czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 8

LEA

      Dym, skradające się cienie i śmiejące się kruki. Wyjący pies, kot wbijający pazury w moje gardło.
     - To ci pomoże – mówi ktoś i podaje mi strzykawkę z szarawym płynem.
     Wiem, co mam robić.
      Zaciskam zęby i wbijam sobie igłę pod skórę, w żyłę. Głębiej, głębiej, głębiej. Płyn miesza się z moją krwią, a ja czuję spokój.
      Lustro, przede mną pojawia się lustro. Przez kilka sekund nic nie widzę, jakbym nie miała ciała, jakbym była duchem. Potem w końcu widzę swoje odbicie.
      Nie, to nie moje odbicie. W lustrze widzę Sky'a, który kręci głową. Coraz szybciej, coraz szybciej, aż w końcu jego głowa zmienia się w smugę.
      Zaciskam powieki.
      Czyjś śmiech, psychiczny śmiech. Mój?
      - Nie powinnaś żyć. – Ktoś szepcze mi do ucha. - Powinnaś być martwa.
      Mocne gruchnięcie o podłogę w końcu mnie wybudza. Przez chwilę nie wstaję z podłogi, zbyt przerażona, żeby chociażby się ruszyć. Pot spływa mi po plecach.
     Czym oni mnie naćpali, że mam takie sny? Może coś jest w powietrzu.
     Przeklinam i w końcu się podnoszę, jest bardzo wcześnie, więc pewnie wszyscy śpią. Osobiście już podziękuję za spanie, nie mam ochotę na kolejną dawkę psychozy.
     Koszulka klei mi się do pleców, a to chyba znak, że przyda mi się prysznic. Muszę wyglądać jak człowiek, na wypadek, gdyby zobaczył mnie mój doktor – im lepsze wrażenie sprawię, tym szybciej wyjdę.
     Biorę przybory do mycia i wychodzę z pokoju, przecież nikt nie kazał mi w nim siedzieć do określonej godziny, prawda? Mijając drzwi Sky'a zastanawiam się, czy chłopak śpi.
     Na pewno.
     - Gdzie idziesz?
     Zatrzymuję się i z zaskoczeniem patrzę na strażnika. Pewnie nie wolno mu przysypiać, przecież w każdej chwili jakiś psychol może spróbować zrobić coś nienormalnego.
     - Wziąć prysznic.
     - O piątej rano? - Unosi brew.
     To jakiś nowy strażnik, nie widziałam go tu poprzednio. Szczerze mówiąc, jest przystojny – ma czarne włosy zaczesane do tyłu, niebieskie oczy i pieprzyka pod okiem. Gdybyśmy spotkali się w innym miejscu niż to, zapewne już by mnie podrywał. Albo ja jego.
     Pewnie skończylibyśmy jako para na kilka nocy.
     Niestety teraz mam status wariatki, a na tak szalone romanse pan strażnik pewnie nie ma ochoty.
     - Miałam zły sen – tłumaczę z nieszczęśliwą miną. - To miejsce źle na mnie wpływa.
      Strażnik marszczy brwi i przejeżdża po mnie wzrokiem. Ze zdziwieniem stwierdzam, że nie jest to spojrzenie „Jaka ładna z niej dziewczyna”. To raczej "Boże, co za psychol".
       - „Miałaś”?
      Tym razem ja marszczę brwi. O co mu niby chodzi?
      Przez chwilę patrzymy na siebie, obydwoje skonfundowani, ale w końcu strażnik macha ręką i wraca do spoglądania na ekrany monitoringu.
      Naprawdę nie wiem, o co mogło mu biegać.
      W łazience czekam, aż woda lecąca z słuchawki prysznicowej zrobi się gorąca, dopiero potem pod nią staję. Wszystkie moje mięśnie się odprężają.
      Wzdycham myśląc o strażniku. Szkoda, że uważa mnie za wariatkę, przecież ja nie...
      Nagle wspomnienia ostatnich wydarzeń zwalają mi się na głowę jak rusztowanie.
      Starsza kobieta z zakrwawionymi dłońmi, mężczyzna przebijający sobie gardło, zszokowany Sky. Ja to wszystko widziałam, my to wszystko widzieliśmy.
      Przecież ja jestem szalona.
      No, teraz wcale mnie nie dziwi, że śnią mi się takie rzeczy.
      Jak byłam mała i się czegoś bałam, starałam się to blokować, wypierać z umysłu za pomocą miłych rzeczy. Miłe rzeczy, miłe rzeczy. Myśl o miłych rzeczach, Lea.
      Jakim cudem mam myśleć o miłych rzeczach, skoro widmo-mężczyzna przebił sobie gardło na moich oczach?
      Wychodzę spod prysznica, szybko się ubieram i opuszczam łazienkę. Muszę porozmawiać ze Sky'em.
      Zaraz, przecież wczoraj rozmawialiśmy. Powiedział coś o tym, że mogę odtwarzać przeszłość, a zaraz potem przerwał nam jeden ze strażników i kazał wrócić na nasz oddział.
      Dupek.
      Woda kapie mi z włosów, których nie wytarłam za dobrze, więc zostawiam po sobie mokre ślady. To tylko woda.
      Nagle w głowie pojawia mi się wizja krwi na moich włosach, krwawych śladów.
      Mocno szczypię się w ramię, żeby opanować moje myśli. Nie mogę zachowywać się jak wariatka, muszę zejść na ziemię. Muszę myśleć tak, jak przed znalezieniem się w tym miejscu.
      Normalnie.
      Lecz najpierw muszę dokończyć rozmowę ze Sky'em. Obudzę go, mam nadzieję, że nie rzuci we mnie poduszką. Najwyżej zdobędę skądś ciastka i mu to wynagrodzę. Może namówię tego słodkiego strażnika, żeby przemycił dla mnie coś słodkiego, może snickersa?
      Tak, Lea. Właśnie tak. Myśl o przyziemnych rzeczach, o głupotach, o słodkim strażniku przemycającym słodkie rzeczy.
      Nie o horrorze, który wczoraj rozgrywał się przed twoimi oczami.
      Prawie przewracam się na plecy, gdy ktoś łapie mnie za tył koszulki. Udaje mi się odzyskać równowagę i wyrwać.
      - Jestem nowym Bogiem! Nowym Bogiem! - krzyczy do mnie ten mężczyzna, który wczoraj był z nami na terapii.
      Zaraz, jak mu było? John? James?
      Jimmy.
      Nie widzę nigdzie pielęgniarki czy strażników, więc decyduję się uspokoić tego faceta. Może wtedy odejdzie i zacznie się bawić w Boga gdzie indziej, bo ja aktualnie nie mam na to czasu.
      Wzdycham, przytulam do piersi moje przybory toaletowe i włączam bycie spokojną-i-opanowaną-normalną-dziewczyną.
      - Jimmy, przepraszam, ale...
      - Jimmy'ego już nie ma! - Jego źrenice są powiększone, pewnie go naćpali. - Jestem Castiel, głupi człowieku. Ciemność nadchodzi, rozumiesz? Ciemność tu będzie.
      - Nic takiego się nie stanie.
      - Nikt nigdy nie słucha, nie rozumiecie, że Ciemność nadchodzi i zabierze ze sobą wszystko. Nikt z was nie widział Jeźdźców Apokalipsy, nie wiecie...
      - O, Boże. - Korytarzem biegnie pielęgniarka, ma zirytowany wyraz twarzy. Pewnie gania za tym mężczyzną już jakiś czas.
      - Tak? Słucham? - Jimmy patrzy na nią, jakby oczekiwał, że tamta padnie na kolana i zacznie się modlić.
      Kobieta jednak nie spełnia jego oczekiwań. Po prostu kładzie dłonie na jego ramionach i powoli prowadzi go w stronę jednego z oddziałów.
      - Przepraszam – wzdycha. - Nie wszyscy są tacy spokojni, jak ty, Sky.
      - Sky to mój kolega. - Poprawiam ją. - Ja jestem Lea.
      - Och, racja. Jeszcze raz przepraszam, ale dzisiaj mam tyle na głowie, że wszystko mi się miesza.
      Kobieta rzuca mi przepraszający uśmiech i odchodzi, ciągle prowadzi Jimmy'ego. Dostrzegam siwiznę w jej ciemnych włosach, pewnie pojawiła się ze stresu, bo pielęgniarka nie wygląda na starszą niż trzydzieści lat.
      Odwracam się i idę w stronę drzwi. Słyszę jeszcze, jak Jimmy mówi coś o swoim chłopaku i szarlotce.
      Muszę obudzić Sky'a. Mam wrażenie, że tylko my jesteśmy normalni.

SKY

     Czuję ciepłą dłoń, która właśnie wylądowała na moich plecach. Nie bardzo mam ochotę odwracać się do Lei, bo to jeden z tych dni, które wolałbym spędzić w samotności. Chociaż to dopiero ranek, wydaje mi się, że leżę na tym łóżku nie śpiąc już kilka dobrych godzin, a ledwo co się obudziłem. Z wielką niechęcią wstaje i uśmiecham się lekko. Wiem, że trzeba porozmawiać.
- Wyspałaś się?
- Wyspałam się, jak cholera.
     Ironia z rana niczym kawa. Przecieram oczy i spoglądam na zegar. Jest jeszcze sporo czasu do śniadania. O której ta dziewczyna musiała wstać.
     Wygląda na lekko... zdezorientowaną. Wzdycham.
- Coś się stało, że przybywasz do mnie o tak nieludzkiej godzinie?
- Nic, przyszłam tylko poplotkować z moją psiapsiółą – kiwa głową ze zniecierpliwieniem.
     Podwójna dawka ironii, kto by się tego spodziewał. Ale ja nie mam siły, więc ledwo co przytomny przytulam ją do siebie, głównie po to, by się na chwile przymknęła.
- Wszystko się ułoży – rzucam, zamykając oczy i sprowadzając do pokoju moment milczenia.
      W tej ciszy zastanawiam się, co ja do cholery nadal tu robię. Tyle czasu pracowałem, starałem się być tym idealnym pacjentem. Przecież każdemu zdarza się gorszy dzień, nie tylko ludziom w ośrodku. Każdy ma prawo być przybity, szczęście nie trzyma nas cały czas za rączkę. Gdy tylko Wolfer widzi mnie zdołowanego, uważa, że znów się staczam, ale to nie prawda. Ja ciągle walczę, odniosłem już tyle zwycięstw. Nie mam problemu z narkotykami, nawet nie chcę się do nich zbliżać, a doskonale wiem, że choć to owoc zakazany, to ze zdobyciem go tutaj nie ma większego problemu. Mam przyjaciół, a to, że co jakiś czasu rzucę w ich stronę przyjacielską obelgę, nie znaczy, że ich nie szanuję. Tyle już zostawiłem za sobą, że powinienem mieć prawo zacząć w końcu być dawnym Skylerem, cieszącym się wolnością.
       Łza spływa mi po policzku, ale na szczęście Lea jej nie widzi. Nie musi wiedzieć, co we mnie siedzi.
        O  dziwo rozmawiamy, ale o niczym ważnym, głównie o drobnostkach związanych z dzieciństwem.
- Kiedy miałam jakieś dziesięć lat – zaczyna – założyłam się z chłopakami z sąsiedztwa, że wejdę na najwyższe drzewo w naszej okolicy. Oczywiście zakład to zakład, więc zaraz po tym siedziałam już na czubku drzewa, pokazując im język. O ile popis się udał, schodząc mój pasek zahaczył się o jedną z gałęzi, noga zsunęła się w dół i wisiałam trzy metry nad ziemią jak bałwan, czekając aż straż pożarna po mnie przyjedzie i mnie stamtąd ściągnie.
     Śmieję się, bo wszystko sobie wyobrażam.
- Teraz twoja kolej.
- Niewiele pamiętam z tamtych czasów – mruczę, wysilając mózg, by sobie cokolwiek przypomniał. - Wiem, że straciłem kogoś... kogoś, kto był dla mnie cenny. To nie był wesoły okres w moim życiu.
      Rozpacz przypłynęła sama, a z nią cisza. W takim stanie ruszyliśmy na śniadanie. Próbuję się uśmiechać, do Lei, do Mike'a, ale nici z moich starań. Więc po prostu siedzę w ciszy, bawiąc się łyżką w zupie mlecznej.
       Dzisiejsze spotkanie w Sali Zwierzeń zostało przesunięte , dlatego zaraz po opuszczeniu stołówki idziemy tam z Leą. Gdy zajmujemy miejsca obok siebie, dziewczyna zaczyna coś do mnie mówić, ale skupiam wzrok na kimś innym.
       Jakiś nowy strażnik. Wysoki, czarnowłosy i gapiący się na nas. Gdyby to było zwyczajne spojrzenie, zignorował bym to, ale wyczuwam jakąś wrogość, odrazę. Zatrzymuje się na Lei i mówi coś pod nosem.
- Znasz go? – pytam odruchowo, przerywając jej.
- Nie – odpowiada – widzę go dopiero drugi raz. Kiedy wracałam spod prysznica, spotkałam go na korytarzu.
- Dziwnie na ciebie patrzy.
Dziewczyna zaczyna się śmiać.
- Może mu się podobam. On sam nie jest niczego sobie.
      Przez całą grupową sesję, gdy tylko ja lub ona wypowiadamy się na głos, czuję na sobie jego wzrok. Nie dość, że brak mi humoru, to ten gość wydaje się być mocno podejrzany.
      A może to tylko moja wyobraźnia? Może dopatruję się czegoś dziwnego, by stłumić te wszystkie głupie myśli, które krążą mi teraz po głowie?

      Idę na spotkanie z Wolferem. Pukam, po czym jego sekretarka zaprasza mnie do środka. Staję przy oknie, jedynym okazem nieposiadającym krat. Ciekawe, co bym teraz robił, gdybym był na wolności. Chciałbym skończyć szkołę. Zadawać się z rówieśnikami, może nawet zostałbym typem łamacza serc.
Jedno serce już zniszczyłem.
Sky, nie myśl o tym.
Ona była tą jedyną...
Przestań!
Łapię się za głowę, gdy do gabinetu wchodzi Wolfer.
       Powoli podchodzi do biurka, kładzie na blacie jakieś papiery. Czeka, aż się uspokoję. Schodzi mi to szybciej niż zwykle, więc siadam na fotelu przygotowanym dla mnie.
- Przepraszam za to...
- Będę udawał, że nic nie widziałem. Jak się dziś czujesz, Skyler?
Okropnie, ale mu tego nie powiem.
- Nie jest źle. Jakoś daję radę.
       Zbytnio się nie udzielam, choć to czas przeznaczony na moje przemyślenia. Na zadawane pytania odpowiadam sprawnie, bez dłuższego namysłu. Byleby tylko zaraz stąd wyjść.
        Kiedy kończy się sesja, idę do pokoju Lei. Niestety jej tam nie zastaję. W jej rzeczach grzebie nowy strażnik. Na mój widok domyka szufladę i posyła mi wymuszony uśmiech.
- Co pan robi?
- Przeszukuję pokój pacjenta, by sprawdzić, czy nie ma w nim nic, co mogłoby stworzyć zagrożenie.
- Przecież Lea jest tu dopiero od kilku dni.
- Myślę, że moje obowiązki to nie twoje zmartwienie – mówi szorstko, po czym wychodzi.



2 komentarze: