czwartek, 5 stycznia 2017

Rozdział 11

    LEA
   
     W końcu dokonałam niemożliwego. Dokonałam tego, na co już straciłam nadzieję.
     Udało mi się, a teraz czuję się jak zwyciężczyni.
     Wzdycham z zachwytem, po pierwszym łyku czarnej kawy.
     - Boże, aż nie mogę w to uwierzyć.
     - Nawet nie wiesz, ile odwagi kosztowało mnie przemycenie tego termosu pod kurtką. - Jordan opiera się wygodniej o pień drzewa w ogrodzie. - Ciągle miałem wrażenie, że Wolfer zaraz wyskoczy i zrobi mi rewizję osobistą.
     - To by było traumatyczne przeżycie.
     Od trzech dni kończę jeść obiad, jako jedna z pierwszych pacjentów, a potem wychodzę na korytarz, gdzie dyskretnie zgarnia mnie Jordan. Ogród stał się naszym miejscem na wytchnienie.
     Przez te trzy dni, dowiedziałam się, że Jordan ma młodszą siostrę, jego ulubiony kolor to czerwony, a w domu czeka na niego rudy kot.
      - Skyler...
      Czekam cierpliwie, jednak Jordan nie dokańcza zdania.
      - Co z nim? - Przesuwam dłonią po spodniach, które mają zieloną plamę od trawy.
      - Nic, tak sobie tylko o nim przypomniałem. - Jordan kręci głową i jednocześnie wzrusza ramionami, wygląda to, jakby dostał dziwnego skurczu. - Nieważne.
     Ciekawe, czy Sky ma jakieś zwierzęta?
     Szybko odrzucam tę myśl i znowu piję kawę, starając się delektować każdym łykiem. Nie rozmawiałam ze Skylerem od kilku dni. Po tym, jak na mnie nakrzyczał, żadne z nas nie ma ochoty na konwersację. Nie, to nie.
     Po przejściu przez nieskończoną ilość drzwi, żegnam się z Jordanem i wracam do swojego pokoju, by przebrać się w ciuchy, na których nie ma śladów trawy. Wchodząc do pomieszczenia, zauważam, że drzwi do pokoju Skylera są zamknięte. No proszę, ktoś tu izoluje się od świata. Cóż, to tylko przysługa dla wszystkich innych, że obrażony chłopiec siedzi w swoim pokoju.
     Ktoś zmienił moją pościel, teraz kołdra jest idealnie ułożona. Brakuje jeszcze czekoladki na poduszce, bym poczuła się jak w hotelu. Dobra, w motelu.
     - Lea? - dobiega mnie głos spod drzwi, który od razu poznaję.
     - Zapraszam.
     Wolfer wchodzi do środka, ma w rękach swoją nieodłączną podkładkę, spis ludzi psychicznych.
     Mój doktor wygląda na zmęczonego, jakby nie spał od kilku dni, co jest całkiem możliwe.
     - Przepraszam, że tak cię nachodzę bez zapowiedzi. - Wolfer wskazuje na krzesło obok biurka, więc siadam grzecznie. - Pewnie już słyszałaś od Skylera o tym, co się stało?
    Powinnam powiedzieć... Co powinnam powiedzieć? Może Skyler napomknął Wolferowi, że nie rozmawiamy od kilku dni, więc nie powinnam wiedzieć. Jeśli przyznam, iż wiem, wyjdzie to dziwnie.
    - Nic mi nie mówił. - Zaczynam powoli. - Co się stało?
     Doktor wzdycha i uśmiecha się smutno, aż mam ochotę go jakoś pocieszyć, w sumie dobry z niego gość. Gdyby mnie stąd wypuścił, może nawet wysłałabym mu kosz z owocami, jako podziękowanie.
     - Pamiętasz Annabeth, prawda? Niestety zdarzył się wypadek, dziewczyna już nie jest z nami.
     Zakrywam usta dłońmi, starając się, żeby wypadło to naturalnie. Dzięki Bogu, że brałam udział w zajęciach teatralnych, gdy chodziłam do szkoły.
     - Przykro mi, Lea.
     - Mnie też - szepczę i opieram się o biurko, żeby pokazać, jak bardzo załamana jestem.
     Jednak zapominam, że to przeklęte biurko. Dosłownie.
     Obok Wolfera pojawia się jakiś starszy mężczyzna, którego wcześniej nie widziałam, i dźga się widelcem w oko. No błagam, nie teraz, przecież zaraz zwymiotuję. To obrzydliwe.
     Szczerze mówiąc, takie widoki przestały ostatnio budzić we mnie strach. Teraz zjawy jedynie mnie brzydzą, gdy wtykają sobie różne rzeczy tam, gdzie nie trzeba.
     - Czy chcesz może o tym porozmawiać? - Wolfer przysiada na krańcu mojego łóżka, tuż obok ducha. Nagle zjawa przystawia mu widelec do głowy, ale ten gładko przez nią przechodzi, nie wyrządzając najmniejszej szkody. Wygląda to śmiesznie, zmartwiony doktor nie ma pojęcia, że psychiczny duch właśnie go dźga.
     - Dam sobie z tym radę sama, tak myślę.
     - Dobrze, w takim razie zostawiam cię. Jeśli zmienisz zdanie, będę tu dla ciebie.
    Wolfer wstaje, ponownie się uśmiecha i zmierza do wyjścia. W tym czasie przesuwam dłonią po biurku, żeby duch łaskawie zniknął z mojego łóżka, na którym mam zamiar się położyć, lecz dzieje się coś innego.
    W pomieszczeniu pojawia się nowy duch.
    - Ah, przy okazji! - Wolfer przystaje. - Jutro wraca plan zajęć, wieczorem mamy zajęcia grupowe. Do zobaczenia.
     I wychodzi.
     I zostawia mnie.
     Siedzę z otwartą buzią, z niedowierzaniem wgapiając się w zjawę. W ducha, który wygląda zupełnie, jak ja.
     Prawie przezroczysta Lea patrzy mi prosto w oczy. Powoli podnosi dłoń i przejeżdża sobie palcem po gardle.
     Mrugam z niedowierzaniem, a zjawa znika.

SKYLER


          Leżę na łóżku, czyli robię dokładnie to samo, co wczoraj... i przedwczoraj. Moją rutynę zakłóca blondynka wbiegająca do pokoju. Wgapia się we mnie tymi oczami z wielkimi źrenicami.
          - Skyler, może to zabrzmi dziwnie, ale właśnie widziałam siebie.
           Podnoszę się, by usiąść na materacu.
         - Słucham? - pytam, bo nie wiem, jak potraktować jej wypowiedź.
         Jestem cholernie zły. Chociaż mówiłem, że w zabójstwie Annabeth mógł maczać palce ten nowy strażnik, zignorowała to i następnego dnia łaziła z nim po ośrodku, uśmiechając się od ucha do ucha.
        - Widziałam siebie. - Przykłada palec do swojej klatki piersiowej i patrzy na mnie, chyba czekając, aż załapię. - Widziałam siebie martwą! Jako ducha!
        - Całkiem nieźle. Czyżby nowy kolega zrzucił cię w twojej wizji ze schodów?
        - Zaraz ciebie zrzucę ze schodów, jak nie weźmiesz tego na poważnie, kretynie. Ten duch, ta Lea, ona przesunęła sobie palcem po gardle. Jezu, Sky, co to może oznaczać?
        Wzdycham i uderzam dłonią w pościel, zapraszając dziewczynę na łóżko. Opada obok, trochę roztrzęsiona.
        Czy chciałbym ją olać? Tak.
        Czy powinienem ją olać? Nie.
        Czuję, jak kręci mi się w głowię. Przeczesuję palcami włosy, szukając jakiegoś normalnego wyjaśnienia.
        - A jeśli grozi ci niebezpieczeństwo? Ktoś ma wobec ciebie złe plany, więc twój szósty zmysł próbuje cię ostrzec. No bo skoro widujesz same trupy, to po co miałabyś pokazywać się sama sobie?
        - Ale Skyler, przecież ja żyję. Widzę trupy, tak, ale nie żywych. Nie jestem jakimś medium! Może... muszę to zgłosić Wolferowi?
        - To idiotyczny pomysł – mówię zaraz po niej. - Gdybyś była szurnięta, czy cokolwiek, nie zobaczyłbym tego, co ty. Jeśli powiesz Wolferowi, wsadzi cię do izolatki. Dostaniesz leki, po których zaczniesz wariować, w końcu wyznasz mu, że też brałem w tym udział i zapuszkują również mnie! A ja nie mogę tam trafić, bo za niedługo wychodzę! To idiotyczny pomysł – powtarzam, tym razem nieco głośniej.
         - Słuchaj, ty nie wiesz, jak to jest cały czas widzieć martwych ludzi. Niedługo naprawdę zwariuję, Sky!
        Tłumię całą złość i obejmuję Leę ręką. Przytulam ją do siebie i delikatnie gładzę dłonią po plecach. Dziewczyna nie protestuje, opiera głowę o moje ramię i zamyka powieki.
        Gdy tak siedzimy w ciszy, zaczynam się zastanawiać, czy ona naprawdę nie jest zwariowana.    Nikt nie trafia do ośrodka bez powodu. Lea chciała się zabić i chociaż temu zaprzecza, ma ślady na nadgarstkach. To, że sam widziałem jakieś widmo, o niczym nie znaczy. Jestem idiotą, też jestem tu zamknięty, mogłem po prostu wciągnąć się w sytuację. Dziecięca wyobraźnia działa w podobny sposób – jedno nakręca drugie.
        - Dziękuję, że mi wierzysz – szepcze w moją koszulkę.
        Odruchowo się prostuję, jak dzieciak przyłapany na złym uczynku.
        Jeśli ona czyta w myślach, mam przejebane.
       - Nie ma sprawy.

         Następnego dnia jestem zmuszony do wyjścia z pokoju, nie tylko w celach żywnościowych. Dzisiaj wszystko ma wrócić do normy. Staję przed drzwiami do izolatek, zastanawiając się, czy niedługo odwiedzi nas ktoś nowy. Pamiętam, jak mieszkałem w takiej. Kilka pierwszych dni przeleżałem, przypięty do łóżka pasami. Cóż, nie byłem zbytnio szczęśliwy spędzaniem wakacji w takim kurorcie.
        Wchodzę do gabinetu, a doktora znów nie ma. Nie rozpaczam z tego powodu, zapewne zrobiło się zamieszanie z przywróceniem wszystkich zajęć. Chociaż Wolfer wszech i wobec oznajmia, że ośrodek jest w pełni bezpieczny, ogłaszając Annabeth samobójczynią, w zachowaniu obsługi widać strach.
         Zrezygnowałem z porannych pryszniców, bo teraz, według nowej rozpiski, pacjentom przed ustaloną godziną nie wolno opuszczać pokoi.
       - Witaj Sky, przepraszam za spóźnienie.
      Rzucam szybki uśmiech i zajmuję miejsce na krześle przed biurkiem Wolfera. Mężczyzna wyjmuje jedną z teczek, chowając do niej papiery przyniesione ze sobą.
       Annabeth Hood.
       Przygryzam wargę i odwracam wzrok od czarnych liter. Skupiam się na tym jedynym oknie bez krat. To mój cel. Kiedyś stąd wyjdę, zapomnę o wszystkim.
       - Bardzo przeżywasz stratę przyjaciółki, prawda? - pyta niski głos.
        Kiwam głową, licząc gałęzie wielkiego drzewa stojącego na podwórku. Raz, dwa, trzy, cztery...
       - Ważne jest teraz wsparcie bliskich, w tym przypadku powinieneś skupić się na Mike'u, Lei. Pomogą ci przez to przejść, jak i ty im.
       Wolfer uważa, że Lea to moja przyjaciółka?
       Ignoruję jej imię.
       - Wie pan, co mnie smuci? Odkąd Ann odeszła, nie mogę nawiązać kontaktu z Mike'iem. Widujemy się na stołówce, spędzamy razem czas, ale za cholerę nie wiem, o czym mam z nim rozmawiać. - Splatam ze sobą palce i strzelam kośćmi. To taki odruch, który mnie uspokaja. - Co mam mu powiedzieć? Hej, jak myślisz, dlaczego nasza koleżanka się zabiła? Przecież to głupie. Poza tym, dlaczego miałaby się zabić? Może i była chora, tęskniła za tym swoim wymyślonym chłopakiem, co nie oznacza, że musiała przez to popełniać samobójstwa! Odkąd trafiłem do tego ośrodka, zawsze mi pomagała. Wmawiała, że jestem na tyle silny, by się nie poddawać. Więc jaki jest sens takiego pocieszania, skoro sama się poddała. Ktoś ją zabił.
      - Skyler, to było... - Doktorek próbuje się wtrącić, ale go olewam.
      - Ktoś ją zabił. Dowiem się kto to, choćby nie wiem co.
      Ktoś ją zabił.
      Ktoś ją zabił.
      Gdzie była wtedy Lea? Nie mam pojęcia.
      Po tym spostrzeżeniu sam się nakręcam.
     Chciała się zabić, a nawet tego nie pamięta.
     Być może moja pierwsza myśl nie odbiegała aż tak od prawdy. Być może ona zabiła Annabeth i wyparła to ze swojej pamięci.

niedziela, 1 stycznia 2017

Rozdział 10

     LEA
     Zrobili nam wolny dzień. Dzień wolny od zajęć, niezapowiedziany luz, na który nie ma usprawiedliwienia, a raczej jest, tylko nie wszystkim je podano.
     Jestem pewna, że wszyscy pracownicy muszą uporządkować bałagan związany ze śmiercią Annabeth. Z jej krwią na płytkach łazienki, ściekającą razem z wodą.
     Muszę przestać o tym myśleć, muszę przestać o tym myśleć, muszę przestać o tym myśleć. To nie moja wina. Nie moja wina.
     Moja wina.
     Wzdycham i przekręcam się na plecy, a potem zaczynam się wgapiać w ścianę, znowu. Od dłuższego czasu leżę na podłodze, starając się poukładać swoje życie. A raczej starając się pomyśleć nad ułożeniem swojego życia, bo naprawdę niewiele mogę zrobić będąc zamknięta w psychiatryku, z którego nikt nie chce mnie wypuścić. Nawet nie wiem, ile dni już minęło, odkąd mnie tu wrzucili. Pięć? Dziesięć? Rok?
     Ktoś puka do moich drzwi. Wolfer, jestem pewna, bo przecież musi w jakiś sposób wyjaśnić ten cały dzień wolny, a przy okazji zapytać mnie o samopoczucie, prawda? Hej, Lea, ciągle chcesz się zabić, mimo że wcale wcześniej nie chciałaś, czy jesteś już normalna? A przy okazji, smakowała ci zupa?
     - Proszę wejść - wołam i wstaję, trochę za szybko, bo przed moimi oczami na chwilę pojawiają się mroczki. Jestem w doskonałej kondycji.
     Ku mojemu zaskoczeniu, w drzwiach stoi nowy strażnik. Ten sam, który podobno przeszukiwał moje rzeczy.
     - Wybacz najście - zaczyna i uśmiecha się do mnie. - Doktor Wolfer nie może dzisiaj przyjść, więc oddelegowali pracowników do zajęcia się pacjentami. Chcę tylko zapytać, czy wszystko w porządku?
     Doktor Wolfer mnie wystawił, mój jedyny przyjaciel. Cóż za tragedia.
     - Wszystko w porządku.
     - Na pewno? Wyglądasz blado.
     Jak mam nie wyglądać blado, skoro to miejsce doprowadza mnie do szału. Poza tym, chcą mnie tutaj niby wyleczyć, a jakaś dziewczyna dopiero umarła w łazience, w której miałam wziąć prysznic, a nie obejrzeć horror.
     - To pewnie przez te ściany - żartuję. - Wszystko tu jest jasne, białe, żółte, a jednocześnie ciemne, bo przecież jesteśmy w budynku. Niesamowicie ironiczne, no nie?
     Zdaję sobie sprawę, że bełkoczę. Cholera, Lea, przestań się stresować rozmową z przystojnym chłopcem, nie masz dwunastu lat. A poza tym, dopiero widziałaś martwą dziewczynę. Weź się w garść.
     Boże, może ja naprawdę zasługuję, żeby tu być.
     Strażnik, który jeszcze nie ma imienia, śmieje się grzecznie, a potem wzrusza ramionami.
    - Skoro dzisiaj ja za ciebie odpowiadam, to mogę przeprowadzić własną terapię - oznajmia.
    - Nie potrzebuję terapii.
     Zabrzmiało to dziwnie, bardzo dziwnie. Wrócę do pozycji na podłodze, dziękuję bardzo, możesz już sobie iść. Jest mi dobrze ze ścianą.
     - Och, nie. - Chłopak klepie się otwartą dłonią w czoło. - To źle zabrzmiało, Jezu, przepraszam. Chodziło mi o coś innego. Daj mi przeprosić i chodź ze mną.
     Racjonalna strona mnie mówi, żebym została w pokoju, gdzie być powinnam. Strona mnie, mająca tego wszystkiego dość, krzyczy: IDŹ, IDŹ, IDŹ.
     Więc idę.
     Przechodzimy przez korytarz, a ludzie, których mijamy niezbyt zwracają na nas uwagę. Przecież on jest strażnikiem, a widok takiej osoby i pacjenta, to raczej norma, prawda?
     - Gdzie właściwie idziemy? - pytam, gdy schodzimy po schodach, a ja poprawiam swoją białą bluzkę.
     - To niespodzianka. - Chłopak przykłada swoją kartkę z kodem do czytnika, a zamek w drzwiach brzęczy, otwierając wrota do nowego korytarza. - Tylko nie mów Wolferowi, dobra?
     Czego Wolfer nie wie, to go nie boli. Mam tylko nadzieję, że mnie też nie będzie boleć, bo nie mam pojęcia, gdzie zmierzamy. Może faktycznie powinnam zostać ze swoją ścianą.
     Wiedziałam, że ten budynek jest duży, ale nie aż ta duży. Mnóstwo korytarzy, pokojów, holi. Przechodzimy przez dziesiątą parę drzwi, a droga nie wydaje się kończyć. Czy to jakaś pętla korytarzowa?
     Spoglądam na strażnika - włosy opadają mu na oczy, ciągle podoba mi się ich kolor. Chłopak bawi się kartą trzymaną w dłoniach, klucze przy jego pasku brzęczą.
     - Tak w ogóle, jak masz na imię? - pytam, żeby zagaić rozmowę oraz by w końcu móc przykleić do niego plakietkę z imieniem.
     - Jordan. Ty jesteś Lea, prawda?
     - Potwierdzam.
     Jordan, Jordan. Nie pasuje do niego to imię, bardziej widziałabym go, jako Adama. Dziwne, zazwyczaj...
     - I już ostatni raz - mruczy Jordan przykładając kartę do czytnika.
     Brzęk.
     Klik.
     Świeże powietrze.
     - O matko - wzdycham, rozglądając się po wielkim ogrodzie.
     Nigdy nie sądziłam, że tak ucieszę się na widok natury. Zaciągam się świeżym powietrzem, wonią drzew i kucam, żeby dotknąć trawę. Jakie to absurdalne, że tak za tym tęskniłam.
     Niebo jest dzisiaj wyjątkowo błękitne, są na nim tylko zbłąkane chmury, które nawet nie odważą się przysłonić słońca.
     - Tylko błagam, nie mów nikomu.
    Odwracam się do strażnika, do Jordana, który z zakłopotaniem patrzy na drzewo po jego prawej.
     - Nie martw się. - Wstaję i po chwili wahania obejmuję chłopaka, pachnie męskimi perfumami, które miał ktoś z moich znajomych. Jakieś niejasne wspomnienie pojawia się w mojej głowie, ale odkładam je na później.
     - Tu jest pięknie, nie wiedziałam, że ten budynek ma ogród. Dlaczego pacjenci nie mogą tu wychodzić?
     Jordan uśmiecha się, jest mniej spięty.
     - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Też jestem tu nowy, Lea. Zazwyczaj to miejsce służy personelowi jako palarnia.
     Cóż za bezczeszczenie tak pięknego miejsca.
     Ponownie głęboko wdycham powietrze, bo wiem, że zaraz musimy wracać, by nikt nie zauważył naszego zniknięcia. Moje spojrzenie pada na czerwone kwiaty, na róże niedaleko mnie.
     Czerwone.
     Zupełnie, jak krew Annabeth.


SKY




        Leżę na łóżku, wgapiając się w sufit.
        Chciałbym móc się ruszyć, wstać i wyjść z tego cholernego pokoju, ale nie mam na to sił. Chcę stąd uciec, jak najdalej. Zapomnieć o ośrodku, rodzinie, która w ogóle mnie nie wspiera, problemach, narkotykach. Po co mi to wszystko było?
        Dlaczego młody Sky wciągnął się w takie gówno?
        To wszystko przez ten jeden wypadek. Chwila nieuwagi, zapomnienia, cały świat stał się piekłem. Byłem wredny, zły, myślałem, że mogę wszystko, a tak naprawdę nie mogłem nic. Uważałem się za króla, inni widzieli we mnie błazna.
         Nie chciałem jej wtedy zabić.
         Uderzam się w twarz.
         Gdy łapie mnie zły humor, wychodzę do Mike'a lub Annabeth. Teraz ona nie żyje, a ja nie mogę opuścić pokoju, bo strażnicy pilnują korytarzy. Zostałem rzucony na pastwę własnego umysłu – to najgorsza z możliwych tortur.
         Drzwi się otwierają, ale nie odwracam ku nim głowy.
        - Witaj Sky, jak się masz? - Daj mi spokój, proszę, zostaw mnie samego. Nie chcę cię tutaj. - Skyler, powiedz coś.
        Staram się ignorować Wolfera. Ten nie daje za wygraną i siada na materacu, tuż obok.
        - Mam dla ciebie przykrą wiadomość.
         Doskonale wiem, co to za wiadomość. Gdy usłyszę ją z jego ust, ta cała sytuacja przybierze realności, nie będzie już odwrotu. Stanie się prawdziwa, przytłaczająca.
         - Jaką? - odpowiadam, zaciskając pięści.
          Chwila ciszy ciągnie się w nieskończoność.
          - Przykro mi, ale Annabeth dzisiaj odeszła. Znaleziono ją w łazience, już nie żyjącą. - Przerywa, by wziąć głęboki oddech. - Wiem, że byłeś z nią blisko, dlatego informuję cię o tym jako pierwszego. To wielka strata dla jej rodziców, jak i dla ośrodka.
          - W jaki sposób umarła? - dopytuję, chcąc znać jego wersję.
          - Zabiła się.
         Spoglądam na mężczyznę, który nawet na mnie nie patrzy. W dłoni ściska srebrny długopis, a na jego ręce uwydatniają się żyły. Kłamie.
        Jak mam na to zareagować? Udawać, że o niczym nie wiem?
        Nie odzywam się, mając nadzieję, że sobie pójdzie.
        Kiedy już się tak dzieje, wyciągam poduszkę spod głowy i zakrywam nią twarz.
        Zaczynam wrzeszczeć. Mam jakieś inne wyjście?


        Nie lubiłem tego miejsca. Brakowało mi kokainy.
       Musiałem coś wziąć, bo zaraz bym zwariował.
       Ciągali mnie po jakiś zbiorowych spotkaniach, mówili, że będzie lepiej.
       Wmawiałem sobie, że przecież nie może tak być.
       - Wyglądasz na przerażonego – powiedziała szczupła blondynka na jednym z wykładów. Chciałem ją olać, ale ta ciągnęła. - Mój pierwszy tydzień mijał tak samo, potem się przyzwyczaiłam.
       Spojrzałem na nią, zdezorientowany. Czego ode mnie chciała? Przecież nie byłem szurnięty, miałem problemy z dragami. Nie potrzebowałem do towarzystwa jakiejś pustej laski, która sama nie wiedziała, kim chce być.
       - Odwal się – burknąłem, ale dziewczyna jak na złość usiadła na pustym krześle obok. - Nie słyszałaś? Powiedziałem, żebyś się odwaliła.
        - Jestem Annabeth. - Uśmiechnęła się ciepło. - Wiesz, po zebraniu wybieram się razem z moim kolegą, Mikiem, na małą partyjkę w tenisa stołowego. Chcesz się przyłączyć?
         - Grać ze świrami w ping ponga? - prychnąłem. - Nie, dzięki. Za to może wiesz, od kogo można tu dostać coś mocniejszego?
         Zerknęła w moją stronę tymi wielkimi, współczującymi oczyma.
         - Nie rób tego. Nie warto.



         Wieczorem strażnicy eskortują nas do stołówki, byśmy mogli zjeść kolację. Trafiam na Toma, niewysokiego, łysego kolesia po czterdziestce. Wybiera drogę okrężną – byleby tylko ominąć łazienkę, domniemane miejsce zbrodni.
          To była zbrodnia. Chociaż Annabeth była chora i miała swoje drugie ja, nie zabiłaby się. Wiem o tym.
          Popycham wielkie drzwi i wzrokiem odszukuję Mike'a. Siedzi z brązową tacą przy jednym ze stolików przy oknie. Nie jestem głodny, więc od razu się dosiadam. Chłopak rozdziera chleb palcami, nawet nie wkładając go do buzi. Blat jest cały pokryty okruchami.
         - Dlaczego? - pyta, nie patrząc na mnie.
          Chciałbym umieć wcisnąć mu jakiś kit o problemach, o depresji związanej z pobytem w ośrodku, ale Ann trzymała się zadziwiająco dobrze. Gdyby miała jakieś problemy, powiedziała by nam o tym, powiedziałaby mi o tym.
          - Nie wiem – odpowiadam szeptem.
          Dzisiaj na stołówce jest wyjątkowo cicho, więc jestem pewien, że przyjaciel mnie słyszy.
          Do pomieszczenia wprowadzają Jimmiego, czy jak on się tam sam nazywa, Castiela. Po tym, jak strażnik znika, mężczyzna staje na jednym z krzeseł i podnosi ręce do góry.
          - Apokalipsa się zbliża! Ojcze, widzisz te zbłąkane owce, a nie grzmisz! - krzyczy, machając dłońmi w powietrzu. - Pozwól ludziom dostrzec twą moc, by nie popełniali takich głupich czynów, jak ta dziewczyna!
          Na szczęście ktoś wpada na genialny pomysł ściągnięcia go stamtąd.
         - Nie bójcie się pana! Jestem waszym aniołem, przeprowadzę was przez to!
         Zamykam oczy.
        Niech ten kutas się zamknie, bo mu przywalę.
        W międzyczasie pojawia się Lea, w towarzystwie nowego strażnika. Uśmiecha się do niego. Czy ją do końca pojebało?


Możecie znaleźć nas także na Wattpadzie! https://www.wattpad.com/story/94965365-poza-czasem-i-przestrzeni%C4%85

niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 9

    LEA
    Nauczyłam się odróżniać martwych od żywych.
    Siedzę na stołówce i wciskam w siebie zieloną papkę, chyba zupę krem z groszku. Chociaż równie dobrze mógłby to być rozwodniony styropian, smak byłby taki sam.
    Żywy, martwy, żywy, żywy... martwy.
    Zjawy, które widzę mają bardziej... matowe kolory niż żywi ludzie. Są jakby wyprani, jak rysunki zmuszone do życia.
    Żywy, żywy, martwy... No, albo ta pani nie jest martwa, tylko przeziębiona. W każdym razie, wygląda niewyraźnie.
    - Smacznego!
    Papka prawie staje mi w gardle, gdy Wolfer siada naprzeciwko mnie. Zauważam, że w ręce ma kubek z napisem „Najlepszy Wujek Na Świecie”, w środku jest kawa.
    Zabiłabym za kawę.
    - Dziękuję i nawzajem – odpowiadam odruchowo.
    - Jak się dzisiaj czujemy?
    - Wyśmienicie. Nie może mi pan przypadkiem przemycić trochę kawy? Byłabym wdzięczna.
    Śmieję się cicho po wypowiedzeniu tego zdania, żeby obrócić je w żart. Mimo że mówię w pełni poważnie. Zadowoliłabym się nawet kawą z saszetki, taką trzy w jednym.
    Wolfer kręci głową z uśmiechem i odsuwa kubek na bok, żeby mnie nie drażnić. Miły doktor.
    - Przykro mi, ale pacjentom nie wolno dawać kofeiny. Kofeina sprawia, że ludzie są nerwowi, a tego nie potrzebujemy. Powiedz mi Lea, czy wszystko w porządku? Masz dobre kontakty z innymi pacjentami?
    Cóż, zależy czy mówi doktor o martwych czy żywych.
    - Tak, dogadujemy się. - Odsuwam od siebie talerz z zupą. - Chociaż oczywiście wolałabym być w domu.
    Doktor kiwa głową i uśmiecha się pokrzepiająco. Wymieniamy kilka uprzejmości, po których on zabiera swój kubek z cudowną substancją, której pragnę, jak niczego innego, i odchodzi.

    Nie siedziałam zbyt długo na stołówce, bo nie było tam nikogo znajomego. Sky gdzieś zaginął, pewnie siedzi na jednym z tych bezsensownych zajęć, gdzie dla odstresowania lepi się garnki z gliny albo ćwiczy oddychanie.
    Z nudów kieruję się w stronę łazienek, umyję ręce, może wtedy poczuję się lepszym człowiekiem.
    Moje ręce. Właśnie.
    Spoglądam na swoje nadgarstki, na których są nieładne, poszarpane blizny. Nigdy w życiu bym sobie czegoś takiego nie zrobiła. Co to w ogóle za pomysł, zabijanie się, kiedy moje życie było tak cudowne?
    - Hej, podejdź na chwilę!
    Obracam się i z zaskoczeniem patrzę na osobę, która mnie woła.
    Ten nowy strażnik stoi przed drzwiami na jeden z oddziałów i uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Nie wygląda na tak spiętego, jak ostatnio.
    - Jakiś problem? - pytam, po czym mam ochotę uderzyć głową o ścianę.
    Lea, nie jesteś gangsterem na dzielni, żeby pytać ludzi, czy mają problem.
    - Chciałem przeprosić cię za moje wczorajsze zachowanie. Widzisz, jestem nowy w tej pracy. - Strażnik wzrusza ramionami i uśmiecha się przyjaźnie.
    Wygląda trochę jak zagubiony dzieciak.
    Wzdycham głośno.
    - Nic nie szkodzi. I tak byłeś bardziej miły niż większość pacjentów tutaj.
    Chłopak śmieje się i wkłada dłonie do kieszeni. Może wcale nie jest taki zły? Może to kolejny normalny człowiek, z którym będę mogła się zakumplować?
    - Przepraszam, muszę wracać na stanowisko – oznajmia i kręci głową, jakby żałował, że musi mnie zostawić. - Jeśli kiedyś będziesz chciała pogadać, wiesz gdzie mnie znaleźć.
    Uśmiechy, słowa pożegnania. Miło.
    Czyli jednak pan strażnik nie jest bucem.
    Czasem żałuję, że nie mogę mieć przy sobie swojej komórki. Głównie dlatego, że zazwyczaj większość dnia spędzałam na przeglądaniu Tumblr czy Instagrama, ale teraz brakuje mi telefonu dlatego, że mam ochotę poplotkować z moją przyjaciółką. Może udałoby mi się nawet wysłać jej zdjęcie strażnika. Aparat pewnie nie uchwyciłby ładnego koloru jego oczu.
    Wchodzę do łazienki, a raczej ląduję w łazience, po poślizgnięciu się na mokrych płytkach. Czyżby ktoś nie zakręcił kranu?
    Czerwień, rozsypane włosy, blade usta i biały szum.
    Krzyczę.

SKY

       Razem z Mike'iem wracamy z Sali Rozrywki, gdzie zostałem zmuszony do przegrania w tenisa stołowego. Jak widać mój humor przenosi się nawet na grę.
- Tyle ćwiczyłem, że w końcu cię zniszczyłem.
Postanawiam nie psuć mu jego chwili radości. Następnym razem go pokonam.
       Drogę zastawia nam masywny strażnik z czarną brodą. Ma dość nieprzyjemny wzrok, jakby nas o coś oskarżał.
- W czym możemy pomóc? - pyta chłopak obok mnie.
- Każdy pacjent ma w tej chwili udać się do swojego pokoju i tam czekać na dalsze instrukcje.
Nawet nie zdążyłem zjeść obiadu, a jestem naprawdę głodny.
- Moglibyśmy skoczyć szybko do stołówki? - pytam. - To zajmie tylko sekundę...
- Do swoich pokoi, natychmiast!
    W jego oddechu czuję kurczaka i całkowicie wariuję. Przygryzam wargę, która ostatnio często ode mnie obrywa, i ruszam w swoją stronę. Mam ochotę się wrócić, zacisnąć pięści i przywalić gościowi prosto w zęby. Już jestem gotowy do wykonania samobójczego planu, ale w oddali widzę Leę.
    Blondynka siedzi na ziemi, opierając się plecami o ścianę. Wygląda jakby jej odbiło. Chociaż w tym miejscu to nie jest zbyt dobre określenie.
- Lea? - kucam przy niej. - Wszystko okay?
Spogląda na mnie z przerażeniem w oczach.
     Sprawdzam, czy na korytarzu jest jeszcze jakiś strażnik. Na szczęście ten wielki drągal pewnie poszedł pokrzyczeć na ludzi w innej części ośrodka. Ostrożnie łapię dziewczynę za rękę i ją podnoszę. Rozglądając się dookoła prowadzę ją do mojego pokoju.
Siadam z nią na łóżku.
- Ziemia do Lei. Co się stało?
- Ona nie żyje. Annabeth nie żyje.
- Jakby nie żyła, to raczej ktoś by nas o tym powiadomił, tak?
     Dopiero teraz zauważam ciemne plamy na jej ubraniu... na moim także. Czyżbym ubrudził się prowadząc ją tutaj? Może to te dziewczyńskie dni, dlatego ma brudne spodnie.
- Ty idioto.
- Kto miałby ją zabić? Freddy Krueger? Poczekaj tu chwilę – wstaję i idę do drzwi – przyniosę ci coś czystego.
- Nie jestem szalona.
    Spoglądam na korytarz. Czysto. Ruszam do pokoju obok. Otwieram szafkę z ciuchami Lei i wyciągam rzeczy na chybił trafił. Czy powinienem wziąć jej bieliznę? Wolę jej dać jakieś swoje bokserki niż grzebać w kobiecych majtkach.
    Gdy chcę już wrócić, słyszę kroki. Lekko uchylam drzwi. Widzę Wolfera rozmawiającego ze strażnikiem kurczakiem. Doktor mocno gestykuluje, co do niego w ogóle nie pasuje.
- Wszyscy są w swoich pokojach. Co mamy teraz robić? - pyta brodaty.
- Zadzwońcie po policje, byleby tylko nie narobili hałasu. Muszę z nimi porozmawiać, zanim będą chcieli przesłuchać pacjentów. Trzeba jeszcze zawiadomić biednych rodziców Annabeth... ale tym zajmę się już ja.
- Niektórzy domagali się obiadu. Czy poprosić kucharki, by poroznosiły posiłki po pokojach?
- Nie, niech poczekają do kolacji. Trzeba zamknąć łazienkę, jakoś zabezpieczyć ten teren... Może do wieczora się ze wszystkim wyrobimy.
- Panie Wolfer – zaczyna kurczak – czy nie powinniśmy... sami się lepiej zabezpieczyć? W końcu to budynek z wariatami, a jeden z nich jest mordercą.
- Jesteście wyszkoleni – syczy Wolfer – myślę, że dacie sobie radę! Do roboty!
    Brodaty szybko się wycofuje. Doktor przeciera czoło dłonią, po czym wali nią z całej siły w ścianę. Huk niesie się po całym korytarzu. Przełykam ślinę, nie będąc pewny, co właśnie usłyszałem. Gdy mężczyzna znika, przechodzę z pokoju do pokoju.
     Kiedy spoglądam na Leę, puzzle zaczynają się ze sobą łączyć.
- Annabeth nie żyje! - krzyczę, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Ciuchy, które przyniosłem, ciskam na łóżko, zaraz obok Lei. W pełni gniewu podchodzę do niej, łapię ją za ramiona i znów krzyczę.
- Skąd wiedziałaś, że ona nie żyje! Mów!
- Nie krzycz na mnie!
- Twój szósty zmysł związany z duchami ci powiedział, co?! Widziałaś jak ginie?!
- Wsadź sobie w dupę te twoje ciuszki! - rzuca nimi w moją twarz – Nie mam zamiaru ci nic powiedzieć, debilu!
- Taka tajemnicza! Może to ty ją zabiłaś!
     Od tego krzyku łzy zbierają mi się w kącikach oczu. Przecież to moja przyjaciółka, jedna z niewielu. Zdążyłem się w niej nawet podkochiwać, a teraz jej nie ma. Nie mogła umrzeć.
Nie mogła.
Nie.
- Tak, tak samo jak prawie zabiłam siebie. Lea, zabójca i niedoszła samobójczyni. Muszę to sobie wpisać do CV.
    Ocieram łzy i mówię szlochając
- Przepraszam. Ja... ja nie wiem, co mam robić. To.. to moja przyjaciółka.
- Ty chociaż masz przyjaciół.
    Uspokój się, Sky.
    Biorę kilka głębokich oddechów i próbuję pozbyć się złości. Siadam obok dziewczyny i najspokojniejszym głosem, na jaki mnie stać, pytam o to, co widziała.
- Szłam do łazienki ze stołówki. W sumie nie wiem po co.. Chyba z nudów, wiesz? Po drodze spotkałam tego nowego miłego strażnika, chwilę porozmawialiśmy i znowu... W każdym razie, jak weszłam do łazienki, poślizgnęłam się na płytkach, upadłam i wtedy zobaczyłam... - wzdycha – Annabeth leżała na podłodze. Miała otwarte usta, całe włosy we krwi. One nie były już blond, tylko zrobiły się czerwone. Wszystko było czerwone. I wtedy... Uciekłam.
    Skoro dookoła nie było niczego podejrzanego, może Annabeth chciała się zabić? Tylko że bardzo dobrze ją znam i wiem... A może nie wiem? Może tylko mi się wydaję, że jest moja przyjaciółką?
     Uderzam się w głowę, bo to chyba najgłupsza rzecz o jakiej dziś pomyślałem.
Nowy strażnik...
- Chodzi ci o tego gościa, który obserwował nas na sesji grupowej?
- Tak, dokładnie o niego. Wcale nie jest takim bucem.
Lampka zaczyna świecić.
- Dzisiaj szukałem cię po sesji i zaglądnąłem do twojego pokoju. Tam właśnie trafiłem na pana „nie jestem takim bucem”, który szperał w twoich rzeczach.
- Może Wolfer mu kazał.
- Takie incydenty to tu norma, tylko że ledwo co wypuścili cię z izolatki. Nikogo tak wcześnie nie przeszukiwali.
- Uważam, że przesadzasz.
     Natychmiast zaczynam się przebierać w czyste ubrania, to samo nakazuje Lei. Patrzy się na mnie jak na wariata, ale ja mam swoje podejrzenia.
- Weź jedne z moich bokserek.
- No chyba żartujesz.
- Zaufaj mi, dobra?
     Zaczynam szukać czegoś ostrego, kiedy Lea fuka z irytacją i idzie do szafki. W jednej z szuflad znajduję pęsetę. Nada się.
     Podchodzę do kratki wentylacyjnej i próbuję odkręcać śrubki. Za szybko to nie idzie, ale w końcu wszystkie cztery są już na ziemi. Biorę pobrudzone ciuchy i wsadzam je najgłębiej jak się da, bym nie mógł ich zobaczyć. Gdy już wszystko wraca na swoje miejsce, widzę zdezorientowaną Leę .
- Lepiej idź już do swojego pokoju.
- Po tym wszystkim... Nieważne.
- Tylko pamiętaj, nic nie widziałaś, nic nie wiesz.
- Pewnie, ani mru mru.
     Staram się nie myśleć o śmierci Annabeth, tylko o tym, co nas teraz czeka. Policja niedługo tu będzie, będą chcieli przesłuchać nas wszystkich. Przynajmniej tych z naszego oddziału. To zajmie sporo czasu. Uświadomienie pacjentom, że ktoś nie żyje... I ktoś jest zabójcą. Lea nie może niczego powiedzieć, a nawet jeśli się przyzna, to chyba ma alibi. Szkoda, że jedyną osobą, która teoretycznie potwierdzi, że ją widziała, jest ten buc.
     Pojawił się dzisiaj. Dzisiaj pojawiło się to całe gówno. Chociaż to może być jeden wielki błąd, myślę, że musimy na niego uważać.
Być może przesadzam, ale trudno. Nie byłbym taki podejrzliwy, gdyby nie to przeszukiwanie.
Słyszę, jak ktoś puka do moich drzwi. To on.
- Czego chcesz? - pytam.
- Niczego, skarbeńku. Sprawdzam tylko, czy wszyscy są w swoich pokojach – puszcza mi oczko i odchodzi.
Chyba się zrzygam.



Taki prezent narysowany przez N. Byłybyśmy wdzięczne, gdyby każdy, kto czyta naszą historię, skomentował ten rozdział. Do następnego!

czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 8

LEA

      Dym, skradające się cienie i śmiejące się kruki. Wyjący pies, kot wbijający pazury w moje gardło.
     - To ci pomoże – mówi ktoś i podaje mi strzykawkę z szarawym płynem.
     Wiem, co mam robić.
      Zaciskam zęby i wbijam sobie igłę pod skórę, w żyłę. Głębiej, głębiej, głębiej. Płyn miesza się z moją krwią, a ja czuję spokój.
      Lustro, przede mną pojawia się lustro. Przez kilka sekund nic nie widzę, jakbym nie miała ciała, jakbym była duchem. Potem w końcu widzę swoje odbicie.
      Nie, to nie moje odbicie. W lustrze widzę Sky'a, który kręci głową. Coraz szybciej, coraz szybciej, aż w końcu jego głowa zmienia się w smugę.
      Zaciskam powieki.
      Czyjś śmiech, psychiczny śmiech. Mój?
      - Nie powinnaś żyć. – Ktoś szepcze mi do ucha. - Powinnaś być martwa.
      Mocne gruchnięcie o podłogę w końcu mnie wybudza. Przez chwilę nie wstaję z podłogi, zbyt przerażona, żeby chociażby się ruszyć. Pot spływa mi po plecach.
     Czym oni mnie naćpali, że mam takie sny? Może coś jest w powietrzu.
     Przeklinam i w końcu się podnoszę, jest bardzo wcześnie, więc pewnie wszyscy śpią. Osobiście już podziękuję za spanie, nie mam ochotę na kolejną dawkę psychozy.
     Koszulka klei mi się do pleców, a to chyba znak, że przyda mi się prysznic. Muszę wyglądać jak człowiek, na wypadek, gdyby zobaczył mnie mój doktor – im lepsze wrażenie sprawię, tym szybciej wyjdę.
     Biorę przybory do mycia i wychodzę z pokoju, przecież nikt nie kazał mi w nim siedzieć do określonej godziny, prawda? Mijając drzwi Sky'a zastanawiam się, czy chłopak śpi.
     Na pewno.
     - Gdzie idziesz?
     Zatrzymuję się i z zaskoczeniem patrzę na strażnika. Pewnie nie wolno mu przysypiać, przecież w każdej chwili jakiś psychol może spróbować zrobić coś nienormalnego.
     - Wziąć prysznic.
     - O piątej rano? - Unosi brew.
     To jakiś nowy strażnik, nie widziałam go tu poprzednio. Szczerze mówiąc, jest przystojny – ma czarne włosy zaczesane do tyłu, niebieskie oczy i pieprzyka pod okiem. Gdybyśmy spotkali się w innym miejscu niż to, zapewne już by mnie podrywał. Albo ja jego.
     Pewnie skończylibyśmy jako para na kilka nocy.
     Niestety teraz mam status wariatki, a na tak szalone romanse pan strażnik pewnie nie ma ochoty.
     - Miałam zły sen – tłumaczę z nieszczęśliwą miną. - To miejsce źle na mnie wpływa.
      Strażnik marszczy brwi i przejeżdża po mnie wzrokiem. Ze zdziwieniem stwierdzam, że nie jest to spojrzenie „Jaka ładna z niej dziewczyna”. To raczej "Boże, co za psychol".
       - „Miałaś”?
      Tym razem ja marszczę brwi. O co mu niby chodzi?
      Przez chwilę patrzymy na siebie, obydwoje skonfundowani, ale w końcu strażnik macha ręką i wraca do spoglądania na ekrany monitoringu.
      Naprawdę nie wiem, o co mogło mu biegać.
      W łazience czekam, aż woda lecąca z słuchawki prysznicowej zrobi się gorąca, dopiero potem pod nią staję. Wszystkie moje mięśnie się odprężają.
      Wzdycham myśląc o strażniku. Szkoda, że uważa mnie za wariatkę, przecież ja nie...
      Nagle wspomnienia ostatnich wydarzeń zwalają mi się na głowę jak rusztowanie.
      Starsza kobieta z zakrwawionymi dłońmi, mężczyzna przebijający sobie gardło, zszokowany Sky. Ja to wszystko widziałam, my to wszystko widzieliśmy.
      Przecież ja jestem szalona.
      No, teraz wcale mnie nie dziwi, że śnią mi się takie rzeczy.
      Jak byłam mała i się czegoś bałam, starałam się to blokować, wypierać z umysłu za pomocą miłych rzeczy. Miłe rzeczy, miłe rzeczy. Myśl o miłych rzeczach, Lea.
      Jakim cudem mam myśleć o miłych rzeczach, skoro widmo-mężczyzna przebił sobie gardło na moich oczach?
      Wychodzę spod prysznica, szybko się ubieram i opuszczam łazienkę. Muszę porozmawiać ze Sky'em.
      Zaraz, przecież wczoraj rozmawialiśmy. Powiedział coś o tym, że mogę odtwarzać przeszłość, a zaraz potem przerwał nam jeden ze strażników i kazał wrócić na nasz oddział.
      Dupek.
      Woda kapie mi z włosów, których nie wytarłam za dobrze, więc zostawiam po sobie mokre ślady. To tylko woda.
      Nagle w głowie pojawia mi się wizja krwi na moich włosach, krwawych śladów.
      Mocno szczypię się w ramię, żeby opanować moje myśli. Nie mogę zachowywać się jak wariatka, muszę zejść na ziemię. Muszę myśleć tak, jak przed znalezieniem się w tym miejscu.
      Normalnie.
      Lecz najpierw muszę dokończyć rozmowę ze Sky'em. Obudzę go, mam nadzieję, że nie rzuci we mnie poduszką. Najwyżej zdobędę skądś ciastka i mu to wynagrodzę. Może namówię tego słodkiego strażnika, żeby przemycił dla mnie coś słodkiego, może snickersa?
      Tak, Lea. Właśnie tak. Myśl o przyziemnych rzeczach, o głupotach, o słodkim strażniku przemycającym słodkie rzeczy.
      Nie o horrorze, który wczoraj rozgrywał się przed twoimi oczami.
      Prawie przewracam się na plecy, gdy ktoś łapie mnie za tył koszulki. Udaje mi się odzyskać równowagę i wyrwać.
      - Jestem nowym Bogiem! Nowym Bogiem! - krzyczy do mnie ten mężczyzna, który wczoraj był z nami na terapii.
      Zaraz, jak mu było? John? James?
      Jimmy.
      Nie widzę nigdzie pielęgniarki czy strażników, więc decyduję się uspokoić tego faceta. Może wtedy odejdzie i zacznie się bawić w Boga gdzie indziej, bo ja aktualnie nie mam na to czasu.
      Wzdycham, przytulam do piersi moje przybory toaletowe i włączam bycie spokojną-i-opanowaną-normalną-dziewczyną.
      - Jimmy, przepraszam, ale...
      - Jimmy'ego już nie ma! - Jego źrenice są powiększone, pewnie go naćpali. - Jestem Castiel, głupi człowieku. Ciemność nadchodzi, rozumiesz? Ciemność tu będzie.
      - Nic takiego się nie stanie.
      - Nikt nigdy nie słucha, nie rozumiecie, że Ciemność nadchodzi i zabierze ze sobą wszystko. Nikt z was nie widział Jeźdźców Apokalipsy, nie wiecie...
      - O, Boże. - Korytarzem biegnie pielęgniarka, ma zirytowany wyraz twarzy. Pewnie gania za tym mężczyzną już jakiś czas.
      - Tak? Słucham? - Jimmy patrzy na nią, jakby oczekiwał, że tamta padnie na kolana i zacznie się modlić.
      Kobieta jednak nie spełnia jego oczekiwań. Po prostu kładzie dłonie na jego ramionach i powoli prowadzi go w stronę jednego z oddziałów.
      - Przepraszam – wzdycha. - Nie wszyscy są tacy spokojni, jak ty, Sky.
      - Sky to mój kolega. - Poprawiam ją. - Ja jestem Lea.
      - Och, racja. Jeszcze raz przepraszam, ale dzisiaj mam tyle na głowie, że wszystko mi się miesza.
      Kobieta rzuca mi przepraszający uśmiech i odchodzi, ciągle prowadzi Jimmy'ego. Dostrzegam siwiznę w jej ciemnych włosach, pewnie pojawiła się ze stresu, bo pielęgniarka nie wygląda na starszą niż trzydzieści lat.
      Odwracam się i idę w stronę drzwi. Słyszę jeszcze, jak Jimmy mówi coś o swoim chłopaku i szarlotce.
      Muszę obudzić Sky'a. Mam wrażenie, że tylko my jesteśmy normalni.

SKY

     Czuję ciepłą dłoń, która właśnie wylądowała na moich plecach. Nie bardzo mam ochotę odwracać się do Lei, bo to jeden z tych dni, które wolałbym spędzić w samotności. Chociaż to dopiero ranek, wydaje mi się, że leżę na tym łóżku nie śpiąc już kilka dobrych godzin, a ledwo co się obudziłem. Z wielką niechęcią wstaje i uśmiecham się lekko. Wiem, że trzeba porozmawiać.
- Wyspałaś się?
- Wyspałam się, jak cholera.
     Ironia z rana niczym kawa. Przecieram oczy i spoglądam na zegar. Jest jeszcze sporo czasu do śniadania. O której ta dziewczyna musiała wstać.
     Wygląda na lekko... zdezorientowaną. Wzdycham.
- Coś się stało, że przybywasz do mnie o tak nieludzkiej godzinie?
- Nic, przyszłam tylko poplotkować z moją psiapsiółą – kiwa głową ze zniecierpliwieniem.
     Podwójna dawka ironii, kto by się tego spodziewał. Ale ja nie mam siły, więc ledwo co przytomny przytulam ją do siebie, głównie po to, by się na chwile przymknęła.
- Wszystko się ułoży – rzucam, zamykając oczy i sprowadzając do pokoju moment milczenia.
      W tej ciszy zastanawiam się, co ja do cholery nadal tu robię. Tyle czasu pracowałem, starałem się być tym idealnym pacjentem. Przecież każdemu zdarza się gorszy dzień, nie tylko ludziom w ośrodku. Każdy ma prawo być przybity, szczęście nie trzyma nas cały czas za rączkę. Gdy tylko Wolfer widzi mnie zdołowanego, uważa, że znów się staczam, ale to nie prawda. Ja ciągle walczę, odniosłem już tyle zwycięstw. Nie mam problemu z narkotykami, nawet nie chcę się do nich zbliżać, a doskonale wiem, że choć to owoc zakazany, to ze zdobyciem go tutaj nie ma większego problemu. Mam przyjaciół, a to, że co jakiś czasu rzucę w ich stronę przyjacielską obelgę, nie znaczy, że ich nie szanuję. Tyle już zostawiłem za sobą, że powinienem mieć prawo zacząć w końcu być dawnym Skylerem, cieszącym się wolnością.
       Łza spływa mi po policzku, ale na szczęście Lea jej nie widzi. Nie musi wiedzieć, co we mnie siedzi.
        O  dziwo rozmawiamy, ale o niczym ważnym, głównie o drobnostkach związanych z dzieciństwem.
- Kiedy miałam jakieś dziesięć lat – zaczyna – założyłam się z chłopakami z sąsiedztwa, że wejdę na najwyższe drzewo w naszej okolicy. Oczywiście zakład to zakład, więc zaraz po tym siedziałam już na czubku drzewa, pokazując im język. O ile popis się udał, schodząc mój pasek zahaczył się o jedną z gałęzi, noga zsunęła się w dół i wisiałam trzy metry nad ziemią jak bałwan, czekając aż straż pożarna po mnie przyjedzie i mnie stamtąd ściągnie.
     Śmieję się, bo wszystko sobie wyobrażam.
- Teraz twoja kolej.
- Niewiele pamiętam z tamtych czasów – mruczę, wysilając mózg, by sobie cokolwiek przypomniał. - Wiem, że straciłem kogoś... kogoś, kto był dla mnie cenny. To nie był wesoły okres w moim życiu.
      Rozpacz przypłynęła sama, a z nią cisza. W takim stanie ruszyliśmy na śniadanie. Próbuję się uśmiechać, do Lei, do Mike'a, ale nici z moich starań. Więc po prostu siedzę w ciszy, bawiąc się łyżką w zupie mlecznej.
       Dzisiejsze spotkanie w Sali Zwierzeń zostało przesunięte , dlatego zaraz po opuszczeniu stołówki idziemy tam z Leą. Gdy zajmujemy miejsca obok siebie, dziewczyna zaczyna coś do mnie mówić, ale skupiam wzrok na kimś innym.
       Jakiś nowy strażnik. Wysoki, czarnowłosy i gapiący się na nas. Gdyby to było zwyczajne spojrzenie, zignorował bym to, ale wyczuwam jakąś wrogość, odrazę. Zatrzymuje się na Lei i mówi coś pod nosem.
- Znasz go? – pytam odruchowo, przerywając jej.
- Nie – odpowiada – widzę go dopiero drugi raz. Kiedy wracałam spod prysznica, spotkałam go na korytarzu.
- Dziwnie na ciebie patrzy.
Dziewczyna zaczyna się śmiać.
- Może mu się podobam. On sam nie jest niczego sobie.
      Przez całą grupową sesję, gdy tylko ja lub ona wypowiadamy się na głos, czuję na sobie jego wzrok. Nie dość, że brak mi humoru, to ten gość wydaje się być mocno podejrzany.
      A może to tylko moja wyobraźnia? Może dopatruję się czegoś dziwnego, by stłumić te wszystkie głupie myśli, które krążą mi teraz po głowie?

      Idę na spotkanie z Wolferem. Pukam, po czym jego sekretarka zaprasza mnie do środka. Staję przy oknie, jedynym okazem nieposiadającym krat. Ciekawe, co bym teraz robił, gdybym był na wolności. Chciałbym skończyć szkołę. Zadawać się z rówieśnikami, może nawet zostałbym typem łamacza serc.
Jedno serce już zniszczyłem.
Sky, nie myśl o tym.
Ona była tą jedyną...
Przestań!
Łapię się za głowę, gdy do gabinetu wchodzi Wolfer.
       Powoli podchodzi do biurka, kładzie na blacie jakieś papiery. Czeka, aż się uspokoję. Schodzi mi to szybciej niż zwykle, więc siadam na fotelu przygotowanym dla mnie.
- Przepraszam za to...
- Będę udawał, że nic nie widziałem. Jak się dziś czujesz, Skyler?
Okropnie, ale mu tego nie powiem.
- Nie jest źle. Jakoś daję radę.
       Zbytnio się nie udzielam, choć to czas przeznaczony na moje przemyślenia. Na zadawane pytania odpowiadam sprawnie, bez dłuższego namysłu. Byleby tylko zaraz stąd wyjść.
        Kiedy kończy się sesja, idę do pokoju Lei. Niestety jej tam nie zastaję. W jej rzeczach grzebie nowy strażnik. Na mój widok domyka szufladę i posyła mi wymuszony uśmiech.
- Co pan robi?
- Przeszukuję pokój pacjenta, by sprawdzić, czy nie ma w nim nic, co mogłoby stworzyć zagrożenie.
- Przecież Lea jest tu dopiero od kilku dni.
- Myślę, że moje obowiązki to nie twoje zmartwienie – mówi szorstko, po czym wychodzi.



niedziela, 14 września 2014

Rozdział 7

LEA

   - Ziemia do Lei?
Kładę się płasko na plecach pod biurkiem. Moim oczom ukazują się podpisy, kilkanaście podpisów różnych osób.
Pewnie byłych pacjentów.
Nie zwracając uwagi na Sky'a przesuwam palcem po jednym z imion. Biurko jest szorstkie.
Nagle przede mną pojawia się starsza kobieta, unosi do twarzy dłonie owinięte zakrwawionymi bandażami.
Znika, kiedy tylko zsuwam palec z jej imienia.
Dotykam kolejnego podpisu. Młody chłopak, właściwie dzieciak buja się na podłodze w przód i w tył.
Jego spierzchnięte usta szepczą tylko jedno słowo - dom.
Czuję na skórze ciepły oddech. Odwracam głowę, dopiero teraz zauważam, że Sky położył się obok.
   - Przerażające, nie? - mruczy.
Sarkazm razi mnie w twarz.
   - Daj mi rękę - szepczę.
Chłopak bez słowa splata swoje palce z moimi.
Wtedy znowu dociskam opuszek do kolejnego imienia.
I teraz widzimy wszystko razem.
Starzec z metalową laską siedzi na łóżku naprzeciwko nas. W pierwszej chwili wygląda normalnie, a za sekundę odwraca laskę, zdejmuje z końca gumową kuleczkę i przebija sobie gardło metalową rurką.
Odrywam dłoń od blatu.
   - O Boże - szepczę i przechylam głowę w stronę Sky'a tak, że praktycznie wtulam się w jego ramię.
Chłopak przekręca się i otula mnie drugą ręką.
Na mój policzek spływa jedna łza należąca do Sky'a. Po chwili chłopak składa wolny pocałunek na moim czole. Następnie przesuwa dłonią po mych włosach.
   - To pewnie tylko wspomnienia - mruczy Sky.
   - Obyś miał rację - mówię jąkając się przy każdej sylabie.
Przerywa nam zgrzyt zawiasów.
   - Co wy tu robicie? - warczy jakiś męski głos.
Szybko wypełzamy spod biurka i wstajemy. Widzę wysokiego, czarnowłosego mężczyznę.
   - Wolfer zaprasza do Pokoju Zwierzeń. - Informuje i odchodzi.
Stoimy w ciszy, ale wtedy z korytarza dochodzi nas jego głos.
   - Pieprzeni psychole.
Przez chwilę nic nie mówimy, oboje zdezorientowani,
Potem Sky ponownie łapie moją dłoń.
   - Powinniśmy się zbierać.

SKY

           Nie wiem czy jestem bardziej przerażony, czy wkurzony. Próbuję wycisnąć wszystkie myśli z głowy. Bardzo pomocna jest w tym dłoń Lei. Jej ciepłe palce splecione z moimi. Myślę tylko o tym.
           Puszczamy się dopiero w Pokoju Zwierzeń siedząc na krzesłach obok siebie. Po drugiej stronie widzę uśmiechniętego Mike'a machającego do nas. Staram się na niego nie patrzeć, także musiałbym się uśmiechnąć.
           Inne osoby schodzą się jeszcze przez dziesięć minut, a na końcu wchodzi Wolfer.
- Witam wszystkich tu zebranych! - woła radośnie.
Każdy odwołuje swoją wersję powitania, po czym doktorek siada.
- Dzisiaj dołączy do nas nowy kolega, Jimmy.
           Oczy większości lądują na facecie w białej piżamie z rękoma złożonymi na kolanach. Krótkie, ciemne włosy i kilkudniowy zarost. Widocznie nie ma zamiaru się przywitać. Niektórzy chrząkają, inni szurają krzesłami.
           W końcu Wolfer go zachęca:
- Dalej, Jimmy, opowiedz nam coś o sobie.
            Jimmy staje prosto.
- Witajcie, jestem waszym nowym Bogiem. Klękajcie przede mną.
             Mam ochotę prychnąć, ale tego nie robię. Czuję na sobie wzrok Lei, przypala mnie.
Chcę stąd zniknąć. Nie przez tego dziwnego gościa, machającego Mike'a, czy Leę. Tym razem to wina starca z metalową laską
              Zdążyłem przypomnieć sobie Benniego, cholera.
- Naszym nowym Bogiem? - pyta Teresa, jego sąsiadka.
- Tak.
Cisza.
Chryste, dlaczego to taki palant.
- Więc, Jimmy,dlaczego tak sądzisz?
- Mówcie mi Castiel.
- Dobrze wiedzieć. - Kwituje Wolfer pisząc coś w papierach. - To może teraz Lea?
Lea Wstaje.
- Jest okay - tu zerka na mnie. - zwieram nowe przyjaźnie. Mam dobry humor i nie jestem przygnębiona.
- A jak samopoczucie?
              Przypominam sobie, że skłamałem tłumacząc nieobecność Lei. Chyba jej o tym nie wspomniałem.
- E... Bardzo dobrze.
Dziewczyna siada, a Wolfer wywołuje kolejną osobę.
- Mike?
Mój przyjaciel opowiada o tym, że lubi grać w tenisa stołowego, czuje się "fajowo", cieszy się, że do jego grona znajomych dołączyła Lea, nie może doczekać się obiadu i wciąż zastanawia się nad tym, dlaczego Kate przeżyła dźgnięcie prętem w brzuch.
              Wzruszam ramionami. Też się nad tym zastanawiam.
              Kiedy zebranie się kończy, ktoś podchodzi by pogadać z Leą, więc się nie wtrącam i wychodzę sam. Nogi niosą mnie korytarzami, które przypominają labirynt. Jasne, ciasne i niestety zimne. Na trzecim piętrze upewniam się, że nikt nie pilnuje schodów, po czym przebiegam przez nie jak najszybciej i wspinam się w górę.
              Popycham wielkie metalowe drzwi. Są zamknięte. Przez pierwszy miesiąc przychodziłem tu dzień w dzień, modląc się, by te cholerne drzwi się otworzyły.
             Chcę wyjść na dach, pooddychać świeżym powietrzem, rozłożyć ręce i poczuć wolność,
             Zadowalam się kafelkami na podłodze. Podciągam kolana do klatki piersiowej i staram się oddychać.
             Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że się duszę. Nie mogę się ruszyć, ciemność powoli wparowuje do mojej głowy.
             Łapię się za włosy.
Dasz sobie radę.
Dasz.
Wielki haust powietrza. Przecieram twarz.
             Czasem myślę, że jest tego za dużo. Wszystkiego.
Lea kuca przede mną i kładzie swoją dłoń na moim ramieniu. Wygląda na zatroskaną.
- Co ty tu robisz Sky?
Wgapiam się w jej oczy.
 - Myślałem... Sam nie wiem.
              Siada obok mnie, a ja od razu odczuwam dreszcze.
- O czym myślałeś? Możesz mi powiedzieć.
- Potrzeba przebywania z samym sobą się odezwała. Czasem tak mam i ciągle się zastanawiam, czy wszystko ze mną w porządku. A co ty tu robisz?
               Gdybym umiał w jednym momencie zamienić się w szczęśliwego człowieka.
- Martwiłam się o ciebie.
- Prędzej ja o ciebie. Nie musisz zaprzątać sobie mną głowy, jestem tutaj wystarczająco długo i jakoś daję radę.
- Muszę się martwić - uśmiecha się - jesteś tutaj moim jedynym przyjacielem.
                Całą uwagę skupiam na metalowej poręczy. Znamy się z Leą krótko, a już łączy nas dziwna więź. Oczywiście wiem, że to przez te wydarzenia.
                Zamykam oczy.
- Myślałaś już o tych wizjach? Dotykasz czegoś, pojawiają się dziwne obrazy, jak hologramy.
- A może jestem medium?
                Śmieję się, chociaż to bardzo możliwe.
- To tak... - zaczynam niepewnie. - jakbyś mogła odtwarzać przeszłość.

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 6

LEA

Całą noc przewracałam się z boku na bok. Bałam się spojrzeć w miejsce, gdzie pojawił się mężczyzna, ale jednocześnie tego chciałam.
Co chwila zerkałam w stronę kratki wentylacyjnej, byłam ciekawa czy Skyler już śpi. Nie słyszałam żadnego odgłosu z jego pokoju, najwidoczniej zasnął.
Ja nie dałam rady.
Przecieram oczy, powieki same mi opadają. Nigdy nie wierzyłam w duchy, ale po tej nocy już sama nie wiem co o tym myśleć.
Odrzucam z siebie kołdrę i staję na zimnej podłodze. Wyjmuję z komody nową, czystą koszulkę, bo ta, w której spałam przykleiła się do mych mokrych pleców. Szybko naciągam ją na siebie, a potem wychodzę na korytarz.
Zmierzając w stronę łazienki zauważam okienko do pokoju z monitorami, na których są obrazy z kamer. Widzę też strażnika - jego głowa jest odchylona na oparciu krzesła, a z ust spływa mu cienki strumyk śliny.
Śpi.
Momentalnie zawracam, biegnę na koniec korytarza i nie zawracając sobie głowy pukaniem wpadam do pokoju Sky'a.
- Co do cholery... - Słyszę zdezorientowany pomruk i odgłos uderzenia. Chłopak uderzył potylicą o blat biurka. Musiało boleć.
- Wybacz! - Przykucam obserwując jak Sky wypełza spod biurka. - Co ty tam robiłeś?
- Nic! Po co przyszłaś?
Siadam po turecku i kładę dłonie na kolanach.
- Wiesz, że strażnik zasnął? Pewnie dlatego wczoraj nie zareagował jak przyszedłeś do mojego pokoju, też musiał spać.
- Cóż, ten gość lubi się ślinić.
- Zauważyłam - kwituję. - Jak myślisz, co to było? Chodzi mi o to wydarzenie w nocy.
Sky bierze głęboki wdech i pociera skronie palcami.
- Nie mam bladego pojęcia, miałem nadzieję, że to tylko sen.
- Też bym chciała żeby to był sen, chciałabym w ogóle dzisiaj zasnąć.
- Moja ciastkowa propozycja była aktualna całą noc.
Przewracam oczami i przesuwam się.
- Nie miałam wtedy w głowie ciastek tylko duchy, które nagle odwiedzają mój pokój.
Chłopak patrzy na mnie z powagą.
- Skąd wiesz, że to duchy? Sam niekiedy widuję dziwne rzeczy po tabletkach  od dyżurnej.
- Czyli co, obydwoje mieliśmy te same zwidy? Jeden wielki, wspólny haj? - Unoszę brew pytająco.
- Dobra, dobra, ale jak wytłumaczysz to, że podczas sesji tylko ty widziałaś ducha, a tym razem wciągnęłaś w to mnie?
- Nie wiem. - Wstaję i przysiadam na łóżku, które wydaje przeraźliwy skrzyp.
Przywidzenia po tabletkach brzmią całkiem rozsądnie, ale gdyby miały być prawdą, to nie mielibyśmy ich wspólnie. Przecież leki na każdego działają inaczej.
Wzdycham i chowam twarz w dłoniach.
Dlaczego trafiłam do takiego miejsca?
Materac się ugina gdy Sky siada obok mnie.
- Nie przejmuj się, zawsze mogłaś zobaczyć Mike'a bez bielizny.
Parskam mimo woli, a potem od razu przeganiam ten widok z głowy.
- Dzięki, teraz znowu czeka mnie bezsenna noc.
Zapada chwila ciszy, po kilku sekundach robi się niezręcznie. Wtedy czuję jak Skyler kładzie dłoń na moim ramieniu.
- Coś wymyślimy. Tymczasem spróbuj zasnąć.
- A nie mamy dzisiaj jakichś zajęć?
- Powiem Wolferowi, że gorzej się czujesz. Jeśli chcesz połóż się tutaj.
Opieram głowę na piersi Skylera.
- A jak Wolfer przyjdzie do mojego pokoju sprawdzić co ze mną?
- Spokojnie, w sobotę ma dość dużo sesji. Najwyżej zagadam go moimi problemami.
- Dzięki.
Słychać tylko nasze oddechy. Na początku myślę, że nie dam rady odlecieć, ale kiedy tylko zamykam oczy porywa mnie sen.

SKYLER

               Kiedy czuję, że mięśnie Lei się rozluźniają, kładę ją na pościeli, wyciągam koc z szafki i przykrywam kruchą blondynkę. Sam wkładam kilka świeżych ciuchów pod pachę i idę się umyć.
               Zimna woda jest jak ukojenie. Z chęcią zmyłbym z siebie wszelkie wspomnienia śmierci. Nie tylko Lea nie mogła spać. Co chwilę budziłem się gotowy do krzyku, omotany przerażeniem i uczuciem pustki. Ta noc wywlekła na zewnątrz całe moje beznadziejne życie. Opieram się o lodowate płytki.
                Wiele zależy od rodzaju narkotyku. Niektóre pozwalają ci być aniołem, po innych śmiejesz się jak podczas oglądania jednej z tych beznadziejnych komedii, w której ktoś gubi spodnie. Możesz także mieć halucynacje. To dziwne, ale jeśli wkręcisz sobie smutną fazę nawet samobójstwo staje się sensownym rozwiązaniem.
                Nieraz byłem gotów skoczyć z okna, czy powiesić się na sznurku. Wiem, że samo rozwiązanie jest do dupy, ale po protu nie myślisz o niczym innym.
               Dlaczego teraz to musi pojawiać się w mojej głowie. Minęły dwa cholerne lata. Ze złości ciskam mydłem na drugi koniec łazienki.
             Po prysznicu wrzucam brudne ciuchy do kosza i ruszam do biura Wolfera. Zdecydowany pukam głośno trzy razy i wchodzę. Mężczyzna siedzi za swoim biurkiem i ledwo zauważalnie podnosi oczy do góry.
- Skyler. Co cię do mnie sprowadza?
- Chciałem przekazać, że Lea źle się dzisiaj czuje, więc nie będzie obecna na zajęciach.
- Co z nią nie tak?
Zerkam przez okno, jak zawsze.
- Boli ją głowa i tak dalej. Kobiece sprawy.
Wolfer mruczy coś pod nosem, przekładając papiery w rękach, jakby nie usłyszał, że cokolwiek do niego mówiłem. Po chwili jednak odpowiada.
- Wiesz, z jakiego powodu ona tu jest, Skyler?
Wiem, ale nie odpowiadam. Nie zdążam.
- Chciała się zabić. Niedoszli samobójcy szukają pierwszej lepszej okazji, by spróbować jeszcze raz.
- Ona taka nie jest - natychmiast odparowuję.
- Nie wiesz, jaka ona jest. Nie znasz jej, Skyler. Ty tylko chcesz stąd uciec.
Och, zamknij się już, sukinsynu. Mam dość tej pieprzonej gadki.
- Wezmę za nią całkowitą odpowiedzialność.
- A jeśli umrze, to mnie pozwą jej rodzice.
O to ci chodzi. Prostuję się i uśmiecham.
- Będę ją sprawdzał między sesjami. Zasnęła, kiedy wpadłem do niej przed prysznicem.
- Nieważne - Wolfer macha ręką. - Ma się pojawić na popołudniowych zajęciach.
Uśmiecham się, dziękuję i wychodzę.
               Idę do stołówki, kładę talerz z płatkami na tacce i siadam obok Mike'a. Akurat trafiam na moment, w którym wkłada większą zawartość miski do swojej buzi i nie jest w stanie odpowiedzieć "cześć".
               Rozglądam się i zauważam Riley snującą się między stolikami. Mój przyjaciel do niej macha, więc ta dosiada się do nas.
- Cześć Riley - uśmiecham się, a na jej policzkach wyskakują różane plamy.
- Cz-cześć - mówi cicho, po czym zaczyna jeść.
Też powinienem wrzucić cokolwiek do żołądka, ale z trudem patrzę na żółte płatki pływające w mleku. Kiedy Mike uwalnia swoją buzię od nadmiaru pożywienia, pyta:
- Widziałeś dzisiaj Leę?
- Tak, śpi. Pojawi się na popołudniowych zajęciach.
               Ktoś przejeżdża dłonią po moim karku, a ja mimowolnie się wzdrygam. Odwracam głowę i widzę za sobą uśmiechniętą Annabeth.
- Podczas czasu wolnego mam zamiar znów zerżnąć cię w tenisa stołowego - mówi i siada tuż obok mnie.
- Nie jestem pewny. Muszę się wyżyć, więc lepiej załóż ochraniacze.
Mike kopie butem w moją stopę.
- Czyżby znów jeden z gorszych dni?
Wzruszam ramionami, wkładając kolejną łyżkę do buzi. Nigdy nie miałem przed nim sekretów. Przynajmniej nie poważnych. Teraz dzielę coś z Leą i nie jestem pewny, czy ktokolwiek inny powinien o tym wiedzieć. Coś w środku szepcze, że nie mogę tak robić. Wiem, co to oznacza. Oddalanie się od Mike'a. Uwielbiam tego gościa, więc przez chwilę kłócę się z wewnętrznym czymś. Niestety po głębszych przemyśleniach decyduję, że nie mogę oznajmić znudzonym głosem: "Lea widzi jakieś nadzwyczajne rzeczy i tak dalej, a ostatnio nawet sam widziałem ducha. To dość dziwne, ale wiesz. Dzień jak co dzień."
                Zaliczam kilka zajęć, nawet udaję mi się opróżnić, a potem ruszam do swojego pokoju. Jest godzina czternasta, a Wolfer dokładnie wyłożył swoje warunki.
                Kiedy wchodzę i staję nad łóżkiem, żeby obudzić dziewczynę, waham się. Włosy zasłoniły jej szyję, ma lekko rozchylone wargi a oddech powoli unosi pojedyncze blond kosmyki do góry, by później opadły. Wygląda... na  spokojną. Widzę ją taką pierwszy raz.
              Gdyby teraz się obudziła, wzięłaby mnie za prześladowcę. Dlatego kładę dłoń na jej ramieniu i potrząsam nim.
- Lea. Musisz wstać.
Dziewczyna ospale jęczy, przeciera oczy i odpowiada:
- Po co?
- Wolfer mówił. że masz być na popołudniowych zajęciach.
- Cholera...
Zdziera z siebie koc i  mruczy jakieś wulgaryzmy.
- Wyspana? - pytam rozśmieszony.
- Bardzo.
Opiera się o biurko, zaciskając palce na blacie.
             Wtedy szeroko otwiera powieki, jakby nagle przeniosło ją gdzieś indziej. Nie wiem, czy jest przerażona czy zdziwiona, ale stoi tak dobrą minutę.
- Lea? Wszystko w porządku?
Gwałtownie puszcza drewnianą deskę i upada na kolana, zaglądając pod moje biurko.

środa, 2 lipca 2014

Rozdział 5

LEA

Już po pięciu minutach siedzenia w moim pokoju jestem bliska szaleństwa. Tego prawdziwego szaleństwa.
W głowie ciągle mam łkanie tamtej kobiety, dlaczego inni nie zwracali na nią uwagi?
Może naprawdę jej nie widzieli? Może tylko ja...
- Nie - mówię na głos. - Nie jestem szalona.
Jestem normalna, normalna, normalna.
Postanawiam zająć czymś ręce. Może Wolfer nie wkurzy się, jak zmienię wystrój wnętrza?
Podchodzę do łóżka, chcę je dopchnąć do ściany, ale okazuje się, że jest wkręcone w podłogę. No pięknie.
Zanim będę miała zamiar przesunąć komodę, kucam, wyciągam dolną szufladkę i z jękiem zawodu wkładam ją z powrotem. Komoda też jest przykręcona.
Zrezygnowana opieram się o biurko. Delikatnie się odpycham i prawie, że upadam. Chociaż biurko mogę ustawić wedle uznania!
Kładę dłonie na blacie i pcham, dopycham biurko pod samą ścianę. Jestem z siebie dumna, w końcu zrobiłam coś innego od bezsensownego leżenia.
Nagle coś łaskocze mnie w łydki. Kieruję tam wzrok i zauważam białą kratkę wentylacyjną.
W tej chwili w mojej głowie rodzi się pomysł.
Przykucam, wsuwam paznokcie pod kratkę i ciągnę. Plastik wysuwa się.
Kładę się płasko na podłodze, a twarz kieruję w stronę dziury.
- Sky? - szeptam. - Słyszysz mnie?
Mam nadzieję, że chłopak nie uciął sobie drzemki.
- Skyler! - delikatnie podnoszę głos.
Słyszę szuranie po drugiej stronie ściany.
- Lea? - pyta chłopak, co od razu mnie irytuje.
- Nie, Święty Mikołaj!
Dobiega mnie głośny jęk z drugiej strony.
- Aż strach pomyśleć, że teraz możesz mnie dręczyć i w nocy.
Sięgam po poduszkę i podkładam ją sobie pod brzuch.
- Mieliśmy porozmawiać, pamiętasz?
- No tak - wzdycha. - zacznijmy od początku. Dlaczego wysłali cię do ośrodka?
Już mam mówić, że to nie jego sprawa, ale uderza mnie fakt, że jest to mój jedyny, w miarę normalny, znajomy w tym budynku.
- Podobno chciałam popełnić samobójstwo. Żyletki, sznurek i takie tam. Norma w tym domu dla... w tym ośrodku, co?
Zamiast natychmiastowej, długiej odpowiedzi dostaję tylko jedno słowo po chwili ciszy.
- Podobno?
- No tak. - Zaczynam skubać brzeg poduszki. - Mam dobre życie, dopiero co zdałam prawo jazdy. Świętowałam z przyjaciółką, a tu bum, niespodzianka, budzę się w psychiatryku, a doktorek wmawia mi, ze chciałam się zabić.
- Na pewno niczego nie brałaś? Nawet i duża ilość alkoholu może zamieszać w głowie.
- Wypiłam jednego drinka, okay? Jestem dorosła, panie rozważny.
- Nie o to chodziło. Nieważne. Myślałem, że jesteś schizofreniczką. O co chodziło z tą kobietą podczas sesji?
Orientuje się, że rozprułam prawie połowę poszewki. Zaciskam dłonie w pięści i powoli wypuszczam powietrze z płuc.
Do mojej głowy przychodzi obraz tamtej kobiety, widok krwi...
- Zobaczyłam kobietę. Płakała. A potem... Ona po prostu odsłoniła twarz, ale zamiast twarzy było mięso, to znaczy pod skórą zawsze jest, bo... - Plątam się w swoich słowach. - Jej twarz była wielkim ochłapem. Cała zakrwawiona.
- Pytaniem jest dlaczego nikt inny jej nie widział.
- Tego nie wiem.
Przewracam się na plecy i błądzę wzrokiem po pokoju. Przechodzę nim od komody, przez biurko i łóżko, po drzwi i twarz.
Twarz.
Siadam i wpatruję się w oczy wysokiego mężczyzny w ciemnym kapeluszu i garniturze, jego skóra jest biała jak papier. Zaczynam drżeć.
- Sky - szepczę.
- Co?
- Chodź tutaj, błagam. - Mój głos się łamie, jestem przytłoczona spojrzeniem czarnych oczu mężczyzny. - Tu ktoś jest, Sky.
Po chwili ciszy słyszę zgrzyt klamki w pokoju chłopaka.
- Będą z tego problemy. - Dochodzi mnie jego głos.
Podkurczam nogi i obejmuję je ramionami. Mężczyzna przechyla głowę nie spuszczając ze mnie wzroku.
Błagam Sky, pośpiesz się.

SKYLER

 To najgłupszy pomysł pod słońcem, ale co mogę poradzić. Uchylam drzwi najciszej jak potrafię i wychodzę na korytarz. Pokój Lei jest po prawej. Wchodzę do środka i choć u mnie paliła się lampka nocna, widok żarzącej się żarówki na suficie nie jest zbytnio przyjemny.
Widzę Leę siedząca na podłodze. Od razu do niej podbiegam i kucam obok. Odgarniam jej włosy z twarzy, zakładając je za ucho.
- Gdzie? - pytam, a ona chwyta moją dłoń.
- Przy drzwiach. Po prostu spójrz w lewo.
Odwracam się i zamieram. Chwilowy zawał serca, tego mi brakowało. Mężczyzna wpatruje się dokładnie w miejsce, gdzie dziewczyna siedzi. Czuję, jak drży. Sam ledwo co powstrzymuję od tego swoje ciało.
Chrząkam i starając się panować nad głosem mówię:
- Kim jesteś?
Brak odpowiedzi wcale mnie nie dziwi. Wstaję, pociągając Leę za sobą. Gość w garniturze jest piekielnie wysoki, nawet teraz przerasta nas o jakieś dwie głowy. O dziwo zamiast spojrzeć nieco wyżej, dalej patrzy w ten sam punkt. Czyli ona wcale go nie interesuje.
- Chyba nie chodzi mu o ciebie.
- A o co? - nerwowy ton roznosi się po pokoju. - Może się wkurzył o tę kratkę wentylacyjną?
Nagle coś, albo ktoś, wyskakuje zza biurka. Dosłownie przez nie przelatuje z rękoma wyciągniętymi do przodu i spada na bladego mężczyznę wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie. Oboje cofamy się do tyłu, aż nasze plecy całkowicie nie przylegną do ściany.
Chłopak - bo nie przypomina dorosłego człowieka - łapie gardło kolesia w ciemnym płaszczu, i zaczyna je ściskać. Ma podkrążone oczy, z których ciekną łzy.
- Benny, proszę, nie! - burczy duszony, ale Benny wygląda, jakby w ogóle go nie słyszał. - Benny, przepraszam cię! Zostaw mnie w spokoju! Matka cię znienawidzi, kiedy się dowie, co zrobiłeś!
To tylko wzmaga siłę uścisku i mężczyzna po chwili przestaje gadać. I ruszać się, i oddychać. Chłopak nadal na nim siedząc zaczyna szlochać i uderzać pięściami o klatkę piersiową trupa.
- Sam tego chciałeś, sam!
- Benny - początkowo szepczę, ale potem wzmacniam swój głos. - Benny.
Kurczowo trzymam się ręki Lei, jakby to, że ona tutaj jest czyniło mnie bezpieczniejszym. Chcę zrobić krok do przodu, ale wtedy chłopak, jak i ciało, znikają z podłogi.
Stoję w pełnym rozkojarzeniu.
- Widziałaś to? - pytam, choć i tak znam odpowiedź.
- Domyśl się - warczy.
Po chwili przypominam sobie, że Lea przeżyła już coś podobnego. Ta jakaś kobieta w Sali Zwierzeń. Jestem nieco wstrząśnięty, zadziwiony i chyba rozbawiony. To wynika z tego, że kiedyś miałem podobne wizje. Ludzie atakujący mnie bez powodu, czy zabijający się przed moimi oczyma. Ale to wszystko było po dragach i tym podobnych... A nie po dziwnej papce ze stołówki. Być może ktoś kazał kucharce coś wsypać, tak dla urozmaicenia?
- Okay, nie wiem co powiedzieć.
- Powiedz wszystko, tylko nie to, że oszaleliśmy.
Puszczam jej rękę i mrugam parę razy.
- Zgłodniałem - mruczę.
- Naprawdę? - Lea wygląda na zdziwioną. - Po tym wszystkim mówisz, że zgłodniałeś? Boże.
- Najpierw dajesz mi wolność słowa, a potem mnie za nią karcisz? Kto cię wychował, Putin?
- Wiesz co, idź na stołówkę. O tej porze na pewno dadzą ci coś dobrego, zawsze możesz podebrać coś ze zlewek z obiadu. Pałętanie się o tej godzinie po budynku to boski pomysł!
Kolejną śmieszną rzeczą jest nasza nagła zmiana tematu. Od horroru do komedii.
- Mam ciastka w pokoju, przemycone przez sprzątaczkę i zostawione na czarną godzinę. Poza tym - drapię się po głowie - chyba powinien pójść do siebie. Przespać noc i pomyśleć o tym... wszystkim.
W duchu dodaję, że ten cholerny pokój nieco mnie przeraża. Obstawiam, że Leę też.
- Hola, hola ciasteczkowy potworze. Też należą mi się ciastka - mówi nadal drżącym głosem.
- Może coś ci odłożę, może.
- W takim razie nie trudź się. Jakby jacyś dziwni goście pojawili się w moim pokoju, to bądź pewien, że zawołam cię na to cudowne spotkanie, a teraz żegnam.
Kiedy już stoję przy samych drzwiach, pytam:
- Jesteś pewna... Wiesz, że chcesz zostać tu sama? Aktualnie jestem skłonny oddać ci połowę ciastek, tylko rozumiesz, odbiór we własnym zakresie.
- Och nie, mój bohaterze, błagam zostań ze mną i trzymaj mnie za rękę! - przewraca oczami. - Dobranoc, Sky.
- Dobranoc - rzucam i wychodzę.
Gdy padam na łóżko, zadaję sobie jedno pytanie.
Co takiego dzieje się z tą dziewczyną?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
wybaczcie nam, że notka pojawia się dopiero teraz. są wakacje, powinno być lepiej. postaramy się, by nasz system już nigdy nie zawiesił się na tak długo.  ☺