W końcu dokonałam niemożliwego. Dokonałam tego, na co już straciłam nadzieję.
Udało mi się, a teraz czuję się jak zwyciężczyni.
Wzdycham z zachwytem, po pierwszym łyku czarnej kawy.
- Boże, aż nie mogę w to uwierzyć.
- Nawet nie wiesz, ile odwagi kosztowało mnie przemycenie tego termosu pod kurtką. - Jordan opiera się wygodniej o pień drzewa w ogrodzie. - Ciągle miałem wrażenie, że Wolfer zaraz wyskoczy i zrobi mi rewizję osobistą.
- To by było traumatyczne przeżycie.
Od trzech dni kończę jeść obiad, jako jedna z pierwszych pacjentów, a potem wychodzę na korytarz, gdzie dyskretnie zgarnia mnie Jordan. Ogród stał się naszym miejscem na wytchnienie.
Przez te trzy dni, dowiedziałam się, że Jordan ma młodszą siostrę, jego ulubiony kolor to czerwony, a w domu czeka na niego rudy kot.
- Skyler...
Czekam cierpliwie, jednak Jordan nie dokańcza zdania.
- Co z nim? - Przesuwam dłonią po spodniach, które mają zieloną plamę od trawy.
- Nic, tak sobie tylko o nim przypomniałem. - Jordan kręci głową i jednocześnie wzrusza ramionami, wygląda to, jakby dostał dziwnego skurczu. - Nieważne.
Ciekawe, czy Sky ma jakieś zwierzęta?
Szybko odrzucam tę myśl i znowu piję kawę, starając się delektować każdym łykiem. Nie rozmawiałam ze Skylerem od kilku dni. Po tym, jak na mnie nakrzyczał, żadne z nas nie ma ochoty na konwersację. Nie, to nie.
Po przejściu przez nieskończoną ilość drzwi, żegnam się z Jordanem i wracam do swojego pokoju, by przebrać się w ciuchy, na których nie ma śladów trawy. Wchodząc do pomieszczenia, zauważam, że drzwi do pokoju Skylera są zamknięte. No proszę, ktoś tu izoluje się od świata. Cóż, to tylko przysługa dla wszystkich innych, że obrażony chłopiec siedzi w swoim pokoju.
Ktoś zmienił moją pościel, teraz kołdra jest idealnie ułożona. Brakuje jeszcze czekoladki na poduszce, bym poczuła się jak w hotelu. Dobra, w motelu.
- Lea? - dobiega mnie głos spod drzwi, który od razu poznaję.
- Zapraszam.
Wolfer wchodzi do środka, ma w rękach swoją nieodłączną podkładkę, spis ludzi psychicznych.
Mój doktor wygląda na zmęczonego, jakby nie spał od kilku dni, co jest całkiem możliwe.
- Przepraszam, że tak cię nachodzę bez zapowiedzi. - Wolfer wskazuje na krzesło obok biurka, więc siadam grzecznie. - Pewnie już słyszałaś od Skylera o tym, co się stało?
Powinnam powiedzieć... Co powinnam powiedzieć? Może Skyler napomknął Wolferowi, że nie rozmawiamy od kilku dni, więc nie powinnam wiedzieć. Jeśli przyznam, iż wiem, wyjdzie to dziwnie.
- Nic mi nie mówił. - Zaczynam powoli. - Co się stało?
Doktor wzdycha i uśmiecha się smutno, aż mam ochotę go jakoś pocieszyć, w sumie dobry z niego gość. Gdyby mnie stąd wypuścił, może nawet wysłałabym mu kosz z owocami, jako podziękowanie.
- Pamiętasz Annabeth, prawda? Niestety zdarzył się wypadek, dziewczyna już nie jest z nami.
Zakrywam usta dłońmi, starając się, żeby wypadło to naturalnie. Dzięki Bogu, że brałam udział w zajęciach teatralnych, gdy chodziłam do szkoły.
- Przykro mi, Lea.
- Mnie też - szepczę i opieram się o biurko, żeby pokazać, jak bardzo załamana jestem.
Jednak zapominam, że to przeklęte biurko. Dosłownie.
Obok Wolfera pojawia się jakiś starszy mężczyzna, którego wcześniej nie widziałam, i dźga się widelcem w oko. No błagam, nie teraz, przecież zaraz zwymiotuję. To obrzydliwe.
Szczerze mówiąc, takie widoki przestały ostatnio budzić we mnie strach. Teraz zjawy jedynie mnie brzydzą, gdy wtykają sobie różne rzeczy tam, gdzie nie trzeba.
- Czy chcesz może o tym porozmawiać? - Wolfer przysiada na krańcu mojego łóżka, tuż obok ducha. Nagle zjawa przystawia mu widelec do głowy, ale ten gładko przez nią przechodzi, nie wyrządzając najmniejszej szkody. Wygląda to śmiesznie, zmartwiony doktor nie ma pojęcia, że psychiczny duch właśnie go dźga.
- Dam sobie z tym radę sama, tak myślę.
- Dobrze, w takim razie zostawiam cię. Jeśli zmienisz zdanie, będę tu dla ciebie.
Wolfer wstaje, ponownie się uśmiecha i zmierza do wyjścia. W tym czasie przesuwam dłonią po biurku, żeby duch łaskawie zniknął z mojego łóżka, na którym mam zamiar się położyć, lecz dzieje się coś innego.
W pomieszczeniu pojawia się nowy duch.
- Ah, przy okazji! - Wolfer przystaje. - Jutro wraca plan zajęć, wieczorem mamy zajęcia grupowe. Do zobaczenia.
I wychodzi.
I zostawia mnie.
Siedzę z otwartą buzią, z niedowierzaniem wgapiając się w zjawę. W ducha, który wygląda zupełnie, jak ja.
Prawie przezroczysta Lea patrzy mi prosto w oczy. Powoli podnosi dłoń i przejeżdża sobie palcem po gardle.
Mrugam z niedowierzaniem, a zjawa znika.
SKYLER
Leżę na łóżku, czyli robię
dokładnie to samo, co wczoraj... i przedwczoraj. Moją rutynę
zakłóca blondynka wbiegająca do pokoju. Wgapia się we mnie tymi
oczami z wielkimi źrenicami.
- Skyler, może to zabrzmi dziwnie, ale właśnie widziałam siebie.
Podnoszę się, by usiąść na materacu.
- Skyler, może to zabrzmi dziwnie, ale właśnie widziałam siebie.
Podnoszę się, by usiąść na materacu.
- Słucham? - pytam, bo nie wiem, jak
potraktować jej wypowiedź.
Jestem cholernie zły. Chociaż
mówiłem, że w zabójstwie Annabeth mógł maczać palce ten nowy
strażnik, zignorowała to i następnego dnia łaziła z nim po
ośrodku, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Widziałam siebie. - Przykłada palec do swojej klatki piersiowej i patrzy na mnie, chyba czekając, aż załapię. - Widziałam siebie martwą! Jako ducha!
- Całkiem nieźle. Czyżby nowy kolega zrzucił cię w twojej wizji ze schodów?
- Zaraz ciebie zrzucę ze schodów, jak nie weźmiesz tego na poważnie, kretynie. Ten duch, ta Lea, ona przesunęła sobie palcem po gardle. Jezu, Sky, co to może oznaczać?
Wzdycham i uderzam dłonią w pościel, zapraszając dziewczynę na łóżko. Opada obok, trochę roztrzęsiona.
Czy chciałbym ją olać? Tak.
Czy powinienem ją olać? Nie.
Czuję, jak kręci mi się w głowię. Przeczesuję palcami włosy, szukając jakiegoś normalnego wyjaśnienia.
- A jeśli grozi ci niebezpieczeństwo? Ktoś ma wobec ciebie złe plany, więc twój szósty zmysł próbuje cię ostrzec. No bo skoro widujesz same trupy, to po co miałabyś pokazywać się sama sobie?
- Ale Skyler, przecież ja żyję. Widzę trupy, tak, ale nie żywych. Nie jestem jakimś medium! Może... muszę to zgłosić Wolferowi?
- To idiotyczny pomysł – mówię zaraz po niej. - Gdybyś była szurnięta, czy cokolwiek, nie zobaczyłbym tego, co ty. Jeśli powiesz Wolferowi, wsadzi cię do izolatki. Dostaniesz leki, po których zaczniesz wariować, w końcu wyznasz mu, że też brałem w tym udział i zapuszkują również mnie! A ja nie mogę tam trafić, bo za niedługo wychodzę! To idiotyczny pomysł – powtarzam, tym razem nieco głośniej.
- Słuchaj, ty nie wiesz, jak to jest cały czas widzieć martwych ludzi. Niedługo naprawdę zwariuję, Sky!
Tłumię całą złość i obejmuję Leę ręką. Przytulam ją do siebie i delikatnie gładzę dłonią po plecach. Dziewczyna nie protestuje, opiera głowę o moje ramię i zamyka powieki.
Gdy tak siedzimy w ciszy, zaczynam się zastanawiać, czy ona naprawdę nie jest zwariowana. Nikt nie trafia do ośrodka bez powodu. Lea chciała się zabić i chociaż temu zaprzecza, ma ślady na nadgarstkach. To, że sam widziałem jakieś widmo, o niczym nie znaczy. Jestem idiotą, też jestem tu zamknięty, mogłem po prostu wciągnąć się w sytuację. Dziecięca wyobraźnia działa w podobny sposób – jedno nakręca drugie.
- Dziękuję, że mi wierzysz – szepcze w moją koszulkę.
Odruchowo się prostuję, jak dzieciak przyłapany na złym uczynku.
Jeśli ona czyta w myślach, mam przejebane.
- Nie ma sprawy.
Następnego dnia jestem zmuszony do wyjścia z pokoju, nie tylko w celach żywnościowych. Dzisiaj wszystko ma wrócić do normy. Staję przed drzwiami do izolatek, zastanawiając się, czy niedługo odwiedzi nas ktoś nowy. Pamiętam, jak mieszkałem w takiej. Kilka pierwszych dni przeleżałem, przypięty do łóżka pasami. Cóż, nie byłem zbytnio szczęśliwy spędzaniem wakacji w takim kurorcie.
Wchodzę do gabinetu, a doktora znów nie ma. Nie rozpaczam z tego powodu, zapewne zrobiło się zamieszanie z przywróceniem wszystkich zajęć. Chociaż Wolfer wszech i wobec oznajmia, że ośrodek jest w pełni bezpieczny, ogłaszając Annabeth samobójczynią, w zachowaniu obsługi widać strach.
Zrezygnowałem z porannych pryszniców, bo teraz, według nowej rozpiski, pacjentom przed ustaloną godziną nie wolno opuszczać pokoi.
- Witaj Sky, przepraszam za spóźnienie.
Rzucam szybki uśmiech i zajmuję miejsce na krześle przed biurkiem Wolfera. Mężczyzna wyjmuje jedną z teczek, chowając do niej papiery przyniesione ze sobą.
Annabeth Hood.
Przygryzam wargę i odwracam wzrok od czarnych liter. Skupiam się na tym jedynym oknie bez krat. To mój cel. Kiedyś stąd wyjdę, zapomnę o wszystkim.
- Bardzo przeżywasz stratę przyjaciółki, prawda? - pyta niski głos.
Kiwam głową, licząc gałęzie wielkiego drzewa stojącego na podwórku. Raz, dwa, trzy, cztery...
- Ważne jest teraz wsparcie bliskich, w tym przypadku powinieneś skupić się na Mike'u, Lei. Pomogą ci przez to przejść, jak i ty im.
Wolfer uważa, że Lea to moja przyjaciółka?
Ignoruję jej imię.
- Wie pan, co mnie smuci? Odkąd Ann odeszła, nie mogę nawiązać kontaktu z Mike'iem. Widujemy się na stołówce, spędzamy razem czas, ale za cholerę nie wiem, o czym mam z nim rozmawiać. - Splatam ze sobą palce i strzelam kośćmi. To taki odruch, który mnie uspokaja. - Co mam mu powiedzieć? Hej, jak myślisz, dlaczego nasza koleżanka się zabiła? Przecież to głupie. Poza tym, dlaczego miałaby się zabić? Może i była chora, tęskniła za tym swoim wymyślonym chłopakiem, co nie oznacza, że musiała przez to popełniać samobójstwa! Odkąd trafiłem do tego ośrodka, zawsze mi pomagała. Wmawiała, że jestem na tyle silny, by się nie poddawać. Więc jaki jest sens takiego pocieszania, skoro sama się poddała. Ktoś ją zabił.
- Skyler, to było... - Doktorek próbuje się wtrącić, ale go olewam.
- Ktoś ją zabił. Dowiem się kto to, choćby nie wiem co.
Ktoś ją zabił.
Ktoś ją zabił.
Gdzie była wtedy Lea? Nie mam pojęcia.
Po tym spostrzeżeniu sam się nakręcam.
Chciała się zabić, a nawet tego nie pamięta.
Być może moja pierwsza myśl nie odbiegała aż tak od prawdy. Być może ona zabiła Annabeth i wyparła to ze swojej pamięci.
- Widziałam siebie. - Przykłada palec do swojej klatki piersiowej i patrzy na mnie, chyba czekając, aż załapię. - Widziałam siebie martwą! Jako ducha!
- Całkiem nieźle. Czyżby nowy kolega zrzucił cię w twojej wizji ze schodów?
- Zaraz ciebie zrzucę ze schodów, jak nie weźmiesz tego na poważnie, kretynie. Ten duch, ta Lea, ona przesunęła sobie palcem po gardle. Jezu, Sky, co to może oznaczać?
Wzdycham i uderzam dłonią w pościel, zapraszając dziewczynę na łóżko. Opada obok, trochę roztrzęsiona.
Czy chciałbym ją olać? Tak.
Czy powinienem ją olać? Nie.
Czuję, jak kręci mi się w głowię. Przeczesuję palcami włosy, szukając jakiegoś normalnego wyjaśnienia.
- A jeśli grozi ci niebezpieczeństwo? Ktoś ma wobec ciebie złe plany, więc twój szósty zmysł próbuje cię ostrzec. No bo skoro widujesz same trupy, to po co miałabyś pokazywać się sama sobie?
- Ale Skyler, przecież ja żyję. Widzę trupy, tak, ale nie żywych. Nie jestem jakimś medium! Może... muszę to zgłosić Wolferowi?
- To idiotyczny pomysł – mówię zaraz po niej. - Gdybyś była szurnięta, czy cokolwiek, nie zobaczyłbym tego, co ty. Jeśli powiesz Wolferowi, wsadzi cię do izolatki. Dostaniesz leki, po których zaczniesz wariować, w końcu wyznasz mu, że też brałem w tym udział i zapuszkują również mnie! A ja nie mogę tam trafić, bo za niedługo wychodzę! To idiotyczny pomysł – powtarzam, tym razem nieco głośniej.
- Słuchaj, ty nie wiesz, jak to jest cały czas widzieć martwych ludzi. Niedługo naprawdę zwariuję, Sky!
Tłumię całą złość i obejmuję Leę ręką. Przytulam ją do siebie i delikatnie gładzę dłonią po plecach. Dziewczyna nie protestuje, opiera głowę o moje ramię i zamyka powieki.
Gdy tak siedzimy w ciszy, zaczynam się zastanawiać, czy ona naprawdę nie jest zwariowana. Nikt nie trafia do ośrodka bez powodu. Lea chciała się zabić i chociaż temu zaprzecza, ma ślady na nadgarstkach. To, że sam widziałem jakieś widmo, o niczym nie znaczy. Jestem idiotą, też jestem tu zamknięty, mogłem po prostu wciągnąć się w sytuację. Dziecięca wyobraźnia działa w podobny sposób – jedno nakręca drugie.
- Dziękuję, że mi wierzysz – szepcze w moją koszulkę.
Odruchowo się prostuję, jak dzieciak przyłapany na złym uczynku.
Jeśli ona czyta w myślach, mam przejebane.
- Nie ma sprawy.
Następnego dnia jestem zmuszony do wyjścia z pokoju, nie tylko w celach żywnościowych. Dzisiaj wszystko ma wrócić do normy. Staję przed drzwiami do izolatek, zastanawiając się, czy niedługo odwiedzi nas ktoś nowy. Pamiętam, jak mieszkałem w takiej. Kilka pierwszych dni przeleżałem, przypięty do łóżka pasami. Cóż, nie byłem zbytnio szczęśliwy spędzaniem wakacji w takim kurorcie.
Wchodzę do gabinetu, a doktora znów nie ma. Nie rozpaczam z tego powodu, zapewne zrobiło się zamieszanie z przywróceniem wszystkich zajęć. Chociaż Wolfer wszech i wobec oznajmia, że ośrodek jest w pełni bezpieczny, ogłaszając Annabeth samobójczynią, w zachowaniu obsługi widać strach.
Zrezygnowałem z porannych pryszniców, bo teraz, według nowej rozpiski, pacjentom przed ustaloną godziną nie wolno opuszczać pokoi.
- Witaj Sky, przepraszam za spóźnienie.
Rzucam szybki uśmiech i zajmuję miejsce na krześle przed biurkiem Wolfera. Mężczyzna wyjmuje jedną z teczek, chowając do niej papiery przyniesione ze sobą.
Annabeth Hood.
Przygryzam wargę i odwracam wzrok od czarnych liter. Skupiam się na tym jedynym oknie bez krat. To mój cel. Kiedyś stąd wyjdę, zapomnę o wszystkim.
- Bardzo przeżywasz stratę przyjaciółki, prawda? - pyta niski głos.
Kiwam głową, licząc gałęzie wielkiego drzewa stojącego na podwórku. Raz, dwa, trzy, cztery...
- Ważne jest teraz wsparcie bliskich, w tym przypadku powinieneś skupić się na Mike'u, Lei. Pomogą ci przez to przejść, jak i ty im.
Wolfer uważa, że Lea to moja przyjaciółka?
Ignoruję jej imię.
- Wie pan, co mnie smuci? Odkąd Ann odeszła, nie mogę nawiązać kontaktu z Mike'iem. Widujemy się na stołówce, spędzamy razem czas, ale za cholerę nie wiem, o czym mam z nim rozmawiać. - Splatam ze sobą palce i strzelam kośćmi. To taki odruch, który mnie uspokaja. - Co mam mu powiedzieć? Hej, jak myślisz, dlaczego nasza koleżanka się zabiła? Przecież to głupie. Poza tym, dlaczego miałaby się zabić? Może i była chora, tęskniła za tym swoim wymyślonym chłopakiem, co nie oznacza, że musiała przez to popełniać samobójstwa! Odkąd trafiłem do tego ośrodka, zawsze mi pomagała. Wmawiała, że jestem na tyle silny, by się nie poddawać. Więc jaki jest sens takiego pocieszania, skoro sama się poddała. Ktoś ją zabił.
- Skyler, to było... - Doktorek próbuje się wtrącić, ale go olewam.
- Ktoś ją zabił. Dowiem się kto to, choćby nie wiem co.
Ktoś ją zabił.
Ktoś ją zabił.
Gdzie była wtedy Lea? Nie mam pojęcia.
Po tym spostrzeżeniu sam się nakręcam.
Chciała się zabić, a nawet tego nie pamięta.
Być może moja pierwsza myśl nie odbiegała aż tak od prawdy. Być może ona zabiła Annabeth i wyparła to ze swojej pamięci.