zawsze jesteście tacy nieczuli? - szepczę.
- O co ci chodzi? - pyta unosząc brwi tak wysoko, że prawie chowają się pod włosami opadającymi na czoło.
- O płaczącą kobietę pod ścianą. Nikt nie zamierza jej pomóc?
Chłopak rozgląda się, przeszukuje wzrokiem wszystkie cztery ściany. Nagle z powrotem zerka na mnie. 

- Jeśli chcesz się szybko wyrwać z ośrodka, nie wspominaj o tym nikomu - mruczy. 
Wybucha we mnie złość. Czemu wszyscy myślą, że jestem szalona?
- Nie mam przywidzeń - syczę. - Pod ścianą naprawdę siedzi kobieta. Jesteś ślepy?

- Lea, okay- mowi spokojnie przy okazji wdychając -  Wierzę ci, ale teraz nie możemy z tym nic zrobić. Rozwiążemy sprawę po spotkaniu, a ty póki co skup się na tym, co mówi Wolfer.
Mam ochotę zacząć kłótnie, ale łapię doktorka na podejrzliwym spojrzeniu rzuconym w moją stronę.
Prostuje się na krześle i głupio uśmiecham, jednak mój wzrok znowu ucieka w stronę kobiety. Wydaje ona z siebie rozdzierający serce szloch. Nagle zabiera ręce z twarzy, a ja przykładam dłoń do ust, żeby nie krzyknąć.
Cała twarz kobiety jest zakrwawiona. Wygląda jak ochłap mięsa.

SKYLER

        Staram się zachowywać normalnie, ale co chwilę moje spojrzenie ląduje na blondynce siedzącej obok. Wolfer gapi się na nas. Jak zwykle niemal leżę na krześle, słuchając innych. Mam cichą nadzieję, że tym razem doktorek daruje sobie rozmowę ze mną.
       Mija jakieś pół godziny, a Lea zaczyna się wiercić. Chrząkam i szepczę w jej stronę:
- Może mam ci pośpiewać dla urozmaicenia?
- Cicho bądź. - warczy, a jej oczy latają tam i z powrotem jak wskaźnik prędkości w aucie prowadzonym przez mojego wujka. Gaz, hamulec, gaz, hamulec.
- Tylko potem nie narzekaj, że gram oschłego.
- Ustalmy coś. Ty nie jesteś zabawny, ja nie jestem szalona.
Wzruszam ramionami i postanawiam dotrwać w ciszy do końca spotkania. Wspomnieniami wracam do swojego pokoju. Coś we mnie pękło. To śmieszne - zawsze próbuję przekonać wszystkich, że czuję się dobrze, a tak naprawdę jestem mieszanką wybuchową. Tak, dokładnie do tego dążyłem cały ten czas. Czyżby te całe sesje i spotkania doradziły jedynie, jak kryć się ze swoim obłąkaniem? Zaczynam myśleć, że nic w tym ośrodku nie ma sensu. Jednak nie mogę się poddać. Wolność jest blisko.
- Sky, opowiedz nam coś. Prosimy.
Nie patrzę na Wolfera. Liczy na przemówienie, dzięki któremu będzie mógł orzec, że przyznaję się do jakiejś winy. Unoszę głowę, spoglądając na innych pacjentów.
- Kiedyś kradłem pieniądze rodzicom. To były bardziej takie spontaniczne zagrania. Tu brakowało dziesiątki do narkotyków, tu wisiałem jakiemuś dilerowi dwudziestaka. I tak co najmniej raz na tydzień szperałem w barku w ich pokoju. - drapię się za uchem, po czym ciągnę dalej. - Pewnego razu mnie przyłapali. Jakby to ująć... nie byliśmy biedni, bliżej było nam do kąpania się w pieniądzach. Aczkolwiek to nie zmienia faktu, że robiłem coś złego. Ochrzanili mnie, zwyzywali od złodziei i wywalili z domu. Jakiś czas błąkałem się po mieście, nockę przespałem u kolegi, a rano wróciłem. Nigdy w życiu tak bardzo nie wstydziłem się swojego czynu. Wybaczyli mi. Przynajmniej tak powiedzieli. Sam do teraz w to nie wierzę, ale cieszę się, że przeprosiłem. Sądzę, że to był jakiś krok w tył, wycofanie się znad  przepaści.
Wolfer uśmiechna się lekko.
- Dlaczego myślisz, że czyn nie został wybaczony?
- Bo mnie opuścili. Odkąd trafiłem do ośrodka w ogóle mnie nie odwiedzili.
- Może myślą, że kontaktowanie się tylko popsuje twoje leczenie.
Prychnąłem, wlepiając wzrok w sufit.
- Tak, bo samotność jest lepsza niż rodzinne ciepło. Trafił pan w dziesiątkę.
       Wcale nie zdziwiłem się, że zostałem wyproszony. To nie zdarza się często, ale niekiedy doktorek uważa moje zachowanie za próbę buntu. Brawo Sky. Jesteś mistrzem, myśląc, że teraz ten idiota pójdzie na ugodę.
        Usiadłem na krześle obok gabinetu Wolfera. Rozmowa nas nie ominie. Będzie przyjemnie jak podczas niedzielnego obiadku z rosołem na stole. Splotłem palce, przymrużając oczy. Skup się na czymś innym. Przecież kiedyś przychodziło ci to z łatwością. Spróbujmy... tak więc Lea. Głupi temat rozmyśleń, lecz lepsze to niż nic. Nie widziałem żadnej płaczącej kobiety w sali. Tym bardziej niczego nie słyszałem. To już drugie jej dziwne zachowanie, w którym uczestniczyłem.
- Skyler.
Tylko nie to. Wszystko, byleby nie Skyler.
- Tak?
Podniosłem się i spojrzałem na Wolfera i blondynkę. Niech mnie, czy ona musi być wszędzie?
- Dobrze wiesz, że zachowałeś się niestosownie co do mojej osoby.
Łapię się na tym, że mocno zaciskam palce na nadgarstku mojej lewej ręki. Czuję, że ta sztywnieje. Nabiera siwego koloru, krew nie jest w stanie krążyć normalnie. Złość rozlewa się po moim ciele, bo prawda jest taka, że nie powiedziałem nic niestosownego. Po prostu doktorka boli to, że dostrzegłem coś rzeczywistego, czego nie da się przyporządkować do gamy wspaniałych pozytywnych myśli.
- Bardzo przepraszam, wymsknęło mi się - odpowiadam powoli, wkładając w to jak najwięcej gry aktorskiej.
- Powiedzmy, że uznam sprawę za nieistotną, jeżeli zgodzisz się coś zrobić.
Jeśli jest cokolwiek, co mogłoby mnie teraz uratować, to z chęcią chwycę się tej półki.
- W czym mógłbym pomóc?
Wolfer przeczesuje swoje rude włosy, po czym wskazuje rękom Leę.
- Lea jest tu nowa. Chciałbym, byś spróbował dotrzymać jej towarzystwa. Początki zawsze są trudne.
Oczywiście, bo w moim życiu brakuje schizofrenika.
- Mogę spróbować.
- Wasze pokoje znajdują się niedaleko siebie. - tu zwraca się do dziewczyny - Na pewno szybko się zaprzyjaźnicie.
Dostrzegam, że Lea chce odpowiedzieć, ale doktor znika za drzwiami swojego gabinetu tak szybko, że zdążam tylko mrugnąć.
       W milczeniu przechodzimy do kwater dla pacjentów. Odprowadzam ją pod drzwi jej pokoju po czym uśmiecham się najradośniej jak tylko potrafię. Zostaję zbesztany wzrokiem, po czym jej twarz zbliża się do mojej.
- Mamy pogadać o tym co zdarzyło się na spotkaniu. - Przez chwilę myślę, że chodzi o moją przemowę, ale kolejne słowa dziewczyny upraszają całą sprawę. - Płacząca kobieta. Pamiętaj.


 ~~~~~~~~~~~~~~~
chciałyśmy tylko napomnieć, że blog prowadzony jest przez dwie osoby. (":

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 3

Lea

- Na pewno jesteś gotowa się spotkać z ludźmi? - pyta Wolfer, który obudził mnie zaledwie kilka minut temu.
- Nie jest to ważne bo i tak zrobicie co chcecie. - Stwierdzam podnosząc się na nogi. Co prawda trochę kręci mi się w głowie po dłuższym czasie leżenia, lecz muszę wziąć się w garść.
- Dostaniesz większy pokój i nowe przywileje. - Tłumaczy doktor z uwagą mnie obserwując. - Będziesz mogła samodzielnie chodzić do łazienki, przydzielimy ci ręcznik i środki czystości. Na stołówce spróbuj sobie znaleźć przyjaciół, zachowuj się ładnie.
Kiwam głową raz po raz, na tę chwilę najbardziej cieszę się z możliwości pójścia w spokoju do łazienki, mój pęcherz powoli ma dość.
- Od chwili przeniesienia obowiązują cię też indywidualne sesje ze mną, oraz rozmowy grupowe.
- Rozumiem - kwituję.
- Więc chodźmy. Uważaj, bo w szpitalu łatwo się zgubić.
Wolfer otwiera drzwi, razem wychodzimy na biały korytarz.
- Nie mieliście innej farby? - kpię przypominając sobie moje rozmyślania o wszechobecnej bieli.
- Mamy dużo farb. - Mężczyzna odwraca się ze zdziwioną miną.
Muszę zapamiętać, że nie warto żartować. Nikt i tak tego nie łapie.
Przechodzimy obok wielu par drzwi, zapewne za nimi są osoby takie jak ja, z tą różnicą, że oni są naprawdę szaleni. A może im też ktoś wmawia choroby?
Zaczynamy schodzić po schodach, przeskakuję po dwa stopnie na raz bo wypełnia mnie chęć ruchu. Moje mięśnie błagają o bieg, choć chwilę krótkiego biegu...
Jednak wiem, że bieganie po korytarzu utwierdzi doktora w przekonaniu o moim szaleństwie.
- Co z Jodie? - pytam myśląc o mojej przyjaciółce. - Ona naprawdę powie wam, że nie chciałabym się zabić. Może poświadczyć o mojej... normalności.
- Odbyłem rozmowę z twoją przyjaciółką.
- No i?
- Tajemnica zawodowa. - Wolfer przystaje aby otworzyć przede mną drzwi prowadzące pewnie do dalszej części szpitala.
A co jeśli Jodie myśli, że faktycznie chciałam się zabić? Może nagle wyszłam z baru i zostawiłam ją  samą z barmanem?
Moje rozmyślania przerywa krzykliwy, kanarkowy kolor ścian w tym korytarzu. Wygląda to jakby słońce otarło się o wszystkie ściany. Początkowo muszę przymrużać oczy, bo ten kolor aż mnie razi po czasie przebywania wśród bieli.
- Tamten pokój - odzywa się doktor wskazując na drzwi ze szklanym okienkiem. - należy do strażnika. Nadzoruje wszystko własnymi oczami, ma też monitory. Nie stresuj się, kamer nie ma w łazience. W pokojach też nie, są za to przed nimi skierowane na drzwi.
Rozglądam się po korytarzu i dostrzegam okno. Jest zakratowane.
No, chociaż w przypadku apokalipsy zombie nic nam nie grozi.
Wolfer prowadzi mnie do przedostatniego pokoju po lewej, wchodzimy do środka. Pomieszczenie jest dwa, jak nie trzy razy większe niż mój poprzedni pokój. Zaskoczeniem jest okno w pokoju, oczywiście również zakratowane.
Na łóżku leży czysta pościel, pod ścianą ktoś ustawił małe biurko. Po lewej stoi drewniana komoda. Obracam się i dostrzegam zegar nad drzwiami. Drzwiami, w których jest klamka.
Wpatruję się we wskazówki zegarka, jest już po południu.
- Lea, teraz cię zostawię. W komodzie masz wszystkie potrzebne rzeczy. Co do stołówki - jeśli chcesz do niej iść musisz wyjść przez drzwi, którymi tutaj się dostaliśmy i skręcić w prawo. Po pięciu krokach będziesz w stołówce. Rozumiesz?
- Rozumiem - odpieram z uśmiechem. Wprawdzie wolałabym nadal dociekać co z Jodie, ale czuję, że spokój i uśmiech zapewnią mi szybką ewakuację ze szpitala i powrót do normalnego życia.
Doktor wychodzi, zamyka za sobą drzwi. Chwilę stoję nadal rozglądając się po pokoju, następnie dopadam do komody i otwieram pierwszą szufladę. Są w niej dokładnie takie same stroje jak mam na sobie, znajduję również kolejne swetry, ale te mają inne kolory. Bez wahania biorę czyste spodnie i koszulkę. Odsuwam kolejną szufladę - mydło i szampon, jak miło. Znajduję też puchaty ręcznik.
Łapię cały ten zestaw i już mam się udać do łazienki, kiedy zauważam, że obok łóżka leży jeszcze jedna rzecz - białe niskie trampki.
Je też dorzucam do zestawu.
Wychodzę na korytarz nie zamykając za sobą drzwi, w końcu od czegoś są kamery, i szybkim krokiem docieram do łazienki. Na moje szczęście jest pusta.
Zrzucam z siebie ubrania, wchodzę pod prysznic oraz uwalniam strumień ciepłej wody. Odchylam głowę pozwalając by moje włosy stały się mokre.
Po kąpieli dokładnie wycieram włosy ręcznikiem, nie mam szczotki, więc rozczesuję je palcami. Nie wyglądają zbyt pięknie, ale kto by się tym teraz przejmował.
Wkładam czyste ubrania, na nogi wsuwam trampki. Już mam wyjść, gdy moją uwagę przykuwa karteczka przyczepiona obok lusterka. Dowiaduję się z niej, żeby brudne ciuchy i ręczniki zostawiać w koszu przy drzwiach. Tak też robię.
Wracam do pokoju, wrzucam szampon i resztę mydła do szuflady.
Co teraz miałam zrobić?
Głośne bulgotanie w żołądku przypomina mi o stołówce. O tak, jedzenie to dobry pomysł. Może będzie trochę lepsze niż niezidentyfikowana maź jaką dostałam wcześniej.
Wpycham dłonie do kieszeni i udaję się w podróż. Czas na przygodę, jaką jest odwiedzenie stołówki pełnej ludzi. Jak cudownie.
Mijam pokój strażnika, przez szybę widzę kilkadziesiąt monitorów przedstawiających aktualne wydarzenia w szpitalu. Przez chwilę wytężam wzrok, lecz nigdzie nie dostrzegam wyjścia z budynku.
Wzdycham sama do siebie i popycham dwuskrzydłowe drzwi, którymi tu przyszłam, tak jak mi kazał Wolfer. Skręcam w prawo i przechodzę przez próg do wielkiego pomieszczenia.  To na pewno stołówka.
Zauważam wózek z plastikowymi tacami, więc biorę jedną i podchodzę do długiej lady, za którą stoi kobieta o blond włosach.
- Dzień dobry - rzucam.
- Witaj Słoneczko, jesteś nowa? - pyta miłym głosem, zupełnie jakby była moją ciocią.
- Można tak powiedzieć.
Podsuwam jej tackę, po chwili ląduje na niej talerz z zieloną zupą. Chyba wolę nie wiedzieć co to.
- Dzięki.
Odwracam się i rozglądam w poszukiwaniu miejsca. Pierwszy stolik jaki widzę jest zajęty przez czarnowłosą dziewczynę jedzącą swoją zupę widelcem. To ja może jednak postoję.
Wtedy mój wzrok pada na stolik stojący w końcu sali. Zajmują go dwaj chłopcy, gadają między sobą co chwilę wymieniając się uśmiechami. No to spróbujemy się wkręcić.
 Przechodzę między stolikami próbując nie wylać zupy, w końcu docieram do stolika i przy nim siadam. 
- Wyglądacie całkiem normalnie - stwierdzam. - To tylko wrażenie, czy tak jest naprawdę? 
 Chłopcy wydają się zaskoczeni moim pytaniem. 
 - Nieważne - mruczę. 
Biorę łyżkę i zatapiam ją w gęstej zupie. Podnoszę ja do ust, ale wtedy rozlega się krzyk. Prostuję się i rozglądam. Dostrzegam, że przy drzwiach kilku pielęgniarzy próbuje opanować jakiegoś chłopaka, który krzyczy i wymachuje dziko kończynami. Jego krzyk jest pełen cierpienia. 
- Kim jest ten wrzeszczący pacjent? - pytam cicho szczupłego chłopaka po mojej prawej.
- Kto? Przecież nikt nie wrzeszczy.


Skyler

      Pomimo ciszy na stołówce staram się odnaleźć w całej sytuacji, ale wszyscy zachowują się normalnie. Panuje spokój, nawet Dylan - mężczyzna, który zazwyczaj stwarza najwięcej problemów jest dzisiaj zaskakująco opanowany. Teraz patrzę na blondynkę, która się do nas dosiadła. Wygląda na lekko rozkojarzoną.
- Wszystko w porządku? Mogę zawołać jakąś pielęgniarkę, bądź Wolfera - mówię powoli aby w pełni mnie zrozumiała. Niekiedy po wyjściu z izolatki ludzie zaczynają wariować.
- Tak, wszystko w porządku! - dziewczyna rozkłada ręce i wymachuje nimi dookoła. - Nie udawaj, że  nikogo nie widzisz!
Siedzę w osłupieniu, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Zawsze mam ten sam problem z schizofrenikami - rozmowa jest dość trudna.
- Przykro mi, ale dzisiaj na tej sali jest spokojniej niż na nudnym kazaniu w kościele, więc wyluzuj. Nie chcę już podczas pierwszego dnia twojej wolności donosić na ciebie do doktorka.
- Wyszli, zabrali go... - mruczy pod nosem, a potem patrzy wprost na mnie. Jeszcze raz przyglądam się stołówce, a wtedy ona dodaje - Ty nic.. Nieważne.
Mike prostuje się, wkładając następną pełną łyżkę do buzi.
- I lepiej pozostańmy na "nieważne".
Kiwam głową w jego stronę, po czym sam zajmuję się jedzeniem. Blondynka też ucichła, więc pytam:
- Jak masz na imię?
- Lea. A wy jak się nazywacie?
- Jestem Mike - kolejny uśmiech mojego przyjaciela. - To jest Sky.
- Miło mi. Jesteście pokręceni?
Prycham, przeczesując palcami włosy.
- Jak kolejki górskie w parku rozrywki.
- Ha, poczucie humoru. - jej kąciki ust lekko się unoszą. Potem nie odwracając głowy po raz kolejny obserwuje otoczenie, jakby czegoś szukała. - Masz za to punkt.
- Aż będę musiał zapisać to w moim pamiętniczku. Mike, jaki tytuł proponujesz dla tabliczki z punktami, którą zacznę sumiennie prowadzić?
Mike przez chwilę rozmyśla, po czym chichocze.
- "Strona chwały".
- Mike, dostajesz cztery punkty. Strona chwały jest śmieszniejsza niż kolejka górska.
Chłopak wystawia język, a ja kręcę oczami.
- Widzisz, jestem lepszy.
- Taaa, i tak cię przegonię. Słynę ze swojego kawalarstwa.
- Pewnie - odpowiada - Sam jesteś jednym wielkim kawałem.
- W takim razie - zwracam się do blondynki - powinienem dostać jakieś punkty ekstra.
- Nie ma żadnych punktów ekstra. - Lea wzdycha. - Mamy dzisiaj jakiś plan dnia, czy coś?
Zamykam powieki, próbując sobie przypomnieć, co jest następne na liście po zjedzeniu obiadu.
- Chwila wolności a potem grupowe posiedzenie.
- Więcej czasu z tymi ludźmi. Słodko.
Chrząkam, bo nie lubię, gdy ktoś obraża pacjentów. Przynajmniej ja tak to odebrałem. Kładę łyżkę na tacy obok pustego talerza.
- Nie chcę psuć twojego świata marzeń, ale jesteś tutaj z tego powodu co wszyscy inni. Coś ci odbiło, i trzeba cię przestawić na dobry tor, więc daruj sobie takie odzywki.
- Przepraszam panie wrażliwy. Tylko wiedz, że moja wizyta tutaj jest chwilowa. Do tego jestem pomyłką - Lea krzyżuje ręce na piersiach. - Jestem całkiem zdrowa.
Mam ochotę rzucić jakąś chamską odzywką, ale Mike się wtrąca.
- Wyobraźcie sobie, że mój wujek w wieku dwudziestu lat dostał się na Harvard. Był zdrowy jak koń, a pewnego dnia umarł, bo za późno wykryto u niego raka. Myślał, że jest niezwyciężony, aż w końcu wszyscy się przekonali, że każdy kiedyś przegrywa.
Milczę. Mam już wstać i odejść, ale chłopak jeszcze coś dodaje
- Czasem przykre rzeczy wychodzą na wierzch w najmniej oczekiwanym momencie.
Zapamiętuję te słowa, bo są czystą prawdą.
- A czasem nie wychodzą na wierzch nigdy - Lea znów mruczy pod nosem, a mi ledwo co udaje się to usłyszeć. - Po prostu pewnego dnia budzisz się w psychiatryku z dziurą w pamięci.
Nachodzi mnie dziwna ochota, aby zapytać się z jakiego powodu wylądowała w tym ośrodku. Jednak ignoruję jej wypowiedź i wstaję - tak jak planowałem - strzelam jakieś pożegnanie, odstawiam brudną tacę i wychodzę.
       Pół godziny tylko dla mnie. Wracam się powoli do mojego pokoju. Mam nadzieję, że Mike wybaczy mi ucieczkę. Gdy już jestem w środku siadam na łóżku i ściągam koszulkę, którą rzucam na pościel. Dłońmi chwytam się za ramiona i oddycham głęboko. Nie do końca rozumiem, dlaczego to robię, ale czuję, jakbym miał zaraz dostać ataku furii. To głupie, bo nie stało się nic takiego, co by mnie zdenerwowało. Chcę krzyczeć a zarazem nic nie mówić, śmiać się i płakać. Podobno to normalne. Normalne dla osób zamkniętych w ośrodku. Emocje spadają na mnie nagle, a ja nie umiem ich opanować.
Głupek, głupek, głupek.
Nic się nie stało.
Jesteś zdrowy.
Oddychaj.
Zaraz będzie po wszystkim.
     
~~~~~~
taki bonusik do rozdziału (":




środa, 12 marca 2014

Rozdział 2

Lea

Nigdy nie myślałam, że bezczynność może tak męczyć.
Wyciągam zdrętwiałą rękę spod karku i przewracam się na plecy. W moim pokoju nie ma zegarka, więc nie mam pojęcia ile czasu już tu leżę. Na razie mój umysł jest całkiem zdrowy, ale jeśli przyjdzie mi tkwić w tym pokoju przez dłuższy czas to nie mam wątpliwości, że zwariuję i zacznę wydrapywać wzorki na ścianach z nudów.
Słyszę chrzęst zamka, ale tym razem nie zadaję sobie trudu jakim jest podniesienie się.
Wolfer wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi.
- Jak się czujesz, Leanne?
- Spokojnie - odpowiadam powoli, żeby nie dać po sobie poznać, że wyplułam pastylkę, która teraz jest zakamuflowana w poszewce. - Jestem odprężona.
- Widzisz? Nasze leki działają.
Doktor uśmiecha się dobrodusznie, tym razem nie ma przy sobie żadnego notatnika.
- Lea, może chcesz iść siusiu? Mogę cie zaprowadzić do toalety - oznajmia całkiem poważnie.
Prycham i podkładam ręce pod głowę.
- Postawmy pewną sprawę jasno: nie jestem przedszkolakiem - mówię. - Nie mów do mnie jak do dzieciaka.
- Przepraszam. - Mężczyzna unosi ręce w obronnym geście. - Mam dla ciebie dobre wieści.
- Jakie? Powiecie mi wszystko i zawiesicie zegarek nad mym łóżkiem?
Wolfer marszczy brwi, ale nie odpowiada. Podchodzi i ponownie przysiada na skraju łóżka. Może doktorzy uważają, że kontakt z drugą osoby bliższy niż na dwa metry podnosi poziom zaufania? Widocznie się mylą, osobiście wolę zachowywać pewną odległość. Wtedy mogę chociaż swobodnie oddychać.
- Po rozmowie z tobą - Zaczyna Wolfer. - ustaliłem, razem z innymi lekarzami oczywiście, że jeśli do jutra twoje zachowanie się nie zmieni to zostaniesz przeniesiona do bardziej... swobodnego oddziału.
- Będę tam mogła sama chodzić siusiu? - pytam z uśmiechem.
- Oczywiście.
Dlaczego ten doktor nie ma za grosz poczucia humoru?
Naszą rozmowę przerywają otwierające się drzwi, do pokoju wchodzi pulchna kobieta z ustami wymalowanymi czerwoną szminką. Jej wylakierowane włosy przypominają ptasie gniazdo.
- Kolacja - wypowiada poirytowanym głosem. Czasem się zastanawiam czemu ludzie wybierają zawód, którego nie lubią.
Kobieta nie zwracając uwagi na Wolfera podchodzi do mnie, stawia na moich kolanach plastikową tackę z jedzeniem i czym prędzej wychodzi.
Przez chwilę studiuję moją kolację, to niezidentyfikowana maź, groszek i kubek wody.
Zauważam, że Wolfer krzywi się, kiedy jego wzrok pada na maź. Czym prędzej odstawiam tackę na bok.
- Mogę się dowiedzieć ile już czasu tu jestem? W dalszym ciągu nic nie pamiętam.
- Na razie o tym nie myśl. - Ucina doktor łagodnie. - Odpocznij jeszcze dzisiaj, bo gdy cię przeniesiemy będziesz musiała spotykać się z innymi pacjentami na stołówce.
Stołówka pełna ludzi chorych psychicznie... Ciekawe, czy rzucanie jedzeniem i bójki na łyżki oraz widelce są tam codziennością?
- Racja, powinnam się przespać. - Przekręcam się na bok i wzdycham.
- Trzymaj. - Wolfer kładzie na mojej poduszce zieloną tabletkę. - Ziołowa, pomoże ci zasnąć.
Uśmiecha się raz jeszcze, następnie mnie opuszcza.
Przechylam się przez łóżko i wyciągam spod niego butelkę, w której pozostało trochę wody. Wiem, że bez pomocy nie usnę.
Biorę tabletkę i bez wahania popijam ją wodą.


Skyler

     Zawsze interesowałem się koszykówką. Byłem jedną z gwiazd tego sportu w mojej starej szkole. Mieliśmy nawet pojechać na zawody krajowe, ale wtedy trafiłem tutaj, a w tym piekle nie ma nawet jednej piłki do kosza, żebym mógł nią sobie palnąć w głowę.
     Siedząc na plastikowym krześle liczę, ile razy piłeczka do tenisa stołowego odbije się od jednej z połówek. Większość osób w ośrodku nie umie nawet dobrze trzymać rakietki, więc nie wymagam od nich jakiegoś szczególnego przestrzegania zasad. Cieszę się widząc, jak Annabeth znów ogrywa Mike'a.  Z nią łączy mnie specjalna więź. Annabeth choruje na zaburzenie dysocjacyjne osobowości, lecz zdradziła mi kiedyś, że miała problem z narkotykami. Udało jej się wyrwać z tego samodzielnie, więc co jakiś czasu rzuca w moją stronę dobrą radą. Czasami jej druga ja mówi, jak bardzo tęskni za swoim chłopakiem, i że chciałaby, by ją wreszcie odwiedził.
      Raz zapytałem jedną z pielęgniarek, czy gdzieś w dokumentach nie mają numeru do tego gościa. Chciałem być miły i poprosić go, żeby przyjechał. Akurat trafiłem na wredną Wandę, która wysłała mnie do Wolfera. On spokojem oznajmił, że ten chłopak to wymysł umysłu Annabeth.
- Sky, teraz twoja kolej!
Uśmiecham się do blondynki, po czym biorę rakietkę od Mike'a. Ten zasapany siada na moim miejscu i wyciera pot z twarzy.
- Twarda z ciebie sztuka - mówi do Annabeth, która poprawia włosy. Są piękne, długie i całkowicie proste. Mogę powiedzieć, że cała Annabeth jest piękna, od stóp do głowy bez wyjątków. - Następnym razem  ja wygram.
      Sprawdzam czy jesteśmy sami w pokoju. Teoretycznie powinniśmy być dla siebie mili, ale ja i Mike ciągle sobie dogryzamy.
- Nie wygrałbyś nawet ze swoją babcią.
Chłopak strzela urażoną minę.
- Maria Delaqur to świetna kobieta! W wieku pięćdziesięciu lat skoczyła z spadochronu, po czym zapytała "Miki, jesteś głodny? Chodźmy, ugotuję ci zupkę!".
- Jesteś pewny, że była tego świadoma? - pyta Annabeth, a ja się śmieję.
- Bardzo zabawne. Po prostu zazdrościcie mi babci.
Podrzucam piłeczkę i lekko uderzam w nią rakietką, a ta odbija się od białej siatki. Klnę pod nosem, próbując jeszcze raz. Znów to samo.
- Ktoś tu wyszedł z formy.
- Zamknij się, pulpecie - warczę i choć wiem, że Mike potraktuje to jako żart, czuję się jak śmieć.
Chłopak prycha, klepie się w wielki brzuch i dodaje:
- Chciałbyś mieć taki bojler. Uwierz, laski na to lecą!
Wszyscy wybuchamy śmiechem, a ja znów próbuję zaserwować - tym razem piłeczka przelatuje na połówkę Annabeth.
     Gramy jeszcze jakieś pół godziny, co chwilę się zmieniając. Potem kończy się nasz wolny czas i zostajemy wyproszeni z pokoju gier. Muszę iść na indywidualną terapię, więc żegnam się z przyjaciółmi i  zmierzam do gabinetu Wolfera. Znajduje się on na trzecim piętrze - tuż obok oddziału z izolatkami. Aktualnie przebywa tam z pięć osób. Parę dni temu przywieźli jakąś młodą dziewczynę. Niewiele zobaczyłem przez okno w salonie, ale wyglądała na dość młodą. Może nawet młodszą ode mnie.
      Gdy staję przed czarnymi drzwiami, pukam pięścią dwa razy, po czym zostaję zaproszony do środka. Jak zwykle przyglądam się kawowym ścianom, które już od roku wyglądają na świeżo pomalowane. Na parapecie stoi kilka doniczek z kwiatkami. Nie mam pojęcia, co to za rośliny, ale są czerwone i piękne.
     Za biurkiem nie ma doktora Wolfera. W szufladach grzebie jego sekretarka, Linda. Kiedy zauważa, że to ja, uśmiecha się ponętnie, po czym bierze jakieś papiery do ręki i podchodzi dość blisko, bym mógł poczuć perfum o truskawkowym zapachu.
- Doktor powinien zaraz się zjawić, poszedł porozmawiać z nową pacjentką.
Kiwam głową i siadam na skórzanym fotelu. Linda mówi coś jeszcze, ale nie zwracam na to zbytnio uwagi, po czym wychodzi.
       Kładę głowę na oparciu i zerkam na masywną meblościankę stojącą za krzesłem doktora.  Jest w odcieniu ciemnego orzecha, jak reszta mebli w pokoju. Na półkach jest mnóstwo segregatorów z kartotekami pacjentów. Wiem, że moja karta też się tam znajduje. Z drugiej strony pokoju nawet nie widać ściany, gdyż zakryta jest masą książek. Oczywiście to jakieś psychologiczne bzdety, po które nigdy bym nie sięgnął. Odnajduję okno po prawej stronie, a co ważniejsze - jedyne okno w całym ośrodku nie chronione z zewnątrz kratami. Lubię tu przesiadywać i gapić się na podwórko, wyobrażając sobie, że stoję po drugiej stronie i wstawiam środkowy palec ku doktorkowi, który nie może nic zrobić, bo jest zamknięty w jednym z pomieszczeń dla pacjentów.
      Do pokoju wchodzi Wolfer, jak zwykle głupkowato się uśmiechając. Czasem mam już dość tych wszystkich fałszywych uśmiechów.
- Witaj, Sky.
- Już się witaliśmy - odpowiadam, pochylając się do przodu. - Podobno mamy nową pacjentkę, prawda?
Wolfer siada za biurkiem, chowając jakąś teczkę do jednej z szuflad.
- Tak, to prawda.
- Za co ją zapuszkowaliście?
- Nie mogę zdradzać ci takich informacji, bardzo dobrze o tym wiesz.
Chrząkam, splatając palce.
- O czym dziś pogadamy?
- O czym zechcesz, to czas dla ciebie i twoich przemyśleń.
Nienawidzę tego gościa. Może to dlatego, że nie wkłada w głos żadnych uczuć, więc zawsze biorę go za znudzonego, ale to chyba dobry patent, gdy pracuje się w takiej branży jak on.
- Kiedy zamierzacie mnie wypuścić?
- Gdy tylko będziesz gotowy.
Zaczynam strzelać kośćmi w dłoniach, próbując ukryć zdenerwowanie.
- Wiesz, że taka odpowiedź mnie nie zadowoli, więc dlaczego ciągle mówisz to samo?
- Przejdźmy do sedna sprawy, Sky. Obiecałem, ze gdy będziesz się ładnie zachowywał, to zostaniesz wypuszczony. Chodzi tu nie tylko o twoje wyczyny podczas spotkań grupowych, ale i poza nimi. Myślisz, że wyzywanie Mike'a od pulpetów jest miłe?
Wzdrygam się, bo Wolfer nie powinien o tym wiedzieć. Teraz sam wyglądam na znudzonego, jakby jego wyznanie mnie nie zaskoczyło, ale czuję, jak wewnątrz mojej głowy budzi się małe, zapłakane dziecko.
- To tylko żart, przecież w życiu nie odezwałbym się tak do mojego przyjaciela.
- Zastanówmy się, Sky, czy ty rzeczywiście traktujesz tych wszystkich ludzi tutaj jak przyjaciół. Czy może udajesz, bo to pomoże ci w szybszej ucieczce.
- Oczywiście, że Mike to mój przyjaciel. Pomagamy sobie nawzajem, tak samo z Annabeth. Nie jestem żadną fałszywą świnią, aby bawić się ich uczuciami.
- Nie mówiłem, że bawisz się ich uczuciami. Wyrzuciłem na wierzch suche fakty - powiedział, przejeżdżając palcami po blacie biurka.
- To nie fair! -krzyczę, nie wytrzymując napięcia. - Obserwujesz mnie jak swojego chomika doświadczalnego, to robisz źle, to dobrze! Nie jestem ideałem, i choć o tym wiesz, nadal się mną bawisz.
- Opanuj emocje, Sky. Jak już skończysz, zaczniemy od nowa.
Zdaję sobie z tego sprawę, że dalsze wrzaski w żadnej sposób nie wpłyną korzystnie na moją sytuację. Mam już dość udawania, że wszystko jest w porządku. Zaczynam wierzyć wersji Wolfera, wmawiając sobie, że jeszcze nie wyzdrowiałem. Ale to nie prawda, czuję się dobrze. Traktuję ludzi dookoła jak rodzinę. Może nie powinienem wyrażać się w taki sposób do Mike'a, lecz nie umiem cofnąć czasu. Jestem rozbity. Zakrywam oczy, starając się nie rozpłakać.  Biorę głębokie wdechy, prostuję się i zaczynam od nowa.
- Dzień dobry doktorze.
- Witaj Sky - mężczyzna odpowiada. - O czym chciałbyś dzisiaj porozmawiać?

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 1

Lea

Budzę się z niejasnym poczuciem, że coś jest nie w porządku.
Wciąż z zamkniętymi oczami obracam się na drugi bok, przygotowana by poczuć miękką poduszkę pod policzkiem, lecz wtedy gwałtownie zsuwam się na podłogę.
 - Co jest - mruczę do siebie.
Siadam, przecieram twarz dłońmi i uchylam powieki.
Zamieram.
Znajduję się w małym pokoju ze ścianami pomalowanymi na kolor, który kiedyś prawdopodobnie był śnieżnobiały. Nie ma tu okien, dostrzegam tylko zarys drzwi w ścianie lecz nigdzie nie ma klamki.
Zrywam się na nogi z mocno walącym sercem. Gdzie ja jestem? Ktoś mnie porwał i zamierza wykorzystać?
Podkurczam palce stóp, spoglądam w dół i dostrzegam, że jestem boso. Następne co zauważam, to białe luźne spodnie, szarawa koszulka i niebieski sweter. Oszołomiona cofam się o dwa kroki i siadam na łóżku, niezbyt wygodnym, bo sprężyny widocznie chcą uciec z materaca. Spuszczam głowę, żeby nie raziło mnie jasne światło żarówki na suficie.
Jakim sposobem się tu znalazłam? Zaciskam drżące dłonie w pięści i zaczynam przeszukiwać mózg. Ostatnim co pamiętam jest wieczór w pubie z Jodie, moją przyjaciółką. Poszłyśmy świętować zdobyte przeze mnie prawo jazdy. Chwilę gadałyśmy z barmanem, potem wypiłyśmy toast i... Dalej pustka. Dopada mnie uczucie, jakby czarna dziura wchłonęła moje wspomnienia z ostatnich kilku... godzin? Dni? Nie mam pojęcia. Nagle uderza mnie jak bardzo moje usta są spierzchnięte, pokryła je twarda skorupa. Może ktoś chce sprawdzić jak długo wytrzymam bez wody?
W mózgu otwierają mi się pewne drzwiczki, które wypuszczają do mojego ciała strach. On prawie mnie paraliżuje, na dodatek sprawia, że dreszcze śmiało chadzają po moich plecach.
Z prawej strony dochodzi mnie zgrzytanie zamka, szybko odwracam głowę w stronę drzwi. Zaczynają się uchylać. Nagły impuls rozkazuje mi zniknąć pod kocem, ale nie jestem do tego zdolna. Po prostu siedzę wgapiona w drzwi jak małe dziecko w telewizor.
Do pokoju wchodzi mężczyzna, ma na sobie rozpięty zielony kitel. Jest dosyć młody, nie dałabym mu nawet trzydziestki. Trzyma w rękach czarny notes.
- Witaj, Lea. - Zaczyna łagodnym głosem. - Jak samopoczucie?
- Kim jesteś? - wypalam na wydechu. - Czemu ja tu jestem? Co to za budynek?
- Hej, zwolnij. Pewnie nadal jesteś w szoku - mówi jakby sam do siebie. - Zaraz ci wszystko wytłumaczę.
Wytężam wzrok bo dostrzegam przypiętą do jego piersi plakietkę. Niestety nie udaje mi się odczytać nic oprócz skrótu "dr.".
Więc to doktor.
Mężczyzna podchodzi i przysiada na brzegu łóżka, co powoduje, że odsuwam się o kilkanaście centymetrów.
- Nie bój się, Lea. Jestem doktor Wolfer, a ten budynek do Szpital dla Nerwowo i Psychicznie chorych.
Czyli jestem w psychiatryku. O mój Boże, co się najlepszego zdarzyło?
- Dlaczego tutaj siedzę?
- Nie pamiętasz? - Doktor marszczy brwi i wpisuje coś do notatnika, dyskretnie zerkam mu przez ramię i odczytuję "Silny szok pourazowy." - Chciałaś popełnić samobójstwo, Lea.
- Absurd - warczę od razu. Nie jestem osobą, która mogłaby chcieć odebrać sobie życie. Przecież wszystko układało się wspaniale.
- Lea, znaleziono cię w ostatniej chwili. Miałaś ponacinane nadgarstki, na szczęście nie było to śmiertelne, ale na dodatek się powiesiłaś. Gdyby sprzątaczka znalazła cię kilka sekund później już byś nie żyła. Lea, to bardzo poważna sprawa.
- Przestań ciągle mówić do mnie po imieniu! - Wydobywam z siebie krzyk zapominając o zasadach dobrego zachowania. - Nie zabiłabym się, rozumiesz?
- Dobrze, spokojnie. - Znowu bazgrze coś w notesie, tym razem to "Wybuchowa, może być agresywna". - Dam ci tabletkę na uspokojenie.
- Myślisz, że jestem psychiczna. - Stwierdzam marszcząc brwi.
- Skąd taki pomysł, Lea?
- Widzę co piszesz. Nie jestem ślepa. Notes zostaje natychmiast zamknięty. Wolfer patrzy na mnie przez chwilę jak na niedobrego pięciolatka, następnie sięga do kieszeni i wyciąga z niej małą pastylkę. - Połknij to, złagodzi twoje nerwy.
- Nie potrzebuję leków, jestem zdrowa.
- Oczywiście, że jesteś. Chcę żebyś się tylko odstresowała.
Doktor wstaje, kładzie tabletkę na pościeli. Z większej kieszeni kitla wyciąga buteleczkę wody, którą prawie od razu mu zabieram i wypijam połowę.
- Kiedy stąd wyjdę? - cedzę przez zęby.
- Niedługo. Po prostu nas słuchaj.
Czyli jest więcej lekarzy, którzy będą chcieli się mną zająć. Cudownie.
Wolfer staje w progu, widzę za nim korytarz wyłożony białymi kafelkami. Czemu tu jest tak dużo białych rzeczy?
- Lea, grzecznie połknij tabletkę.
- Nie jestem stuknięta.
- Więc to pokaż i weź pastylkę - mówi znudzony.
Posłusznie wkładam sobie tabletkę do buzi.
- Dobrze, następną dawkę leków przyniosę za godzinę. - Po tych słowach zamyka drzwi, a mnie dopada złość.
Chcą mnie faszerować lekami? Nie ma mowy. Wypluwam pastylkę z taką siłą, że aż odbija się od ściany.
- Nie zwariowałam! - krzyczę do zamkniętych drzwi. Nikt nie wraca, więc przyciągam do siebie kolana i chowam w nich twarz. Kątem oka zauważam kilka zadrapań na prawym przedramieniu. Przecież nie popełniłabym samobójstwa. Nie zrobiłabym tego. Prawda?

 ______________________________________

Skyler

     Jak zwykle budzę się wcześniej, niż sam mógłbym tego chcieć. Leżę przez jakiś czas na twardym łóżku, aż w końcu promienie słońca dostają się do mojego pokoju. Jednym ruchem ręki zwalam całą kołdrę na podłogę i wstaję. Nienawidzę bezczynności, więc niemalże kładę się na zimnych panelach, podpierając swoje ciało dłońmi. Następnie wykonuję kilkadziesiąt pompek, aż czuję pot pod koszulką. To dobrze. Powtarzam serie jeszcze parę razy i unoszę się. Spojrzeniem biegnę do niewielkiego zegara, który wisi nad drzwiami. Wskazuje dokładnie piątą czterdzieści.
       Z małej komody wyciągam świeże ciuchy i bieliznę, z oparcia krzesła porywam biały ręcznik i wychodzę. Powietrze na korytarzu jak zwykle jest zimne, więc delektuję się tym zimnem. Idę wzdłuż kanarkowych ścian, a gdy mijam pokój strażnika, kiwam mu głową na powitanie. Ten odwzajemnia gest i z powrotem wraca do oglądania nudzącej telenoweli.
       Gdy dochodzę do łazienki, od razu ściągam przepoconą piżamę. Ląduje w kącie pomieszczenia i natychmiastowo wchłania całą wilgoć z mokrych kafelków. Staję pod jednym z pryszniców i odkręcam wodę. Jest lodowata, a to kolejny powód do radości. Szoruję gąbką swoje ciało, staram się nie ominąć żadnego miejsca na skórze. Potem myję włosy, spłukuję szampon i sięgam po ręcznik wiszący na betonowej ściance oddzielającej prysznice. Wycieram się, ubieram w stare dżinsy i koszulkę, która przyklejając się do skóry odkrywa zarys moich mięśni.
        Płuczę buzię, rozczesuję brązowe włosy i jestem gotowy do wyjścia. Podnoszę z ziemi mokrą piżamę i w drodze powrotnej wrzucam ją do kosza na brudne rzeczy. Godzina szósta wybiła jakieś dziesięć minut temu, więc idę do stołówki. Zbiegam po schodach na parter, mijając kolejnego strażnika. Z nim także się witam, a on mruczy coś pod nosem. Nikt nie mówił, że wszyscy tutaj muszą się kochać. Po przejściu ogromnego holu otwieram wielkie, dwuczęściowe drzwi, pchając je do przodu i wchodzę do jasnego pomieszczenia. Sufit znajduje się tutaj dość wysoko, jakby w przeszłości był przeznaczony dla majestatycznego kryształowego żyrandolu.
       Przy samym wejściu zaopatruję się plastikową tacę i zmierzam do kucharki siedzącej przy dużym garze.
- Dzień dobry - mówię do trzydziestoletniej blondynki.
- Witaj Sky.
Przysuwam tacę, a ona stawia na niej talerz z zupą mleczną. Odwracam się i idę do stolika na końcu sali. Stawiam tacę na blacie i siadam. Zdecydowanie wolałbym kanapki, ale tutaj lepiej nie wybrzydzać.
      Niedługo po mnie przychodzą inni, a w stołówce zaczyna robić się tłoczno. Rozmowy, śmiechy, a nawet płacz odbijają się od bezlitosnych ścian i roznoszą po całym pomieszczeniu. Próbuję się wyciszyć, oddalić od tego miejsca. Starania stają się puste, gdy obok dosiada się mój przyjaciel, Mike.
      Jego wielkie oczy skupiają się na moim talerzu, a ja nawet nie muszę usłyszeć pytania, i tak wiem, co powiedzieć
- Jasne, bierz.
Chłopak przenosi porcelanowe naczynie na drugą stronę blatu, ciesząc się dodatkową porcją. Nawet nie mam pojęcia, dlaczego nie jadłem tej zupy. Chyba znów się zawiesiłem.
Mike ma orli nos, pełne usta i ogółem mówiąc jest puszysty. Kiedy zostałem zmuszony do przyjazdu tutaj, to ten chłopak oprowadził mnie po ośrodku. Od roku w ogóle się nie zmienił.
       Po śniadaniu wszyscy musimy iść na zajęcia. Rozdzielam się z przyjacielem i wolno maszeruję na drugie piętro, do Sali Zwierzeń. W tym budynku jest mnóstwo sal o dziwnych, niemal przytłaczających nazwach, co tylko pogarsza wszystko.
       Po raz kolejny witam się z wszystkimi i siadam na jednym z krzeseł. Dzisiaj jest nas mniej, gdyż Johanna - dwudziestopięciolatka o dość ponętnej figurze - dostała pozwolenie  na opuszczenie ośrodka. Nieczęsto zdarzają się tu takie rzeczy, ale to właśnie ja zamierzam być następnym, który wyjdzie na wolność.
- Dzień dobry! Jak miło, że nikt z was się nie spóźnił.
Głęboki głos należy do doktora Wolfera, naszego stałego psychiatry. Wszyscy natychmiast odpowiadają i zaczynamy dołującą dyskusję.
- Więc kto dzisiaj chciałby zacząć? Może Riley?
Drobna dziewczyna garbi się i ze zdenerwowania zaczyna owijać rude włosy dookoła palców.
- M-myślałam, że t-to kolej Sylvii.
- Nie, Riley. Proszę, opowiedz nam jak starałaś się zmienić swoje życie w ostatnim tygodniu.
- W-więc ja... Ja rozm-mawiam cz-częściej z ludźmi....
- O wspaniale! - Wolfer klaska dłońmi i wszyscy robią to samo. - Powiedz, z kim ostatnio rozmawiałaś?
Ta dziewczyna jest jak słoik, z którym nawet najsilniejszy mężczyzna ma problem.
- Z p-pan-nem Chr-ristop-pherem.
Christopher to gość zajmujący się sprzątaniem. Do tego to jedyna osoba, z którą Riley rozmawia, gdy nie jest na zajęciach.
- Cóż, dziękujemy. Odpocznij chwilę. Kto następny... Może Sky!
Prostuję się, chrząkam i zaczynam.
- Czuję się wspaniale. Sądzę, że już niedługo opuszczę ośrodek.
- Czy to daje ci siłę na kolejne dni? - doktor zawsze zadaje to samo pytanie. A ja zawsze odpowiadam tym samym słowem.
- Tak.
       Spotkanie dalej trwa, a ja odpływam. Chcę już stąd wyjść. Chcę poczuć wolność, samodzielność. Wiem, że nikt na mnie nie czeka. Rodzina już dawno odeszła, gdy zacząłem mieć problem z narkotykami, które doszczętnie zniszczyły mój organizm, jak i psychikę. Ale teraz powstałem. Czuję się na siłach, by spróbować żyć. Żyć, jak każdy inny. I jestem przekonany, że dam sobie radę.

~~~~~~~~~~

ps. to nie "Dotyk Julii" ♥

Zapowiedź



LEA

Moje życie było całkiem normalne. Cieszyłam się ze zdanego prawa jazdy i nadchodzącego lata, aż nagle wszystko runęło w gruzach. Obudziłam się w białym pokoju bez klamek, później poinformowano mnie, że to psychiatryk. Jedyne co wiem, to że podobno popełniłam próbę samobójczą - osobiście niczego takiego nie pamiętam. Nikt nie chce mi wierzyć, lekarze potrafią jedynie dawać mi następne pastylki na uspokojenie. Jednak jest pewien człowiek, który może mi pomóc się z tego wydostać. On jest moją nadzieją


SKYLER

Pamiętam o obietnicy. Za dobre zachowanie mam zostać wypuszczony wcześniej. Niestety wszystko się chrzani, gdy w pokoju obok ląduje ona. Jak na niedoszłą samobójczynię zachowuje się dość normalnie, leczy gdy odkrywamy do czego jest zdolna i co jej grozi, zaczynam czuć się jak w tandetnym komiksie. Czy będę potrafił zdołać wszystkim wymaganiom, jakie postawi przede mną los?