niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 9

    LEA
    Nauczyłam się odróżniać martwych od żywych.
    Siedzę na stołówce i wciskam w siebie zieloną papkę, chyba zupę krem z groszku. Chociaż równie dobrze mógłby to być rozwodniony styropian, smak byłby taki sam.
    Żywy, martwy, żywy, żywy... martwy.
    Zjawy, które widzę mają bardziej... matowe kolory niż żywi ludzie. Są jakby wyprani, jak rysunki zmuszone do życia.
    Żywy, żywy, martwy... No, albo ta pani nie jest martwa, tylko przeziębiona. W każdym razie, wygląda niewyraźnie.
    - Smacznego!
    Papka prawie staje mi w gardle, gdy Wolfer siada naprzeciwko mnie. Zauważam, że w ręce ma kubek z napisem „Najlepszy Wujek Na Świecie”, w środku jest kawa.
    Zabiłabym za kawę.
    - Dziękuję i nawzajem – odpowiadam odruchowo.
    - Jak się dzisiaj czujemy?
    - Wyśmienicie. Nie może mi pan przypadkiem przemycić trochę kawy? Byłabym wdzięczna.
    Śmieję się cicho po wypowiedzeniu tego zdania, żeby obrócić je w żart. Mimo że mówię w pełni poważnie. Zadowoliłabym się nawet kawą z saszetki, taką trzy w jednym.
    Wolfer kręci głową z uśmiechem i odsuwa kubek na bok, żeby mnie nie drażnić. Miły doktor.
    - Przykro mi, ale pacjentom nie wolno dawać kofeiny. Kofeina sprawia, że ludzie są nerwowi, a tego nie potrzebujemy. Powiedz mi Lea, czy wszystko w porządku? Masz dobre kontakty z innymi pacjentami?
    Cóż, zależy czy mówi doktor o martwych czy żywych.
    - Tak, dogadujemy się. - Odsuwam od siebie talerz z zupą. - Chociaż oczywiście wolałabym być w domu.
    Doktor kiwa głową i uśmiecha się pokrzepiająco. Wymieniamy kilka uprzejmości, po których on zabiera swój kubek z cudowną substancją, której pragnę, jak niczego innego, i odchodzi.

    Nie siedziałam zbyt długo na stołówce, bo nie było tam nikogo znajomego. Sky gdzieś zaginął, pewnie siedzi na jednym z tych bezsensownych zajęć, gdzie dla odstresowania lepi się garnki z gliny albo ćwiczy oddychanie.
    Z nudów kieruję się w stronę łazienek, umyję ręce, może wtedy poczuję się lepszym człowiekiem.
    Moje ręce. Właśnie.
    Spoglądam na swoje nadgarstki, na których są nieładne, poszarpane blizny. Nigdy w życiu bym sobie czegoś takiego nie zrobiła. Co to w ogóle za pomysł, zabijanie się, kiedy moje życie było tak cudowne?
    - Hej, podejdź na chwilę!
    Obracam się i z zaskoczeniem patrzę na osobę, która mnie woła.
    Ten nowy strażnik stoi przed drzwiami na jeden z oddziałów i uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Nie wygląda na tak spiętego, jak ostatnio.
    - Jakiś problem? - pytam, po czym mam ochotę uderzyć głową o ścianę.
    Lea, nie jesteś gangsterem na dzielni, żeby pytać ludzi, czy mają problem.
    - Chciałem przeprosić cię za moje wczorajsze zachowanie. Widzisz, jestem nowy w tej pracy. - Strażnik wzrusza ramionami i uśmiecha się przyjaźnie.
    Wygląda trochę jak zagubiony dzieciak.
    Wzdycham głośno.
    - Nic nie szkodzi. I tak byłeś bardziej miły niż większość pacjentów tutaj.
    Chłopak śmieje się i wkłada dłonie do kieszeni. Może wcale nie jest taki zły? Może to kolejny normalny człowiek, z którym będę mogła się zakumplować?
    - Przepraszam, muszę wracać na stanowisko – oznajmia i kręci głową, jakby żałował, że musi mnie zostawić. - Jeśli kiedyś będziesz chciała pogadać, wiesz gdzie mnie znaleźć.
    Uśmiechy, słowa pożegnania. Miło.
    Czyli jednak pan strażnik nie jest bucem.
    Czasem żałuję, że nie mogę mieć przy sobie swojej komórki. Głównie dlatego, że zazwyczaj większość dnia spędzałam na przeglądaniu Tumblr czy Instagrama, ale teraz brakuje mi telefonu dlatego, że mam ochotę poplotkować z moją przyjaciółką. Może udałoby mi się nawet wysłać jej zdjęcie strażnika. Aparat pewnie nie uchwyciłby ładnego koloru jego oczu.
    Wchodzę do łazienki, a raczej ląduję w łazience, po poślizgnięciu się na mokrych płytkach. Czyżby ktoś nie zakręcił kranu?
    Czerwień, rozsypane włosy, blade usta i biały szum.
    Krzyczę.

SKY

       Razem z Mike'iem wracamy z Sali Rozrywki, gdzie zostałem zmuszony do przegrania w tenisa stołowego. Jak widać mój humor przenosi się nawet na grę.
- Tyle ćwiczyłem, że w końcu cię zniszczyłem.
Postanawiam nie psuć mu jego chwili radości. Następnym razem go pokonam.
       Drogę zastawia nam masywny strażnik z czarną brodą. Ma dość nieprzyjemny wzrok, jakby nas o coś oskarżał.
- W czym możemy pomóc? - pyta chłopak obok mnie.
- Każdy pacjent ma w tej chwili udać się do swojego pokoju i tam czekać na dalsze instrukcje.
Nawet nie zdążyłem zjeść obiadu, a jestem naprawdę głodny.
- Moglibyśmy skoczyć szybko do stołówki? - pytam. - To zajmie tylko sekundę...
- Do swoich pokoi, natychmiast!
    W jego oddechu czuję kurczaka i całkowicie wariuję. Przygryzam wargę, która ostatnio często ode mnie obrywa, i ruszam w swoją stronę. Mam ochotę się wrócić, zacisnąć pięści i przywalić gościowi prosto w zęby. Już jestem gotowy do wykonania samobójczego planu, ale w oddali widzę Leę.
    Blondynka siedzi na ziemi, opierając się plecami o ścianę. Wygląda jakby jej odbiło. Chociaż w tym miejscu to nie jest zbyt dobre określenie.
- Lea? - kucam przy niej. - Wszystko okay?
Spogląda na mnie z przerażeniem w oczach.
     Sprawdzam, czy na korytarzu jest jeszcze jakiś strażnik. Na szczęście ten wielki drągal pewnie poszedł pokrzyczeć na ludzi w innej części ośrodka. Ostrożnie łapię dziewczynę za rękę i ją podnoszę. Rozglądając się dookoła prowadzę ją do mojego pokoju.
Siadam z nią na łóżku.
- Ziemia do Lei. Co się stało?
- Ona nie żyje. Annabeth nie żyje.
- Jakby nie żyła, to raczej ktoś by nas o tym powiadomił, tak?
     Dopiero teraz zauważam ciemne plamy na jej ubraniu... na moim także. Czyżbym ubrudził się prowadząc ją tutaj? Może to te dziewczyńskie dni, dlatego ma brudne spodnie.
- Ty idioto.
- Kto miałby ją zabić? Freddy Krueger? Poczekaj tu chwilę – wstaję i idę do drzwi – przyniosę ci coś czystego.
- Nie jestem szalona.
    Spoglądam na korytarz. Czysto. Ruszam do pokoju obok. Otwieram szafkę z ciuchami Lei i wyciągam rzeczy na chybił trafił. Czy powinienem wziąć jej bieliznę? Wolę jej dać jakieś swoje bokserki niż grzebać w kobiecych majtkach.
    Gdy chcę już wrócić, słyszę kroki. Lekko uchylam drzwi. Widzę Wolfera rozmawiającego ze strażnikiem kurczakiem. Doktor mocno gestykuluje, co do niego w ogóle nie pasuje.
- Wszyscy są w swoich pokojach. Co mamy teraz robić? - pyta brodaty.
- Zadzwońcie po policje, byleby tylko nie narobili hałasu. Muszę z nimi porozmawiać, zanim będą chcieli przesłuchać pacjentów. Trzeba jeszcze zawiadomić biednych rodziców Annabeth... ale tym zajmę się już ja.
- Niektórzy domagali się obiadu. Czy poprosić kucharki, by poroznosiły posiłki po pokojach?
- Nie, niech poczekają do kolacji. Trzeba zamknąć łazienkę, jakoś zabezpieczyć ten teren... Może do wieczora się ze wszystkim wyrobimy.
- Panie Wolfer – zaczyna kurczak – czy nie powinniśmy... sami się lepiej zabezpieczyć? W końcu to budynek z wariatami, a jeden z nich jest mordercą.
- Jesteście wyszkoleni – syczy Wolfer – myślę, że dacie sobie radę! Do roboty!
    Brodaty szybko się wycofuje. Doktor przeciera czoło dłonią, po czym wali nią z całej siły w ścianę. Huk niesie się po całym korytarzu. Przełykam ślinę, nie będąc pewny, co właśnie usłyszałem. Gdy mężczyzna znika, przechodzę z pokoju do pokoju.
     Kiedy spoglądam na Leę, puzzle zaczynają się ze sobą łączyć.
- Annabeth nie żyje! - krzyczę, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Ciuchy, które przyniosłem, ciskam na łóżko, zaraz obok Lei. W pełni gniewu podchodzę do niej, łapię ją za ramiona i znów krzyczę.
- Skąd wiedziałaś, że ona nie żyje! Mów!
- Nie krzycz na mnie!
- Twój szósty zmysł związany z duchami ci powiedział, co?! Widziałaś jak ginie?!
- Wsadź sobie w dupę te twoje ciuszki! - rzuca nimi w moją twarz – Nie mam zamiaru ci nic powiedzieć, debilu!
- Taka tajemnicza! Może to ty ją zabiłaś!
     Od tego krzyku łzy zbierają mi się w kącikach oczu. Przecież to moja przyjaciółka, jedna z niewielu. Zdążyłem się w niej nawet podkochiwać, a teraz jej nie ma. Nie mogła umrzeć.
Nie mogła.
Nie.
- Tak, tak samo jak prawie zabiłam siebie. Lea, zabójca i niedoszła samobójczyni. Muszę to sobie wpisać do CV.
    Ocieram łzy i mówię szlochając
- Przepraszam. Ja... ja nie wiem, co mam robić. To.. to moja przyjaciółka.
- Ty chociaż masz przyjaciół.
    Uspokój się, Sky.
    Biorę kilka głębokich oddechów i próbuję pozbyć się złości. Siadam obok dziewczyny i najspokojniejszym głosem, na jaki mnie stać, pytam o to, co widziała.
- Szłam do łazienki ze stołówki. W sumie nie wiem po co.. Chyba z nudów, wiesz? Po drodze spotkałam tego nowego miłego strażnika, chwilę porozmawialiśmy i znowu... W każdym razie, jak weszłam do łazienki, poślizgnęłam się na płytkach, upadłam i wtedy zobaczyłam... - wzdycha – Annabeth leżała na podłodze. Miała otwarte usta, całe włosy we krwi. One nie były już blond, tylko zrobiły się czerwone. Wszystko było czerwone. I wtedy... Uciekłam.
    Skoro dookoła nie było niczego podejrzanego, może Annabeth chciała się zabić? Tylko że bardzo dobrze ją znam i wiem... A może nie wiem? Może tylko mi się wydaję, że jest moja przyjaciółką?
     Uderzam się w głowę, bo to chyba najgłupsza rzecz o jakiej dziś pomyślałem.
Nowy strażnik...
- Chodzi ci o tego gościa, który obserwował nas na sesji grupowej?
- Tak, dokładnie o niego. Wcale nie jest takim bucem.
Lampka zaczyna świecić.
- Dzisiaj szukałem cię po sesji i zaglądnąłem do twojego pokoju. Tam właśnie trafiłem na pana „nie jestem takim bucem”, który szperał w twoich rzeczach.
- Może Wolfer mu kazał.
- Takie incydenty to tu norma, tylko że ledwo co wypuścili cię z izolatki. Nikogo tak wcześnie nie przeszukiwali.
- Uważam, że przesadzasz.
     Natychmiast zaczynam się przebierać w czyste ubrania, to samo nakazuje Lei. Patrzy się na mnie jak na wariata, ale ja mam swoje podejrzenia.
- Weź jedne z moich bokserek.
- No chyba żartujesz.
- Zaufaj mi, dobra?
     Zaczynam szukać czegoś ostrego, kiedy Lea fuka z irytacją i idzie do szafki. W jednej z szuflad znajduję pęsetę. Nada się.
     Podchodzę do kratki wentylacyjnej i próbuję odkręcać śrubki. Za szybko to nie idzie, ale w końcu wszystkie cztery są już na ziemi. Biorę pobrudzone ciuchy i wsadzam je najgłębiej jak się da, bym nie mógł ich zobaczyć. Gdy już wszystko wraca na swoje miejsce, widzę zdezorientowaną Leę .
- Lepiej idź już do swojego pokoju.
- Po tym wszystkim... Nieważne.
- Tylko pamiętaj, nic nie widziałaś, nic nie wiesz.
- Pewnie, ani mru mru.
     Staram się nie myśleć o śmierci Annabeth, tylko o tym, co nas teraz czeka. Policja niedługo tu będzie, będą chcieli przesłuchać nas wszystkich. Przynajmniej tych z naszego oddziału. To zajmie sporo czasu. Uświadomienie pacjentom, że ktoś nie żyje... I ktoś jest zabójcą. Lea nie może niczego powiedzieć, a nawet jeśli się przyzna, to chyba ma alibi. Szkoda, że jedyną osobą, która teoretycznie potwierdzi, że ją widziała, jest ten buc.
     Pojawił się dzisiaj. Dzisiaj pojawiło się to całe gówno. Chociaż to może być jeden wielki błąd, myślę, że musimy na niego uważać.
Być może przesadzam, ale trudno. Nie byłbym taki podejrzliwy, gdyby nie to przeszukiwanie.
Słyszę, jak ktoś puka do moich drzwi. To on.
- Czego chcesz? - pytam.
- Niczego, skarbeńku. Sprawdzam tylko, czy wszyscy są w swoich pokojach – puszcza mi oczko i odchodzi.
Chyba się zrzygam.



Taki prezent narysowany przez N. Byłybyśmy wdzięczne, gdyby każdy, kto czyta naszą historię, skomentował ten rozdział. Do następnego!

czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 8

LEA

      Dym, skradające się cienie i śmiejące się kruki. Wyjący pies, kot wbijający pazury w moje gardło.
     - To ci pomoże – mówi ktoś i podaje mi strzykawkę z szarawym płynem.
     Wiem, co mam robić.
      Zaciskam zęby i wbijam sobie igłę pod skórę, w żyłę. Głębiej, głębiej, głębiej. Płyn miesza się z moją krwią, a ja czuję spokój.
      Lustro, przede mną pojawia się lustro. Przez kilka sekund nic nie widzę, jakbym nie miała ciała, jakbym była duchem. Potem w końcu widzę swoje odbicie.
      Nie, to nie moje odbicie. W lustrze widzę Sky'a, który kręci głową. Coraz szybciej, coraz szybciej, aż w końcu jego głowa zmienia się w smugę.
      Zaciskam powieki.
      Czyjś śmiech, psychiczny śmiech. Mój?
      - Nie powinnaś żyć. – Ktoś szepcze mi do ucha. - Powinnaś być martwa.
      Mocne gruchnięcie o podłogę w końcu mnie wybudza. Przez chwilę nie wstaję z podłogi, zbyt przerażona, żeby chociażby się ruszyć. Pot spływa mi po plecach.
     Czym oni mnie naćpali, że mam takie sny? Może coś jest w powietrzu.
     Przeklinam i w końcu się podnoszę, jest bardzo wcześnie, więc pewnie wszyscy śpią. Osobiście już podziękuję za spanie, nie mam ochotę na kolejną dawkę psychozy.
     Koszulka klei mi się do pleców, a to chyba znak, że przyda mi się prysznic. Muszę wyglądać jak człowiek, na wypadek, gdyby zobaczył mnie mój doktor – im lepsze wrażenie sprawię, tym szybciej wyjdę.
     Biorę przybory do mycia i wychodzę z pokoju, przecież nikt nie kazał mi w nim siedzieć do określonej godziny, prawda? Mijając drzwi Sky'a zastanawiam się, czy chłopak śpi.
     Na pewno.
     - Gdzie idziesz?
     Zatrzymuję się i z zaskoczeniem patrzę na strażnika. Pewnie nie wolno mu przysypiać, przecież w każdej chwili jakiś psychol może spróbować zrobić coś nienormalnego.
     - Wziąć prysznic.
     - O piątej rano? - Unosi brew.
     To jakiś nowy strażnik, nie widziałam go tu poprzednio. Szczerze mówiąc, jest przystojny – ma czarne włosy zaczesane do tyłu, niebieskie oczy i pieprzyka pod okiem. Gdybyśmy spotkali się w innym miejscu niż to, zapewne już by mnie podrywał. Albo ja jego.
     Pewnie skończylibyśmy jako para na kilka nocy.
     Niestety teraz mam status wariatki, a na tak szalone romanse pan strażnik pewnie nie ma ochoty.
     - Miałam zły sen – tłumaczę z nieszczęśliwą miną. - To miejsce źle na mnie wpływa.
      Strażnik marszczy brwi i przejeżdża po mnie wzrokiem. Ze zdziwieniem stwierdzam, że nie jest to spojrzenie „Jaka ładna z niej dziewczyna”. To raczej "Boże, co za psychol".
       - „Miałaś”?
      Tym razem ja marszczę brwi. O co mu niby chodzi?
      Przez chwilę patrzymy na siebie, obydwoje skonfundowani, ale w końcu strażnik macha ręką i wraca do spoglądania na ekrany monitoringu.
      Naprawdę nie wiem, o co mogło mu biegać.
      W łazience czekam, aż woda lecąca z słuchawki prysznicowej zrobi się gorąca, dopiero potem pod nią staję. Wszystkie moje mięśnie się odprężają.
      Wzdycham myśląc o strażniku. Szkoda, że uważa mnie za wariatkę, przecież ja nie...
      Nagle wspomnienia ostatnich wydarzeń zwalają mi się na głowę jak rusztowanie.
      Starsza kobieta z zakrwawionymi dłońmi, mężczyzna przebijający sobie gardło, zszokowany Sky. Ja to wszystko widziałam, my to wszystko widzieliśmy.
      Przecież ja jestem szalona.
      No, teraz wcale mnie nie dziwi, że śnią mi się takie rzeczy.
      Jak byłam mała i się czegoś bałam, starałam się to blokować, wypierać z umysłu za pomocą miłych rzeczy. Miłe rzeczy, miłe rzeczy. Myśl o miłych rzeczach, Lea.
      Jakim cudem mam myśleć o miłych rzeczach, skoro widmo-mężczyzna przebił sobie gardło na moich oczach?
      Wychodzę spod prysznica, szybko się ubieram i opuszczam łazienkę. Muszę porozmawiać ze Sky'em.
      Zaraz, przecież wczoraj rozmawialiśmy. Powiedział coś o tym, że mogę odtwarzać przeszłość, a zaraz potem przerwał nam jeden ze strażników i kazał wrócić na nasz oddział.
      Dupek.
      Woda kapie mi z włosów, których nie wytarłam za dobrze, więc zostawiam po sobie mokre ślady. To tylko woda.
      Nagle w głowie pojawia mi się wizja krwi na moich włosach, krwawych śladów.
      Mocno szczypię się w ramię, żeby opanować moje myśli. Nie mogę zachowywać się jak wariatka, muszę zejść na ziemię. Muszę myśleć tak, jak przed znalezieniem się w tym miejscu.
      Normalnie.
      Lecz najpierw muszę dokończyć rozmowę ze Sky'em. Obudzę go, mam nadzieję, że nie rzuci we mnie poduszką. Najwyżej zdobędę skądś ciastka i mu to wynagrodzę. Może namówię tego słodkiego strażnika, żeby przemycił dla mnie coś słodkiego, może snickersa?
      Tak, Lea. Właśnie tak. Myśl o przyziemnych rzeczach, o głupotach, o słodkim strażniku przemycającym słodkie rzeczy.
      Nie o horrorze, który wczoraj rozgrywał się przed twoimi oczami.
      Prawie przewracam się na plecy, gdy ktoś łapie mnie za tył koszulki. Udaje mi się odzyskać równowagę i wyrwać.
      - Jestem nowym Bogiem! Nowym Bogiem! - krzyczy do mnie ten mężczyzna, który wczoraj był z nami na terapii.
      Zaraz, jak mu było? John? James?
      Jimmy.
      Nie widzę nigdzie pielęgniarki czy strażników, więc decyduję się uspokoić tego faceta. Może wtedy odejdzie i zacznie się bawić w Boga gdzie indziej, bo ja aktualnie nie mam na to czasu.
      Wzdycham, przytulam do piersi moje przybory toaletowe i włączam bycie spokojną-i-opanowaną-normalną-dziewczyną.
      - Jimmy, przepraszam, ale...
      - Jimmy'ego już nie ma! - Jego źrenice są powiększone, pewnie go naćpali. - Jestem Castiel, głupi człowieku. Ciemność nadchodzi, rozumiesz? Ciemność tu będzie.
      - Nic takiego się nie stanie.
      - Nikt nigdy nie słucha, nie rozumiecie, że Ciemność nadchodzi i zabierze ze sobą wszystko. Nikt z was nie widział Jeźdźców Apokalipsy, nie wiecie...
      - O, Boże. - Korytarzem biegnie pielęgniarka, ma zirytowany wyraz twarzy. Pewnie gania za tym mężczyzną już jakiś czas.
      - Tak? Słucham? - Jimmy patrzy na nią, jakby oczekiwał, że tamta padnie na kolana i zacznie się modlić.
      Kobieta jednak nie spełnia jego oczekiwań. Po prostu kładzie dłonie na jego ramionach i powoli prowadzi go w stronę jednego z oddziałów.
      - Przepraszam – wzdycha. - Nie wszyscy są tacy spokojni, jak ty, Sky.
      - Sky to mój kolega. - Poprawiam ją. - Ja jestem Lea.
      - Och, racja. Jeszcze raz przepraszam, ale dzisiaj mam tyle na głowie, że wszystko mi się miesza.
      Kobieta rzuca mi przepraszający uśmiech i odchodzi, ciągle prowadzi Jimmy'ego. Dostrzegam siwiznę w jej ciemnych włosach, pewnie pojawiła się ze stresu, bo pielęgniarka nie wygląda na starszą niż trzydzieści lat.
      Odwracam się i idę w stronę drzwi. Słyszę jeszcze, jak Jimmy mówi coś o swoim chłopaku i szarlotce.
      Muszę obudzić Sky'a. Mam wrażenie, że tylko my jesteśmy normalni.

SKY

     Czuję ciepłą dłoń, która właśnie wylądowała na moich plecach. Nie bardzo mam ochotę odwracać się do Lei, bo to jeden z tych dni, które wolałbym spędzić w samotności. Chociaż to dopiero ranek, wydaje mi się, że leżę na tym łóżku nie śpiąc już kilka dobrych godzin, a ledwo co się obudziłem. Z wielką niechęcią wstaje i uśmiecham się lekko. Wiem, że trzeba porozmawiać.
- Wyspałaś się?
- Wyspałam się, jak cholera.
     Ironia z rana niczym kawa. Przecieram oczy i spoglądam na zegar. Jest jeszcze sporo czasu do śniadania. O której ta dziewczyna musiała wstać.
     Wygląda na lekko... zdezorientowaną. Wzdycham.
- Coś się stało, że przybywasz do mnie o tak nieludzkiej godzinie?
- Nic, przyszłam tylko poplotkować z moją psiapsiółą – kiwa głową ze zniecierpliwieniem.
     Podwójna dawka ironii, kto by się tego spodziewał. Ale ja nie mam siły, więc ledwo co przytomny przytulam ją do siebie, głównie po to, by się na chwile przymknęła.
- Wszystko się ułoży – rzucam, zamykając oczy i sprowadzając do pokoju moment milczenia.
      W tej ciszy zastanawiam się, co ja do cholery nadal tu robię. Tyle czasu pracowałem, starałem się być tym idealnym pacjentem. Przecież każdemu zdarza się gorszy dzień, nie tylko ludziom w ośrodku. Każdy ma prawo być przybity, szczęście nie trzyma nas cały czas za rączkę. Gdy tylko Wolfer widzi mnie zdołowanego, uważa, że znów się staczam, ale to nie prawda. Ja ciągle walczę, odniosłem już tyle zwycięstw. Nie mam problemu z narkotykami, nawet nie chcę się do nich zbliżać, a doskonale wiem, że choć to owoc zakazany, to ze zdobyciem go tutaj nie ma większego problemu. Mam przyjaciół, a to, że co jakiś czasu rzucę w ich stronę przyjacielską obelgę, nie znaczy, że ich nie szanuję. Tyle już zostawiłem za sobą, że powinienem mieć prawo zacząć w końcu być dawnym Skylerem, cieszącym się wolnością.
       Łza spływa mi po policzku, ale na szczęście Lea jej nie widzi. Nie musi wiedzieć, co we mnie siedzi.
        O  dziwo rozmawiamy, ale o niczym ważnym, głównie o drobnostkach związanych z dzieciństwem.
- Kiedy miałam jakieś dziesięć lat – zaczyna – założyłam się z chłopakami z sąsiedztwa, że wejdę na najwyższe drzewo w naszej okolicy. Oczywiście zakład to zakład, więc zaraz po tym siedziałam już na czubku drzewa, pokazując im język. O ile popis się udał, schodząc mój pasek zahaczył się o jedną z gałęzi, noga zsunęła się w dół i wisiałam trzy metry nad ziemią jak bałwan, czekając aż straż pożarna po mnie przyjedzie i mnie stamtąd ściągnie.
     Śmieję się, bo wszystko sobie wyobrażam.
- Teraz twoja kolej.
- Niewiele pamiętam z tamtych czasów – mruczę, wysilając mózg, by sobie cokolwiek przypomniał. - Wiem, że straciłem kogoś... kogoś, kto był dla mnie cenny. To nie był wesoły okres w moim życiu.
      Rozpacz przypłynęła sama, a z nią cisza. W takim stanie ruszyliśmy na śniadanie. Próbuję się uśmiechać, do Lei, do Mike'a, ale nici z moich starań. Więc po prostu siedzę w ciszy, bawiąc się łyżką w zupie mlecznej.
       Dzisiejsze spotkanie w Sali Zwierzeń zostało przesunięte , dlatego zaraz po opuszczeniu stołówki idziemy tam z Leą. Gdy zajmujemy miejsca obok siebie, dziewczyna zaczyna coś do mnie mówić, ale skupiam wzrok na kimś innym.
       Jakiś nowy strażnik. Wysoki, czarnowłosy i gapiący się na nas. Gdyby to było zwyczajne spojrzenie, zignorował bym to, ale wyczuwam jakąś wrogość, odrazę. Zatrzymuje się na Lei i mówi coś pod nosem.
- Znasz go? – pytam odruchowo, przerywając jej.
- Nie – odpowiada – widzę go dopiero drugi raz. Kiedy wracałam spod prysznica, spotkałam go na korytarzu.
- Dziwnie na ciebie patrzy.
Dziewczyna zaczyna się śmiać.
- Może mu się podobam. On sam nie jest niczego sobie.
      Przez całą grupową sesję, gdy tylko ja lub ona wypowiadamy się na głos, czuję na sobie jego wzrok. Nie dość, że brak mi humoru, to ten gość wydaje się być mocno podejrzany.
      A może to tylko moja wyobraźnia? Może dopatruję się czegoś dziwnego, by stłumić te wszystkie głupie myśli, które krążą mi teraz po głowie?

      Idę na spotkanie z Wolferem. Pukam, po czym jego sekretarka zaprasza mnie do środka. Staję przy oknie, jedynym okazem nieposiadającym krat. Ciekawe, co bym teraz robił, gdybym był na wolności. Chciałbym skończyć szkołę. Zadawać się z rówieśnikami, może nawet zostałbym typem łamacza serc.
Jedno serce już zniszczyłem.
Sky, nie myśl o tym.
Ona była tą jedyną...
Przestań!
Łapię się za głowę, gdy do gabinetu wchodzi Wolfer.
       Powoli podchodzi do biurka, kładzie na blacie jakieś papiery. Czeka, aż się uspokoję. Schodzi mi to szybciej niż zwykle, więc siadam na fotelu przygotowanym dla mnie.
- Przepraszam za to...
- Będę udawał, że nic nie widziałem. Jak się dziś czujesz, Skyler?
Okropnie, ale mu tego nie powiem.
- Nie jest źle. Jakoś daję radę.
       Zbytnio się nie udzielam, choć to czas przeznaczony na moje przemyślenia. Na zadawane pytania odpowiadam sprawnie, bez dłuższego namysłu. Byleby tylko zaraz stąd wyjść.
        Kiedy kończy się sesja, idę do pokoju Lei. Niestety jej tam nie zastaję. W jej rzeczach grzebie nowy strażnik. Na mój widok domyka szufladę i posyła mi wymuszony uśmiech.
- Co pan robi?
- Przeszukuję pokój pacjenta, by sprawdzić, czy nie ma w nim nic, co mogłoby stworzyć zagrożenie.
- Przecież Lea jest tu dopiero od kilku dni.
- Myślę, że moje obowiązki to nie twoje zmartwienie – mówi szorstko, po czym wychodzi.