Lea
- Na pewno jesteś gotowa się spotkać z ludźmi? - pyta Wolfer, który obudził mnie zaledwie kilka minut temu.
- Nie jest to ważne bo i tak zrobicie co chcecie. - Stwierdzam podnosząc się na nogi. Co prawda trochę kręci mi się w głowie po dłuższym czasie leżenia, lecz muszę wziąć się w garść.
- Dostaniesz większy pokój i nowe przywileje. - Tłumaczy doktor z uwagą mnie obserwując. - Będziesz mogła samodzielnie chodzić do łazienki, przydzielimy ci ręcznik i środki czystości. Na stołówce spróbuj sobie znaleźć przyjaciół, zachowuj się ładnie.
Kiwam głową raz po raz, na tę chwilę najbardziej cieszę się z możliwości pójścia w spokoju do łazienki, mój pęcherz powoli ma dość.
- Od chwili przeniesienia obowiązują cię też indywidualne sesje ze mną, oraz rozmowy grupowe.
- Rozumiem - kwituję.
- Więc chodźmy. Uważaj, bo w szpitalu łatwo się zgubić.
Wolfer otwiera drzwi, razem wychodzimy na biały korytarz.
- Nie mieliście innej farby? - kpię przypominając sobie moje rozmyślania o wszechobecnej bieli.
- Mamy dużo farb. - Mężczyzna odwraca się ze zdziwioną miną.
Muszę zapamiętać, że nie warto żartować. Nikt i tak tego nie łapie.
Przechodzimy obok wielu par drzwi, zapewne za nimi są osoby takie jak ja, z tą różnicą, że oni są naprawdę szaleni. A może im też ktoś wmawia choroby?
Zaczynamy schodzić po schodach, przeskakuję po dwa stopnie na raz bo wypełnia mnie chęć ruchu. Moje mięśnie błagają o bieg, choć chwilę krótkiego biegu...
Jednak wiem, że bieganie po korytarzu utwierdzi doktora w przekonaniu o moim szaleństwie.
- Co z Jodie? - pytam myśląc o mojej przyjaciółce. - Ona naprawdę powie wam, że nie chciałabym się zabić. Może poświadczyć o mojej... normalności.
- Odbyłem rozmowę z twoją przyjaciółką.
- No i?
- Tajemnica zawodowa. - Wolfer przystaje aby otworzyć przede mną drzwi prowadzące pewnie do dalszej części szpitala.
A co jeśli Jodie myśli, że faktycznie chciałam się zabić? Może nagle wyszłam z baru i zostawiłam ją samą z barmanem?
Moje rozmyślania przerywa krzykliwy, kanarkowy kolor ścian w tym korytarzu. Wygląda to jakby słońce otarło się o wszystkie ściany. Początkowo muszę przymrużać oczy, bo ten kolor aż mnie razi po czasie przebywania wśród bieli.
- Tamten pokój - odzywa się doktor wskazując na drzwi ze szklanym okienkiem. - należy do strażnika. Nadzoruje wszystko własnymi oczami, ma też monitory. Nie stresuj się, kamer nie ma w łazience. W pokojach też nie, są za to przed nimi skierowane na drzwi.
Rozglądam się po korytarzu i dostrzegam okno. Jest zakratowane.
No, chociaż w przypadku apokalipsy zombie nic nam nie grozi.
Wolfer prowadzi mnie do przedostatniego pokoju po lewej, wchodzimy do środka. Pomieszczenie jest dwa, jak nie trzy razy większe niż mój poprzedni pokój. Zaskoczeniem jest okno w pokoju, oczywiście również zakratowane.
Na łóżku leży czysta pościel, pod ścianą ktoś ustawił małe biurko. Po lewej stoi drewniana komoda. Obracam się i dostrzegam zegar nad drzwiami. Drzwiami, w których jest klamka.
Wpatruję się we wskazówki zegarka, jest już po południu.
- Lea, teraz cię zostawię. W komodzie masz wszystkie potrzebne rzeczy. Co do stołówki - jeśli chcesz do niej iść musisz wyjść przez drzwi, którymi tutaj się dostaliśmy i skręcić w prawo. Po pięciu krokach będziesz w stołówce. Rozumiesz?
- Rozumiem - odpieram z uśmiechem. Wprawdzie wolałabym nadal dociekać co z Jodie, ale czuję, że spokój i uśmiech zapewnią mi szybką ewakuację ze szpitala i powrót do normalnego życia.
Doktor wychodzi, zamyka za sobą drzwi. Chwilę stoję nadal rozglądając się po pokoju, następnie dopadam do komody i otwieram pierwszą szufladę. Są w niej dokładnie takie same stroje jak mam na sobie, znajduję również kolejne swetry, ale te mają inne kolory. Bez wahania biorę czyste spodnie i koszulkę. Odsuwam kolejną szufladę - mydło i szampon, jak miło. Znajduję też puchaty ręcznik.
Łapię cały ten zestaw i już mam się udać do łazienki, kiedy zauważam, że obok łóżka leży jeszcze jedna rzecz - białe niskie trampki.
Je też dorzucam do zestawu.
Wychodzę na korytarz nie zamykając za sobą drzwi, w końcu od czegoś są kamery, i szybkim krokiem docieram do łazienki. Na moje szczęście jest pusta.
Zrzucam z siebie ubrania, wchodzę pod prysznic oraz uwalniam strumień ciepłej wody. Odchylam głowę pozwalając by moje włosy stały się mokre.
Po kąpieli dokładnie wycieram włosy ręcznikiem, nie mam szczotki, więc rozczesuję je palcami. Nie wyglądają zbyt pięknie, ale kto by się tym teraz przejmował.
Wkładam czyste ubrania, na nogi wsuwam trampki. Już mam wyjść, gdy moją uwagę przykuwa karteczka przyczepiona obok lusterka. Dowiaduję się z niej, żeby brudne ciuchy i ręczniki zostawiać w koszu przy drzwiach. Tak też robię.
Wracam do pokoju, wrzucam szampon i resztę mydła do szuflady.
Co teraz miałam zrobić?
Głośne bulgotanie w żołądku przypomina mi o stołówce. O tak, jedzenie to dobry pomysł. Może będzie trochę lepsze niż niezidentyfikowana maź jaką dostałam wcześniej.
Wpycham dłonie do kieszeni i udaję się w podróż. Czas na przygodę, jaką jest odwiedzenie stołówki pełnej ludzi. Jak cudownie.
Mijam pokój strażnika, przez szybę widzę kilkadziesiąt monitorów przedstawiających aktualne wydarzenia w szpitalu. Przez chwilę wytężam wzrok, lecz nigdzie nie dostrzegam wyjścia z budynku.
Wzdycham sama do siebie i popycham dwuskrzydłowe drzwi, którymi tu przyszłam, tak jak mi kazał Wolfer. Skręcam w prawo i przechodzę przez próg do wielkiego pomieszczenia. To na pewno stołówka.
Zauważam wózek z plastikowymi tacami, więc biorę jedną i podchodzę do długiej lady, za którą stoi kobieta o blond włosach.
- Dzień dobry - rzucam.
- Witaj Słoneczko, jesteś nowa? - pyta miłym głosem, zupełnie jakby była moją ciocią.
- Można tak powiedzieć.
Podsuwam jej tackę, po chwili ląduje na niej talerz z zieloną zupą. Chyba wolę nie wiedzieć co to.
- Dzięki.
Odwracam się i rozglądam w poszukiwaniu miejsca. Pierwszy stolik jaki widzę jest zajęty przez czarnowłosą dziewczynę jedzącą swoją zupę widelcem. To ja może jednak postoję.
Wtedy mój wzrok pada na stolik stojący w końcu sali. Zajmują go dwaj chłopcy, gadają między sobą co chwilę wymieniając się uśmiechami. No to spróbujemy się wkręcić.
Przechodzę między stolikami
próbując nie wylać zupy, w końcu docieram do stolika i przy nim siadam.
- Wyglądacie całkiem normalnie - stwierdzam. - To tylko wrażenie, czy
tak jest naprawdę?
Chłopcy wydają się zaskoczeni moim pytaniem.
- Nieważne - mruczę.
Biorę łyżkę i zatapiam ją w gęstej zupie. Podnoszę ja do ust, ale
wtedy rozlega się krzyk.
Prostuję się i rozglądam. Dostrzegam, że przy drzwiach kilku
pielęgniarzy próbuje opanować jakiegoś chłopaka, który krzyczy i
wymachuje dziko kończynami. Jego krzyk jest pełen cierpienia.
- Kim jest ten wrzeszczący pacjent? - pytam cicho szczupłego chłopaka po
mojej prawej.
- Kto? Przecież nikt nie wrzeszczy.
Skyler
Pomimo ciszy na stołówce staram się odnaleźć w całej sytuacji, ale wszyscy zachowują się normalnie. Panuje spokój, nawet Dylan - mężczyzna, który zazwyczaj stwarza najwięcej problemów jest dzisiaj zaskakująco opanowany. Teraz patrzę na blondynkę, która się do nas dosiadła. Wygląda na lekko rozkojarzoną.
- Wszystko w porządku? Mogę zawołać jakąś pielęgniarkę, bądź Wolfera - mówię powoli aby w pełni mnie zrozumiała. Niekiedy po wyjściu z izolatki ludzie zaczynają wariować.
- Tak, wszystko w porządku! - dziewczyna rozkłada ręce i wymachuje nimi dookoła. - Nie udawaj, że nikogo nie widzisz!
Siedzę w osłupieniu, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Zawsze mam ten sam problem z schizofrenikami - rozmowa jest dość trudna.
- Przykro mi, ale dzisiaj na tej sali jest spokojniej niż na nudnym kazaniu w kościele, więc wyluzuj. Nie chcę już podczas pierwszego dnia twojej wolności donosić na ciebie do doktorka.
- Wyszli, zabrali go... - mruczy pod nosem, a potem patrzy wprost na mnie. Jeszcze raz przyglądam się stołówce, a wtedy ona dodaje - Ty nic.. Nieważne.
Mike prostuje się, wkładając następną pełną łyżkę do buzi.
- I lepiej pozostańmy na "nieważne".
Kiwam głową w jego stronę, po czym sam zajmuję się jedzeniem. Blondynka też ucichła, więc pytam:
- Jak masz na imię?
- Lea. A wy jak się nazywacie?
- Jestem Mike - kolejny uśmiech mojego przyjaciela. - To jest Sky.
- Miło mi. Jesteście pokręceni?
Prycham, przeczesując palcami włosy.
- Jak kolejki górskie w parku rozrywki.
- Ha, poczucie humoru. - jej kąciki ust lekko się unoszą. Potem nie odwracając głowy po raz kolejny obserwuje otoczenie, jakby czegoś szukała. - Masz za to punkt.
- Aż będę musiał zapisać to w moim pamiętniczku. Mike, jaki tytuł proponujesz dla tabliczki z punktami, którą zacznę sumiennie prowadzić?
Mike przez chwilę rozmyśla, po czym chichocze.
- "Strona chwały".
- Mike, dostajesz cztery punkty. Strona chwały jest śmieszniejsza niż kolejka górska.
Chłopak wystawia język, a ja kręcę oczami.
- Widzisz, jestem lepszy.
- Taaa, i tak cię przegonię. Słynę ze swojego kawalarstwa.
- Pewnie - odpowiada - Sam jesteś jednym wielkim kawałem.
- W takim razie - zwracam się do blondynki - powinienem dostać jakieś punkty ekstra.
- Nie ma żadnych punktów ekstra. - Lea wzdycha. - Mamy dzisiaj jakiś plan dnia, czy coś?
Zamykam powieki, próbując sobie przypomnieć, co jest następne na liście po zjedzeniu obiadu.
- Chwila wolności a potem grupowe posiedzenie.
- Więcej czasu z tymi ludźmi. Słodko.
Chrząkam, bo nie lubię, gdy ktoś obraża pacjentów. Przynajmniej ja tak to odebrałem. Kładę łyżkę na tacy obok pustego talerza.
- Nie chcę psuć twojego świata marzeń, ale jesteś tutaj z tego powodu co wszyscy inni. Coś ci odbiło, i trzeba cię przestawić na dobry tor, więc daruj sobie takie odzywki.
- Przepraszam panie wrażliwy. Tylko wiedz, że moja wizyta tutaj jest chwilowa. Do tego jestem pomyłką - Lea krzyżuje ręce na piersiach. - Jestem całkiem zdrowa.
Mam ochotę rzucić jakąś chamską odzywką, ale Mike się wtrąca.
- Wyobraźcie sobie, że mój wujek w wieku dwudziestu lat dostał się na Harvard. Był zdrowy jak koń, a pewnego dnia umarł, bo za późno wykryto u niego raka. Myślał, że jest niezwyciężony, aż w końcu wszyscy się przekonali, że każdy kiedyś przegrywa.
Milczę. Mam już wstać i odejść, ale chłopak jeszcze coś dodaje
- Czasem przykre rzeczy wychodzą na wierzch w najmniej oczekiwanym momencie.
Zapamiętuję te słowa, bo są czystą prawdą.
- A czasem nie wychodzą na wierzch nigdy - Lea znów mruczy pod nosem, a mi ledwo co udaje się to usłyszeć. - Po prostu pewnego dnia budzisz się w psychiatryku z dziurą w pamięci.
Nachodzi mnie dziwna ochota, aby zapytać się z jakiego powodu wylądowała w tym ośrodku. Jednak ignoruję jej wypowiedź i wstaję - tak jak planowałem - strzelam jakieś pożegnanie, odstawiam brudną tacę i wychodzę.
Pół godziny tylko dla mnie. Wracam się powoli do mojego pokoju. Mam nadzieję, że Mike wybaczy mi ucieczkę. Gdy już jestem w środku siadam na łóżku i ściągam koszulkę, którą rzucam na pościel. Dłońmi chwytam się za ramiona i oddycham głęboko. Nie do końca rozumiem, dlaczego to robię, ale czuję, jakbym miał zaraz dostać ataku furii. To głupie, bo nie stało się nic takiego, co by mnie zdenerwowało. Chcę krzyczeć a zarazem nic nie mówić, śmiać się i płakać. Podobno to normalne. Normalne dla osób zamkniętych w ośrodku. Emocje spadają na mnie nagle, a ja nie umiem ich opanować.
Głupek, głupek, głupek.
Nic się nie stało.
Jesteś zdrowy.
Oddychaj.
Zaraz będzie po wszystkim.
~~~~~~
taki bonusik do rozdziału (":
sobota, 15 marca 2014
środa, 12 marca 2014
Rozdział 2
Lea
Nigdy nie myślałam, że bezczynność może tak męczyć.
Wyciągam zdrętwiałą rękę spod karku i przewracam się na plecy. W moim pokoju nie ma zegarka, więc nie mam pojęcia ile czasu już tu leżę. Na razie mój umysł jest całkiem zdrowy, ale jeśli przyjdzie mi tkwić w tym pokoju przez dłuższy czas to nie mam wątpliwości, że zwariuję i zacznę wydrapywać wzorki na ścianach z nudów.
Słyszę chrzęst zamka, ale tym razem nie zadaję sobie trudu jakim jest podniesienie się.
Wolfer wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi.
- Jak się czujesz, Leanne?
- Spokojnie - odpowiadam powoli, żeby nie dać po sobie poznać, że wyplułam pastylkę, która teraz jest zakamuflowana w poszewce. - Jestem odprężona.
- Widzisz? Nasze leki działają.
Doktor uśmiecha się dobrodusznie, tym razem nie ma przy sobie żadnego notatnika.
- Lea, może chcesz iść siusiu? Mogę cie zaprowadzić do toalety - oznajmia całkiem poważnie.
Prycham i podkładam ręce pod głowę.
- Postawmy pewną sprawę jasno: nie jestem przedszkolakiem - mówię. - Nie mów do mnie jak do dzieciaka.
- Przepraszam. - Mężczyzna unosi ręce w obronnym geście. - Mam dla ciebie dobre wieści.
- Jakie? Powiecie mi wszystko i zawiesicie zegarek nad mym łóżkiem?
Wolfer marszczy brwi, ale nie odpowiada. Podchodzi i ponownie przysiada na skraju łóżka. Może doktorzy uważają, że kontakt z drugą osoby bliższy niż na dwa metry podnosi poziom zaufania? Widocznie się mylą, osobiście wolę zachowywać pewną odległość. Wtedy mogę chociaż swobodnie oddychać.
- Po rozmowie z tobą - Zaczyna Wolfer. - ustaliłem, razem z innymi lekarzami oczywiście, że jeśli do jutra twoje zachowanie się nie zmieni to zostaniesz przeniesiona do bardziej... swobodnego oddziału.
- Będę tam mogła sama chodzić siusiu? - pytam z uśmiechem.
- Oczywiście.
Dlaczego ten doktor nie ma za grosz poczucia humoru?
Naszą rozmowę przerywają otwierające się drzwi, do pokoju wchodzi pulchna kobieta z ustami wymalowanymi czerwoną szminką. Jej wylakierowane włosy przypominają ptasie gniazdo.
- Kolacja - wypowiada poirytowanym głosem. Czasem się zastanawiam czemu ludzie wybierają zawód, którego nie lubią.
Kobieta nie zwracając uwagi na Wolfera podchodzi do mnie, stawia na moich kolanach plastikową tackę z jedzeniem i czym prędzej wychodzi.
Przez chwilę studiuję moją kolację, to niezidentyfikowana maź, groszek i kubek wody.
Zauważam, że Wolfer krzywi się, kiedy jego wzrok pada na maź. Czym prędzej odstawiam tackę na bok.
- Mogę się dowiedzieć ile już czasu tu jestem? W dalszym ciągu nic nie pamiętam.
- Na razie o tym nie myśl. - Ucina doktor łagodnie. - Odpocznij jeszcze dzisiaj, bo gdy cię przeniesiemy będziesz musiała spotykać się z innymi pacjentami na stołówce.
Stołówka pełna ludzi chorych psychicznie... Ciekawe, czy rzucanie jedzeniem i bójki na łyżki oraz widelce są tam codziennością?
- Racja, powinnam się przespać. - Przekręcam się na bok i wzdycham.
- Trzymaj. - Wolfer kładzie na mojej poduszce zieloną tabletkę. - Ziołowa, pomoże ci zasnąć.
Uśmiecha się raz jeszcze, następnie mnie opuszcza.
Przechylam się przez łóżko i wyciągam spod niego butelkę, w której pozostało trochę wody. Wiem, że bez pomocy nie usnę.
Biorę tabletkę i bez wahania popijam ją wodą.
Skyler
Zawsze interesowałem się koszykówką. Byłem jedną z gwiazd tego sportu w mojej starej szkole. Mieliśmy nawet pojechać na zawody krajowe, ale wtedy trafiłem tutaj, a w tym piekle nie ma nawet jednej piłki do kosza, żebym mógł nią sobie palnąć w głowę.
Siedząc na plastikowym krześle liczę, ile razy piłeczka do tenisa stołowego odbije się od jednej z połówek. Większość osób w ośrodku nie umie nawet dobrze trzymać rakietki, więc nie wymagam od nich jakiegoś szczególnego przestrzegania zasad. Cieszę się widząc, jak Annabeth znów ogrywa Mike'a. Z nią łączy mnie specjalna więź. Annabeth choruje na zaburzenie dysocjacyjne osobowości, lecz zdradziła mi kiedyś, że miała problem z narkotykami. Udało jej się wyrwać z tego samodzielnie, więc co jakiś czasu rzuca w moją stronę dobrą radą. Czasami jej druga ja mówi, jak bardzo tęskni za swoim chłopakiem, i że chciałaby, by ją wreszcie odwiedził.
Raz zapytałem jedną z pielęgniarek, czy gdzieś w dokumentach nie mają numeru do tego gościa. Chciałem być miły i poprosić go, żeby przyjechał. Akurat trafiłem na wredną Wandę, która wysłała mnie do Wolfera. On spokojem oznajmił, że ten chłopak to wymysł umysłu Annabeth.
- Sky, teraz twoja kolej!
Uśmiecham się do blondynki, po czym biorę rakietkę od Mike'a. Ten zasapany siada na moim miejscu i wyciera pot z twarzy.
- Twarda z ciebie sztuka - mówi do Annabeth, która poprawia włosy. Są piękne, długie i całkowicie proste. Mogę powiedzieć, że cała Annabeth jest piękna, od stóp do głowy bez wyjątków. - Następnym razem ja wygram.
Sprawdzam czy jesteśmy sami w pokoju. Teoretycznie powinniśmy być dla siebie mili, ale ja i Mike ciągle sobie dogryzamy.
- Nie wygrałbyś nawet ze swoją babcią.
Chłopak strzela urażoną minę.
- Maria Delaqur to świetna kobieta! W wieku pięćdziesięciu lat skoczyła z spadochronu, po czym zapytała "Miki, jesteś głodny? Chodźmy, ugotuję ci zupkę!".
- Jesteś pewny, że była tego świadoma? - pyta Annabeth, a ja się śmieję.
- Bardzo zabawne. Po prostu zazdrościcie mi babci.
Podrzucam piłeczkę i lekko uderzam w nią rakietką, a ta odbija się od białej siatki. Klnę pod nosem, próbując jeszcze raz. Znów to samo.
- Ktoś tu wyszedł z formy.
- Zamknij się, pulpecie - warczę i choć wiem, że Mike potraktuje to jako żart, czuję się jak śmieć.
Chłopak prycha, klepie się w wielki brzuch i dodaje:
- Chciałbyś mieć taki bojler. Uwierz, laski na to lecą!
Wszyscy wybuchamy śmiechem, a ja znów próbuję zaserwować - tym razem piłeczka przelatuje na połówkę Annabeth.
Gramy jeszcze jakieś pół godziny, co chwilę się zmieniając. Potem kończy się nasz wolny czas i zostajemy wyproszeni z pokoju gier. Muszę iść na indywidualną terapię, więc żegnam się z przyjaciółmi i zmierzam do gabinetu Wolfera. Znajduje się on na trzecim piętrze - tuż obok oddziału z izolatkami. Aktualnie przebywa tam z pięć osób. Parę dni temu przywieźli jakąś młodą dziewczynę. Niewiele zobaczyłem przez okno w salonie, ale wyglądała na dość młodą. Może nawet młodszą ode mnie.
Gdy staję przed czarnymi drzwiami, pukam pięścią dwa razy, po czym zostaję zaproszony do środka. Jak zwykle przyglądam się kawowym ścianom, które już od roku wyglądają na świeżo pomalowane. Na parapecie stoi kilka doniczek z kwiatkami. Nie mam pojęcia, co to za rośliny, ale są czerwone i piękne.
Za biurkiem nie ma doktora Wolfera. W szufladach grzebie jego sekretarka, Linda. Kiedy zauważa, że to ja, uśmiecha się ponętnie, po czym bierze jakieś papiery do ręki i podchodzi dość blisko, bym mógł poczuć perfum o truskawkowym zapachu.
- Doktor powinien zaraz się zjawić, poszedł porozmawiać z nową pacjentką.
Kiwam głową i siadam na skórzanym fotelu. Linda mówi coś jeszcze, ale nie zwracam na to zbytnio uwagi, po czym wychodzi.
Kładę głowę na oparciu i zerkam na masywną meblościankę stojącą za krzesłem doktora. Jest w odcieniu ciemnego orzecha, jak reszta mebli w pokoju. Na półkach jest mnóstwo segregatorów z kartotekami pacjentów. Wiem, że moja karta też się tam znajduje. Z drugiej strony pokoju nawet nie widać ściany, gdyż zakryta jest masą książek. Oczywiście to jakieś psychologiczne bzdety, po które nigdy bym nie sięgnął. Odnajduję okno po prawej stronie, a co ważniejsze - jedyne okno w całym ośrodku nie chronione z zewnątrz kratami. Lubię tu przesiadywać i gapić się na podwórko, wyobrażając sobie, że stoję po drugiej stronie i wstawiam środkowy palec ku doktorkowi, który nie może nic zrobić, bo jest zamknięty w jednym z pomieszczeń dla pacjentów.
Do pokoju wchodzi Wolfer, jak zwykle głupkowato się uśmiechając. Czasem mam już dość tych wszystkich fałszywych uśmiechów.
- Witaj, Sky.
- Już się witaliśmy - odpowiadam, pochylając się do przodu. - Podobno mamy nową pacjentkę, prawda?
Wolfer siada za biurkiem, chowając jakąś teczkę do jednej z szuflad.
- Tak, to prawda.
- Za co ją zapuszkowaliście?
- Nie mogę zdradzać ci takich informacji, bardzo dobrze o tym wiesz.
Chrząkam, splatając palce.
- O czym dziś pogadamy?
- O czym zechcesz, to czas dla ciebie i twoich przemyśleń.
Nienawidzę tego gościa. Może to dlatego, że nie wkłada w głos żadnych uczuć, więc zawsze biorę go za znudzonego, ale to chyba dobry patent, gdy pracuje się w takiej branży jak on.
- Kiedy zamierzacie mnie wypuścić?
- Gdy tylko będziesz gotowy.
Zaczynam strzelać kośćmi w dłoniach, próbując ukryć zdenerwowanie.
- Wiesz, że taka odpowiedź mnie nie zadowoli, więc dlaczego ciągle mówisz to samo?
- Przejdźmy do sedna sprawy, Sky. Obiecałem, ze gdy będziesz się ładnie zachowywał, to zostaniesz wypuszczony. Chodzi tu nie tylko o twoje wyczyny podczas spotkań grupowych, ale i poza nimi. Myślisz, że wyzywanie Mike'a od pulpetów jest miłe?
Wzdrygam się, bo Wolfer nie powinien o tym wiedzieć. Teraz sam wyglądam na znudzonego, jakby jego wyznanie mnie nie zaskoczyło, ale czuję, jak wewnątrz mojej głowy budzi się małe, zapłakane dziecko.
- To tylko żart, przecież w życiu nie odezwałbym się tak do mojego przyjaciela.
- Zastanówmy się, Sky, czy ty rzeczywiście traktujesz tych wszystkich ludzi tutaj jak przyjaciół. Czy może udajesz, bo to pomoże ci w szybszej ucieczce.
- Oczywiście, że Mike to mój przyjaciel. Pomagamy sobie nawzajem, tak samo z Annabeth. Nie jestem żadną fałszywą świnią, aby bawić się ich uczuciami.
- Nie mówiłem, że bawisz się ich uczuciami. Wyrzuciłem na wierzch suche fakty - powiedział, przejeżdżając palcami po blacie biurka.
- To nie fair! -krzyczę, nie wytrzymując napięcia. - Obserwujesz mnie jak swojego chomika doświadczalnego, to robisz źle, to dobrze! Nie jestem ideałem, i choć o tym wiesz, nadal się mną bawisz.
- Opanuj emocje, Sky. Jak już skończysz, zaczniemy od nowa.
Zdaję sobie z tego sprawę, że dalsze wrzaski w żadnej sposób nie wpłyną korzystnie na moją sytuację. Mam już dość udawania, że wszystko jest w porządku. Zaczynam wierzyć wersji Wolfera, wmawiając sobie, że jeszcze nie wyzdrowiałem. Ale to nie prawda, czuję się dobrze. Traktuję ludzi dookoła jak rodzinę. Może nie powinienem wyrażać się w taki sposób do Mike'a, lecz nie umiem cofnąć czasu. Jestem rozbity. Zakrywam oczy, starając się nie rozpłakać. Biorę głębokie wdechy, prostuję się i zaczynam od nowa.
- Dzień dobry doktorze.
- Witaj Sky - mężczyzna odpowiada. - O czym chciałbyś dzisiaj porozmawiać?
Nigdy nie myślałam, że bezczynność może tak męczyć.
Wyciągam zdrętwiałą rękę spod karku i przewracam się na plecy. W moim pokoju nie ma zegarka, więc nie mam pojęcia ile czasu już tu leżę. Na razie mój umysł jest całkiem zdrowy, ale jeśli przyjdzie mi tkwić w tym pokoju przez dłuższy czas to nie mam wątpliwości, że zwariuję i zacznę wydrapywać wzorki na ścianach z nudów.
Słyszę chrzęst zamka, ale tym razem nie zadaję sobie trudu jakim jest podniesienie się.
Wolfer wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi.
- Jak się czujesz, Leanne?
- Spokojnie - odpowiadam powoli, żeby nie dać po sobie poznać, że wyplułam pastylkę, która teraz jest zakamuflowana w poszewce. - Jestem odprężona.
- Widzisz? Nasze leki działają.
Doktor uśmiecha się dobrodusznie, tym razem nie ma przy sobie żadnego notatnika.
- Lea, może chcesz iść siusiu? Mogę cie zaprowadzić do toalety - oznajmia całkiem poważnie.
Prycham i podkładam ręce pod głowę.
- Postawmy pewną sprawę jasno: nie jestem przedszkolakiem - mówię. - Nie mów do mnie jak do dzieciaka.
- Przepraszam. - Mężczyzna unosi ręce w obronnym geście. - Mam dla ciebie dobre wieści.
- Jakie? Powiecie mi wszystko i zawiesicie zegarek nad mym łóżkiem?
Wolfer marszczy brwi, ale nie odpowiada. Podchodzi i ponownie przysiada na skraju łóżka. Może doktorzy uważają, że kontakt z drugą osoby bliższy niż na dwa metry podnosi poziom zaufania? Widocznie się mylą, osobiście wolę zachowywać pewną odległość. Wtedy mogę chociaż swobodnie oddychać.
- Po rozmowie z tobą - Zaczyna Wolfer. - ustaliłem, razem z innymi lekarzami oczywiście, że jeśli do jutra twoje zachowanie się nie zmieni to zostaniesz przeniesiona do bardziej... swobodnego oddziału.
- Będę tam mogła sama chodzić siusiu? - pytam z uśmiechem.
- Oczywiście.
Dlaczego ten doktor nie ma za grosz poczucia humoru?
Naszą rozmowę przerywają otwierające się drzwi, do pokoju wchodzi pulchna kobieta z ustami wymalowanymi czerwoną szminką. Jej wylakierowane włosy przypominają ptasie gniazdo.
- Kolacja - wypowiada poirytowanym głosem. Czasem się zastanawiam czemu ludzie wybierają zawód, którego nie lubią.
Kobieta nie zwracając uwagi na Wolfera podchodzi do mnie, stawia na moich kolanach plastikową tackę z jedzeniem i czym prędzej wychodzi.
Przez chwilę studiuję moją kolację, to niezidentyfikowana maź, groszek i kubek wody.
Zauważam, że Wolfer krzywi się, kiedy jego wzrok pada na maź. Czym prędzej odstawiam tackę na bok.
- Mogę się dowiedzieć ile już czasu tu jestem? W dalszym ciągu nic nie pamiętam.
- Na razie o tym nie myśl. - Ucina doktor łagodnie. - Odpocznij jeszcze dzisiaj, bo gdy cię przeniesiemy będziesz musiała spotykać się z innymi pacjentami na stołówce.
Stołówka pełna ludzi chorych psychicznie... Ciekawe, czy rzucanie jedzeniem i bójki na łyżki oraz widelce są tam codziennością?
- Racja, powinnam się przespać. - Przekręcam się na bok i wzdycham.
- Trzymaj. - Wolfer kładzie na mojej poduszce zieloną tabletkę. - Ziołowa, pomoże ci zasnąć.
Uśmiecha się raz jeszcze, następnie mnie opuszcza.
Przechylam się przez łóżko i wyciągam spod niego butelkę, w której pozostało trochę wody. Wiem, że bez pomocy nie usnę.
Biorę tabletkę i bez wahania popijam ją wodą.
Skyler
Zawsze interesowałem się koszykówką. Byłem jedną z gwiazd tego sportu w mojej starej szkole. Mieliśmy nawet pojechać na zawody krajowe, ale wtedy trafiłem tutaj, a w tym piekle nie ma nawet jednej piłki do kosza, żebym mógł nią sobie palnąć w głowę.
Siedząc na plastikowym krześle liczę, ile razy piłeczka do tenisa stołowego odbije się od jednej z połówek. Większość osób w ośrodku nie umie nawet dobrze trzymać rakietki, więc nie wymagam od nich jakiegoś szczególnego przestrzegania zasad. Cieszę się widząc, jak Annabeth znów ogrywa Mike'a. Z nią łączy mnie specjalna więź. Annabeth choruje na zaburzenie dysocjacyjne osobowości, lecz zdradziła mi kiedyś, że miała problem z narkotykami. Udało jej się wyrwać z tego samodzielnie, więc co jakiś czasu rzuca w moją stronę dobrą radą. Czasami jej druga ja mówi, jak bardzo tęskni za swoim chłopakiem, i że chciałaby, by ją wreszcie odwiedził.
Raz zapytałem jedną z pielęgniarek, czy gdzieś w dokumentach nie mają numeru do tego gościa. Chciałem być miły i poprosić go, żeby przyjechał. Akurat trafiłem na wredną Wandę, która wysłała mnie do Wolfera. On spokojem oznajmił, że ten chłopak to wymysł umysłu Annabeth.
- Sky, teraz twoja kolej!
Uśmiecham się do blondynki, po czym biorę rakietkę od Mike'a. Ten zasapany siada na moim miejscu i wyciera pot z twarzy.
- Twarda z ciebie sztuka - mówi do Annabeth, która poprawia włosy. Są piękne, długie i całkowicie proste. Mogę powiedzieć, że cała Annabeth jest piękna, od stóp do głowy bez wyjątków. - Następnym razem ja wygram.
Sprawdzam czy jesteśmy sami w pokoju. Teoretycznie powinniśmy być dla siebie mili, ale ja i Mike ciągle sobie dogryzamy.
- Nie wygrałbyś nawet ze swoją babcią.
Chłopak strzela urażoną minę.
- Maria Delaqur to świetna kobieta! W wieku pięćdziesięciu lat skoczyła z spadochronu, po czym zapytała "Miki, jesteś głodny? Chodźmy, ugotuję ci zupkę!".
- Jesteś pewny, że była tego świadoma? - pyta Annabeth, a ja się śmieję.
- Bardzo zabawne. Po prostu zazdrościcie mi babci.
Podrzucam piłeczkę i lekko uderzam w nią rakietką, a ta odbija się od białej siatki. Klnę pod nosem, próbując jeszcze raz. Znów to samo.
- Ktoś tu wyszedł z formy.
- Zamknij się, pulpecie - warczę i choć wiem, że Mike potraktuje to jako żart, czuję się jak śmieć.
Chłopak prycha, klepie się w wielki brzuch i dodaje:
- Chciałbyś mieć taki bojler. Uwierz, laski na to lecą!
Wszyscy wybuchamy śmiechem, a ja znów próbuję zaserwować - tym razem piłeczka przelatuje na połówkę Annabeth.
Gramy jeszcze jakieś pół godziny, co chwilę się zmieniając. Potem kończy się nasz wolny czas i zostajemy wyproszeni z pokoju gier. Muszę iść na indywidualną terapię, więc żegnam się z przyjaciółmi i zmierzam do gabinetu Wolfera. Znajduje się on na trzecim piętrze - tuż obok oddziału z izolatkami. Aktualnie przebywa tam z pięć osób. Parę dni temu przywieźli jakąś młodą dziewczynę. Niewiele zobaczyłem przez okno w salonie, ale wyglądała na dość młodą. Może nawet młodszą ode mnie.
Gdy staję przed czarnymi drzwiami, pukam pięścią dwa razy, po czym zostaję zaproszony do środka. Jak zwykle przyglądam się kawowym ścianom, które już od roku wyglądają na świeżo pomalowane. Na parapecie stoi kilka doniczek z kwiatkami. Nie mam pojęcia, co to za rośliny, ale są czerwone i piękne.
Za biurkiem nie ma doktora Wolfera. W szufladach grzebie jego sekretarka, Linda. Kiedy zauważa, że to ja, uśmiecha się ponętnie, po czym bierze jakieś papiery do ręki i podchodzi dość blisko, bym mógł poczuć perfum o truskawkowym zapachu.
- Doktor powinien zaraz się zjawić, poszedł porozmawiać z nową pacjentką.
Kiwam głową i siadam na skórzanym fotelu. Linda mówi coś jeszcze, ale nie zwracam na to zbytnio uwagi, po czym wychodzi.
Kładę głowę na oparciu i zerkam na masywną meblościankę stojącą za krzesłem doktora. Jest w odcieniu ciemnego orzecha, jak reszta mebli w pokoju. Na półkach jest mnóstwo segregatorów z kartotekami pacjentów. Wiem, że moja karta też się tam znajduje. Z drugiej strony pokoju nawet nie widać ściany, gdyż zakryta jest masą książek. Oczywiście to jakieś psychologiczne bzdety, po które nigdy bym nie sięgnął. Odnajduję okno po prawej stronie, a co ważniejsze - jedyne okno w całym ośrodku nie chronione z zewnątrz kratami. Lubię tu przesiadywać i gapić się na podwórko, wyobrażając sobie, że stoję po drugiej stronie i wstawiam środkowy palec ku doktorkowi, który nie może nic zrobić, bo jest zamknięty w jednym z pomieszczeń dla pacjentów.
Do pokoju wchodzi Wolfer, jak zwykle głupkowato się uśmiechając. Czasem mam już dość tych wszystkich fałszywych uśmiechów.
- Witaj, Sky.
- Już się witaliśmy - odpowiadam, pochylając się do przodu. - Podobno mamy nową pacjentkę, prawda?
Wolfer siada za biurkiem, chowając jakąś teczkę do jednej z szuflad.
- Tak, to prawda.
- Za co ją zapuszkowaliście?
- Nie mogę zdradzać ci takich informacji, bardzo dobrze o tym wiesz.
Chrząkam, splatając palce.
- O czym dziś pogadamy?
- O czym zechcesz, to czas dla ciebie i twoich przemyśleń.
Nienawidzę tego gościa. Może to dlatego, że nie wkłada w głos żadnych uczuć, więc zawsze biorę go za znudzonego, ale to chyba dobry patent, gdy pracuje się w takiej branży jak on.
- Kiedy zamierzacie mnie wypuścić?
- Gdy tylko będziesz gotowy.
Zaczynam strzelać kośćmi w dłoniach, próbując ukryć zdenerwowanie.
- Wiesz, że taka odpowiedź mnie nie zadowoli, więc dlaczego ciągle mówisz to samo?
- Przejdźmy do sedna sprawy, Sky. Obiecałem, ze gdy będziesz się ładnie zachowywał, to zostaniesz wypuszczony. Chodzi tu nie tylko o twoje wyczyny podczas spotkań grupowych, ale i poza nimi. Myślisz, że wyzywanie Mike'a od pulpetów jest miłe?
Wzdrygam się, bo Wolfer nie powinien o tym wiedzieć. Teraz sam wyglądam na znudzonego, jakby jego wyznanie mnie nie zaskoczyło, ale czuję, jak wewnątrz mojej głowy budzi się małe, zapłakane dziecko.
- To tylko żart, przecież w życiu nie odezwałbym się tak do mojego przyjaciela.
- Zastanówmy się, Sky, czy ty rzeczywiście traktujesz tych wszystkich ludzi tutaj jak przyjaciół. Czy może udajesz, bo to pomoże ci w szybszej ucieczce.
- Oczywiście, że Mike to mój przyjaciel. Pomagamy sobie nawzajem, tak samo z Annabeth. Nie jestem żadną fałszywą świnią, aby bawić się ich uczuciami.
- Nie mówiłem, że bawisz się ich uczuciami. Wyrzuciłem na wierzch suche fakty - powiedział, przejeżdżając palcami po blacie biurka.
- To nie fair! -krzyczę, nie wytrzymując napięcia. - Obserwujesz mnie jak swojego chomika doświadczalnego, to robisz źle, to dobrze! Nie jestem ideałem, i choć o tym wiesz, nadal się mną bawisz.
- Opanuj emocje, Sky. Jak już skończysz, zaczniemy od nowa.
Zdaję sobie z tego sprawę, że dalsze wrzaski w żadnej sposób nie wpłyną korzystnie na moją sytuację. Mam już dość udawania, że wszystko jest w porządku. Zaczynam wierzyć wersji Wolfera, wmawiając sobie, że jeszcze nie wyzdrowiałem. Ale to nie prawda, czuję się dobrze. Traktuję ludzi dookoła jak rodzinę. Może nie powinienem wyrażać się w taki sposób do Mike'a, lecz nie umiem cofnąć czasu. Jestem rozbity. Zakrywam oczy, starając się nie rozpłakać. Biorę głębokie wdechy, prostuję się i zaczynam od nowa.
- Dzień dobry doktorze.
- Witaj Sky - mężczyzna odpowiada. - O czym chciałbyś dzisiaj porozmawiać?
sobota, 8 marca 2014
Rozdział 1
Lea
Budzę się z niejasnym poczuciem, że coś jest nie w porządku.
Wciąż z zamkniętymi oczami obracam się na drugi bok, przygotowana by poczuć miękką poduszkę pod policzkiem, lecz wtedy gwałtownie zsuwam się na podłogę.
- Co jest - mruczę do siebie.
Siadam, przecieram twarz dłońmi i uchylam powieki.
Zamieram.
Znajduję się w małym pokoju ze ścianami pomalowanymi na kolor, który kiedyś prawdopodobnie był śnieżnobiały. Nie ma tu okien, dostrzegam tylko zarys drzwi w ścianie lecz nigdzie nie ma klamki.
Zrywam się na nogi z mocno walącym sercem. Gdzie ja jestem? Ktoś mnie porwał i zamierza wykorzystać?
Podkurczam palce stóp, spoglądam w dół i dostrzegam, że jestem boso. Następne co zauważam, to białe luźne spodnie, szarawa koszulka i niebieski sweter. Oszołomiona cofam się o dwa kroki i siadam na łóżku, niezbyt wygodnym, bo sprężyny widocznie chcą uciec z materaca. Spuszczam głowę, żeby nie raziło mnie jasne światło żarówki na suficie.
Jakim sposobem się tu znalazłam? Zaciskam drżące dłonie w pięści i zaczynam przeszukiwać mózg. Ostatnim co pamiętam jest wieczór w pubie z Jodie, moją przyjaciółką. Poszłyśmy świętować zdobyte przeze mnie prawo jazdy. Chwilę gadałyśmy z barmanem, potem wypiłyśmy toast i... Dalej pustka. Dopada mnie uczucie, jakby czarna dziura wchłonęła moje wspomnienia z ostatnich kilku... godzin? Dni? Nie mam pojęcia. Nagle uderza mnie jak bardzo moje usta są spierzchnięte, pokryła je twarda skorupa. Może ktoś chce sprawdzić jak długo wytrzymam bez wody?
W mózgu otwierają mi się pewne drzwiczki, które wypuszczają do mojego ciała strach. On prawie mnie paraliżuje, na dodatek sprawia, że dreszcze śmiało chadzają po moich plecach.
Z prawej strony dochodzi mnie zgrzytanie zamka, szybko odwracam głowę w stronę drzwi. Zaczynają się uchylać. Nagły impuls rozkazuje mi zniknąć pod kocem, ale nie jestem do tego zdolna. Po prostu siedzę wgapiona w drzwi jak małe dziecko w telewizor.
Do pokoju wchodzi mężczyzna, ma na sobie rozpięty zielony kitel. Jest dosyć młody, nie dałabym mu nawet trzydziestki. Trzyma w rękach czarny notes.
- Witaj, Lea. - Zaczyna łagodnym głosem. - Jak samopoczucie?
- Kim jesteś? - wypalam na wydechu. - Czemu ja tu jestem? Co to za budynek?
- Hej, zwolnij. Pewnie nadal jesteś w szoku - mówi jakby sam do siebie. - Zaraz ci wszystko wytłumaczę.
Wytężam wzrok bo dostrzegam przypiętą do jego piersi plakietkę. Niestety nie udaje mi się odczytać nic oprócz skrótu "dr.".
Więc to doktor.
Mężczyzna podchodzi i przysiada na brzegu łóżka, co powoduje, że odsuwam się o kilkanaście centymetrów.
- Nie bój się, Lea. Jestem doktor Wolfer, a ten budynek do Szpital dla Nerwowo i Psychicznie chorych.
Czyli jestem w psychiatryku. O mój Boże, co się najlepszego zdarzyło?
- Dlaczego tutaj siedzę?
- Nie pamiętasz? - Doktor marszczy brwi i wpisuje coś do notatnika, dyskretnie zerkam mu przez ramię i odczytuję "Silny szok pourazowy." - Chciałaś popełnić samobójstwo, Lea.
- Absurd - warczę od razu. Nie jestem osobą, która mogłaby chcieć odebrać sobie życie. Przecież wszystko układało się wspaniale.
- Lea, znaleziono cię w ostatniej chwili. Miałaś ponacinane nadgarstki, na szczęście nie było to śmiertelne, ale na dodatek się powiesiłaś. Gdyby sprzątaczka znalazła cię kilka sekund później już byś nie żyła. Lea, to bardzo poważna sprawa.
- Przestań ciągle mówić do mnie po imieniu! - Wydobywam z siebie krzyk zapominając o zasadach dobrego zachowania. - Nie zabiłabym się, rozumiesz?
- Dobrze, spokojnie. - Znowu bazgrze coś w notesie, tym razem to "Wybuchowa, może być agresywna". - Dam ci tabletkę na uspokojenie.
- Myślisz, że jestem psychiczna. - Stwierdzam marszcząc brwi.
- Skąd taki pomysł, Lea?
- Widzę co piszesz. Nie jestem ślepa. Notes zostaje natychmiast zamknięty. Wolfer patrzy na mnie przez chwilę jak na niedobrego pięciolatka, następnie sięga do kieszeni i wyciąga z niej małą pastylkę. - Połknij to, złagodzi twoje nerwy.
- Nie potrzebuję leków, jestem zdrowa.
- Oczywiście, że jesteś. Chcę żebyś się tylko odstresowała.
Doktor wstaje, kładzie tabletkę na pościeli. Z większej kieszeni kitla wyciąga buteleczkę wody, którą prawie od razu mu zabieram i wypijam połowę.
- Kiedy stąd wyjdę? - cedzę przez zęby.
- Niedługo. Po prostu nas słuchaj.
Czyli jest więcej lekarzy, którzy będą chcieli się mną zająć. Cudownie.
Wolfer staje w progu, widzę za nim korytarz wyłożony białymi kafelkami. Czemu tu jest tak dużo białych rzeczy?
- Lea, grzecznie połknij tabletkę.
- Nie jestem stuknięta.
- Więc to pokaż i weź pastylkę - mówi znudzony.
Posłusznie wkładam sobie tabletkę do buzi.
- Dobrze, następną dawkę leków przyniosę za godzinę. - Po tych słowach zamyka drzwi, a mnie dopada złość.
Chcą mnie faszerować lekami? Nie ma mowy. Wypluwam pastylkę z taką siłą, że aż odbija się od ściany.
- Nie zwariowałam! - krzyczę do zamkniętych drzwi. Nikt nie wraca, więc przyciągam do siebie kolana i chowam w nich twarz. Kątem oka zauważam kilka zadrapań na prawym przedramieniu. Przecież nie popełniłabym samobójstwa. Nie zrobiłabym tego. Prawda?
______________________________________
Skyler
Jak zwykle budzę się wcześniej, niż sam mógłbym tego chcieć. Leżę przez jakiś czas na twardym łóżku, aż w końcu promienie słońca dostają się do mojego pokoju. Jednym ruchem ręki zwalam całą kołdrę na podłogę i wstaję. Nienawidzę bezczynności, więc niemalże kładę się na zimnych panelach, podpierając swoje ciało dłońmi. Następnie wykonuję kilkadziesiąt pompek, aż czuję pot pod koszulką. To dobrze. Powtarzam serie jeszcze parę razy i unoszę się. Spojrzeniem biegnę do niewielkiego zegara, który wisi nad drzwiami. Wskazuje dokładnie piątą czterdzieści.
Z małej komody wyciągam świeże ciuchy i bieliznę, z oparcia krzesła porywam biały ręcznik i wychodzę. Powietrze na korytarzu jak zwykle jest zimne, więc delektuję się tym zimnem. Idę wzdłuż kanarkowych ścian, a gdy mijam pokój strażnika, kiwam mu głową na powitanie. Ten odwzajemnia gest i z powrotem wraca do oglądania nudzącej telenoweli.
Gdy dochodzę do łazienki, od razu ściągam przepoconą piżamę. Ląduje w kącie pomieszczenia i natychmiastowo wchłania całą wilgoć z mokrych kafelków. Staję pod jednym z pryszniców i odkręcam wodę. Jest lodowata, a to kolejny powód do radości. Szoruję gąbką swoje ciało, staram się nie ominąć żadnego miejsca na skórze. Potem myję włosy, spłukuję szampon i sięgam po ręcznik wiszący na betonowej ściance oddzielającej prysznice. Wycieram się, ubieram w stare dżinsy i koszulkę, która przyklejając się do skóry odkrywa zarys moich mięśni.
Płuczę buzię, rozczesuję brązowe włosy i jestem gotowy do wyjścia. Podnoszę z ziemi mokrą piżamę i w drodze powrotnej wrzucam ją do kosza na brudne rzeczy. Godzina szósta wybiła jakieś dziesięć minut temu, więc idę do stołówki. Zbiegam po schodach na parter, mijając kolejnego strażnika. Z nim także się witam, a on mruczy coś pod nosem. Nikt nie mówił, że wszyscy tutaj muszą się kochać. Po przejściu ogromnego holu otwieram wielkie, dwuczęściowe drzwi, pchając je do przodu i wchodzę do jasnego pomieszczenia. Sufit znajduje się tutaj dość wysoko, jakby w przeszłości był przeznaczony dla majestatycznego kryształowego żyrandolu.
Przy samym wejściu zaopatruję się plastikową tacę i zmierzam do kucharki siedzącej przy dużym garze.
- Dzień dobry - mówię do trzydziestoletniej blondynki.
- Witaj Sky.
Przysuwam tacę, a ona stawia na niej talerz z zupą mleczną. Odwracam się i idę do stolika na końcu sali. Stawiam tacę na blacie i siadam. Zdecydowanie wolałbym kanapki, ale tutaj lepiej nie wybrzydzać.
Niedługo po mnie przychodzą inni, a w stołówce zaczyna robić się tłoczno. Rozmowy, śmiechy, a nawet płacz odbijają się od bezlitosnych ścian i roznoszą po całym pomieszczeniu. Próbuję się wyciszyć, oddalić od tego miejsca. Starania stają się puste, gdy obok dosiada się mój przyjaciel, Mike.
Jego wielkie oczy skupiają się na moim talerzu, a ja nawet nie muszę usłyszeć pytania, i tak wiem, co powiedzieć
- Jasne, bierz.
Chłopak przenosi porcelanowe naczynie na drugą stronę blatu, ciesząc się dodatkową porcją. Nawet nie mam pojęcia, dlaczego nie jadłem tej zupy. Chyba znów się zawiesiłem.
Mike ma orli nos, pełne usta i ogółem mówiąc jest puszysty. Kiedy zostałem zmuszony do przyjazdu tutaj, to ten chłopak oprowadził mnie po ośrodku. Od roku w ogóle się nie zmienił.
Po śniadaniu wszyscy musimy iść na zajęcia. Rozdzielam się z przyjacielem i wolno maszeruję na drugie piętro, do Sali Zwierzeń. W tym budynku jest mnóstwo sal o dziwnych, niemal przytłaczających nazwach, co tylko pogarsza wszystko.
Po raz kolejny witam się z wszystkimi i siadam na jednym z krzeseł. Dzisiaj jest nas mniej, gdyż Johanna - dwudziestopięciolatka o dość ponętnej figurze - dostała pozwolenie na opuszczenie ośrodka. Nieczęsto zdarzają się tu takie rzeczy, ale to właśnie ja zamierzam być następnym, który wyjdzie na wolność.
- Dzień dobry! Jak miło, że nikt z was się nie spóźnił.
Głęboki głos należy do doktora Wolfera, naszego stałego psychiatry. Wszyscy natychmiast odpowiadają i zaczynamy dołującą dyskusję.
- Więc kto dzisiaj chciałby zacząć? Może Riley?
Drobna dziewczyna garbi się i ze zdenerwowania zaczyna owijać rude włosy dookoła palców.
- M-myślałam, że t-to kolej Sylvii.
- Nie, Riley. Proszę, opowiedz nam jak starałaś się zmienić swoje życie w ostatnim tygodniu.
- W-więc ja... Ja rozm-mawiam cz-częściej z ludźmi....
- O wspaniale! - Wolfer klaska dłońmi i wszyscy robią to samo. - Powiedz, z kim ostatnio rozmawiałaś?
Ta dziewczyna jest jak słoik, z którym nawet najsilniejszy mężczyzna ma problem.
- Z p-pan-nem Chr-ristop-pherem.
Christopher to gość zajmujący się sprzątaniem. Do tego to jedyna osoba, z którą Riley rozmawia, gdy nie jest na zajęciach.
- Cóż, dziękujemy. Odpocznij chwilę. Kto następny... Może Sky!
Prostuję się, chrząkam i zaczynam.
- Czuję się wspaniale. Sądzę, że już niedługo opuszczę ośrodek.
- Czy to daje ci siłę na kolejne dni? - doktor zawsze zadaje to samo pytanie. A ja zawsze odpowiadam tym samym słowem.
- Tak.
Spotkanie dalej trwa, a ja odpływam. Chcę już stąd wyjść. Chcę poczuć wolność, samodzielność. Wiem, że nikt na mnie nie czeka. Rodzina już dawno odeszła, gdy zacząłem mieć problem z narkotykami, które doszczętnie zniszczyły mój organizm, jak i psychikę. Ale teraz powstałem. Czuję się na siłach, by spróbować żyć. Żyć, jak każdy inny. I jestem przekonany, że dam sobie radę.
~~~~~~~~~~
ps. to nie "Dotyk Julii" ♥
Budzę się z niejasnym poczuciem, że coś jest nie w porządku.
Wciąż z zamkniętymi oczami obracam się na drugi bok, przygotowana by poczuć miękką poduszkę pod policzkiem, lecz wtedy gwałtownie zsuwam się na podłogę.
- Co jest - mruczę do siebie.
Siadam, przecieram twarz dłońmi i uchylam powieki.
Zamieram.
Znajduję się w małym pokoju ze ścianami pomalowanymi na kolor, który kiedyś prawdopodobnie był śnieżnobiały. Nie ma tu okien, dostrzegam tylko zarys drzwi w ścianie lecz nigdzie nie ma klamki.
Zrywam się na nogi z mocno walącym sercem. Gdzie ja jestem? Ktoś mnie porwał i zamierza wykorzystać?
Podkurczam palce stóp, spoglądam w dół i dostrzegam, że jestem boso. Następne co zauważam, to białe luźne spodnie, szarawa koszulka i niebieski sweter. Oszołomiona cofam się o dwa kroki i siadam na łóżku, niezbyt wygodnym, bo sprężyny widocznie chcą uciec z materaca. Spuszczam głowę, żeby nie raziło mnie jasne światło żarówki na suficie.
Jakim sposobem się tu znalazłam? Zaciskam drżące dłonie w pięści i zaczynam przeszukiwać mózg. Ostatnim co pamiętam jest wieczór w pubie z Jodie, moją przyjaciółką. Poszłyśmy świętować zdobyte przeze mnie prawo jazdy. Chwilę gadałyśmy z barmanem, potem wypiłyśmy toast i... Dalej pustka. Dopada mnie uczucie, jakby czarna dziura wchłonęła moje wspomnienia z ostatnich kilku... godzin? Dni? Nie mam pojęcia. Nagle uderza mnie jak bardzo moje usta są spierzchnięte, pokryła je twarda skorupa. Może ktoś chce sprawdzić jak długo wytrzymam bez wody?
W mózgu otwierają mi się pewne drzwiczki, które wypuszczają do mojego ciała strach. On prawie mnie paraliżuje, na dodatek sprawia, że dreszcze śmiało chadzają po moich plecach.
Z prawej strony dochodzi mnie zgrzytanie zamka, szybko odwracam głowę w stronę drzwi. Zaczynają się uchylać. Nagły impuls rozkazuje mi zniknąć pod kocem, ale nie jestem do tego zdolna. Po prostu siedzę wgapiona w drzwi jak małe dziecko w telewizor.
Do pokoju wchodzi mężczyzna, ma na sobie rozpięty zielony kitel. Jest dosyć młody, nie dałabym mu nawet trzydziestki. Trzyma w rękach czarny notes.
- Witaj, Lea. - Zaczyna łagodnym głosem. - Jak samopoczucie?
- Kim jesteś? - wypalam na wydechu. - Czemu ja tu jestem? Co to za budynek?
- Hej, zwolnij. Pewnie nadal jesteś w szoku - mówi jakby sam do siebie. - Zaraz ci wszystko wytłumaczę.
Wytężam wzrok bo dostrzegam przypiętą do jego piersi plakietkę. Niestety nie udaje mi się odczytać nic oprócz skrótu "dr.".
Więc to doktor.
Mężczyzna podchodzi i przysiada na brzegu łóżka, co powoduje, że odsuwam się o kilkanaście centymetrów.
- Nie bój się, Lea. Jestem doktor Wolfer, a ten budynek do Szpital dla Nerwowo i Psychicznie chorych.
Czyli jestem w psychiatryku. O mój Boże, co się najlepszego zdarzyło?
- Dlaczego tutaj siedzę?
- Nie pamiętasz? - Doktor marszczy brwi i wpisuje coś do notatnika, dyskretnie zerkam mu przez ramię i odczytuję "Silny szok pourazowy." - Chciałaś popełnić samobójstwo, Lea.
- Absurd - warczę od razu. Nie jestem osobą, która mogłaby chcieć odebrać sobie życie. Przecież wszystko układało się wspaniale.
- Lea, znaleziono cię w ostatniej chwili. Miałaś ponacinane nadgarstki, na szczęście nie było to śmiertelne, ale na dodatek się powiesiłaś. Gdyby sprzątaczka znalazła cię kilka sekund później już byś nie żyła. Lea, to bardzo poważna sprawa.
- Przestań ciągle mówić do mnie po imieniu! - Wydobywam z siebie krzyk zapominając o zasadach dobrego zachowania. - Nie zabiłabym się, rozumiesz?
- Dobrze, spokojnie. - Znowu bazgrze coś w notesie, tym razem to "Wybuchowa, może być agresywna". - Dam ci tabletkę na uspokojenie.
- Myślisz, że jestem psychiczna. - Stwierdzam marszcząc brwi.
- Skąd taki pomysł, Lea?
- Widzę co piszesz. Nie jestem ślepa. Notes zostaje natychmiast zamknięty. Wolfer patrzy na mnie przez chwilę jak na niedobrego pięciolatka, następnie sięga do kieszeni i wyciąga z niej małą pastylkę. - Połknij to, złagodzi twoje nerwy.
- Nie potrzebuję leków, jestem zdrowa.
- Oczywiście, że jesteś. Chcę żebyś się tylko odstresowała.
Doktor wstaje, kładzie tabletkę na pościeli. Z większej kieszeni kitla wyciąga buteleczkę wody, którą prawie od razu mu zabieram i wypijam połowę.
- Kiedy stąd wyjdę? - cedzę przez zęby.
- Niedługo. Po prostu nas słuchaj.
Czyli jest więcej lekarzy, którzy będą chcieli się mną zająć. Cudownie.
Wolfer staje w progu, widzę za nim korytarz wyłożony białymi kafelkami. Czemu tu jest tak dużo białych rzeczy?
- Lea, grzecznie połknij tabletkę.
- Nie jestem stuknięta.
- Więc to pokaż i weź pastylkę - mówi znudzony.
Posłusznie wkładam sobie tabletkę do buzi.
- Dobrze, następną dawkę leków przyniosę za godzinę. - Po tych słowach zamyka drzwi, a mnie dopada złość.
Chcą mnie faszerować lekami? Nie ma mowy. Wypluwam pastylkę z taką siłą, że aż odbija się od ściany.
- Nie zwariowałam! - krzyczę do zamkniętych drzwi. Nikt nie wraca, więc przyciągam do siebie kolana i chowam w nich twarz. Kątem oka zauważam kilka zadrapań na prawym przedramieniu. Przecież nie popełniłabym samobójstwa. Nie zrobiłabym tego. Prawda?
______________________________________
Skyler
Jak zwykle budzę się wcześniej, niż sam mógłbym tego chcieć. Leżę przez jakiś czas na twardym łóżku, aż w końcu promienie słońca dostają się do mojego pokoju. Jednym ruchem ręki zwalam całą kołdrę na podłogę i wstaję. Nienawidzę bezczynności, więc niemalże kładę się na zimnych panelach, podpierając swoje ciało dłońmi. Następnie wykonuję kilkadziesiąt pompek, aż czuję pot pod koszulką. To dobrze. Powtarzam serie jeszcze parę razy i unoszę się. Spojrzeniem biegnę do niewielkiego zegara, który wisi nad drzwiami. Wskazuje dokładnie piątą czterdzieści.
Z małej komody wyciągam świeże ciuchy i bieliznę, z oparcia krzesła porywam biały ręcznik i wychodzę. Powietrze na korytarzu jak zwykle jest zimne, więc delektuję się tym zimnem. Idę wzdłuż kanarkowych ścian, a gdy mijam pokój strażnika, kiwam mu głową na powitanie. Ten odwzajemnia gest i z powrotem wraca do oglądania nudzącej telenoweli.
Gdy dochodzę do łazienki, od razu ściągam przepoconą piżamę. Ląduje w kącie pomieszczenia i natychmiastowo wchłania całą wilgoć z mokrych kafelków. Staję pod jednym z pryszniców i odkręcam wodę. Jest lodowata, a to kolejny powód do radości. Szoruję gąbką swoje ciało, staram się nie ominąć żadnego miejsca na skórze. Potem myję włosy, spłukuję szampon i sięgam po ręcznik wiszący na betonowej ściance oddzielającej prysznice. Wycieram się, ubieram w stare dżinsy i koszulkę, która przyklejając się do skóry odkrywa zarys moich mięśni.
Płuczę buzię, rozczesuję brązowe włosy i jestem gotowy do wyjścia. Podnoszę z ziemi mokrą piżamę i w drodze powrotnej wrzucam ją do kosza na brudne rzeczy. Godzina szósta wybiła jakieś dziesięć minut temu, więc idę do stołówki. Zbiegam po schodach na parter, mijając kolejnego strażnika. Z nim także się witam, a on mruczy coś pod nosem. Nikt nie mówił, że wszyscy tutaj muszą się kochać. Po przejściu ogromnego holu otwieram wielkie, dwuczęściowe drzwi, pchając je do przodu i wchodzę do jasnego pomieszczenia. Sufit znajduje się tutaj dość wysoko, jakby w przeszłości był przeznaczony dla majestatycznego kryształowego żyrandolu.
Przy samym wejściu zaopatruję się plastikową tacę i zmierzam do kucharki siedzącej przy dużym garze.
- Dzień dobry - mówię do trzydziestoletniej blondynki.
- Witaj Sky.
Przysuwam tacę, a ona stawia na niej talerz z zupą mleczną. Odwracam się i idę do stolika na końcu sali. Stawiam tacę na blacie i siadam. Zdecydowanie wolałbym kanapki, ale tutaj lepiej nie wybrzydzać.
Niedługo po mnie przychodzą inni, a w stołówce zaczyna robić się tłoczno. Rozmowy, śmiechy, a nawet płacz odbijają się od bezlitosnych ścian i roznoszą po całym pomieszczeniu. Próbuję się wyciszyć, oddalić od tego miejsca. Starania stają się puste, gdy obok dosiada się mój przyjaciel, Mike.
Jego wielkie oczy skupiają się na moim talerzu, a ja nawet nie muszę usłyszeć pytania, i tak wiem, co powiedzieć
- Jasne, bierz.
Chłopak przenosi porcelanowe naczynie na drugą stronę blatu, ciesząc się dodatkową porcją. Nawet nie mam pojęcia, dlaczego nie jadłem tej zupy. Chyba znów się zawiesiłem.
Mike ma orli nos, pełne usta i ogółem mówiąc jest puszysty. Kiedy zostałem zmuszony do przyjazdu tutaj, to ten chłopak oprowadził mnie po ośrodku. Od roku w ogóle się nie zmienił.
Po śniadaniu wszyscy musimy iść na zajęcia. Rozdzielam się z przyjacielem i wolno maszeruję na drugie piętro, do Sali Zwierzeń. W tym budynku jest mnóstwo sal o dziwnych, niemal przytłaczających nazwach, co tylko pogarsza wszystko.
Po raz kolejny witam się z wszystkimi i siadam na jednym z krzeseł. Dzisiaj jest nas mniej, gdyż Johanna - dwudziestopięciolatka o dość ponętnej figurze - dostała pozwolenie na opuszczenie ośrodka. Nieczęsto zdarzają się tu takie rzeczy, ale to właśnie ja zamierzam być następnym, który wyjdzie na wolność.
- Dzień dobry! Jak miło, że nikt z was się nie spóźnił.
Głęboki głos należy do doktora Wolfera, naszego stałego psychiatry. Wszyscy natychmiast odpowiadają i zaczynamy dołującą dyskusję.
- Więc kto dzisiaj chciałby zacząć? Może Riley?
Drobna dziewczyna garbi się i ze zdenerwowania zaczyna owijać rude włosy dookoła palców.
- M-myślałam, że t-to kolej Sylvii.
- Nie, Riley. Proszę, opowiedz nam jak starałaś się zmienić swoje życie w ostatnim tygodniu.
- W-więc ja... Ja rozm-mawiam cz-częściej z ludźmi....
- O wspaniale! - Wolfer klaska dłońmi i wszyscy robią to samo. - Powiedz, z kim ostatnio rozmawiałaś?
Ta dziewczyna jest jak słoik, z którym nawet najsilniejszy mężczyzna ma problem.
- Z p-pan-nem Chr-ristop-pherem.
Christopher to gość zajmujący się sprzątaniem. Do tego to jedyna osoba, z którą Riley rozmawia, gdy nie jest na zajęciach.
- Cóż, dziękujemy. Odpocznij chwilę. Kto następny... Może Sky!
Prostuję się, chrząkam i zaczynam.
- Czuję się wspaniale. Sądzę, że już niedługo opuszczę ośrodek.
- Czy to daje ci siłę na kolejne dni? - doktor zawsze zadaje to samo pytanie. A ja zawsze odpowiadam tym samym słowem.
- Tak.
Spotkanie dalej trwa, a ja odpływam. Chcę już stąd wyjść. Chcę poczuć wolność, samodzielność. Wiem, że nikt na mnie nie czeka. Rodzina już dawno odeszła, gdy zacząłem mieć problem z narkotykami, które doszczętnie zniszczyły mój organizm, jak i psychikę. Ale teraz powstałem. Czuję się na siłach, by spróbować żyć. Żyć, jak każdy inny. I jestem przekonany, że dam sobie radę.
~~~~~~~~~~
ps. to nie "Dotyk Julii" ♥
Zapowiedź
LEA
Moje życie było całkiem normalne. Cieszyłam się ze zdanego prawa jazdy i nadchodzącego lata, aż nagle wszystko runęło w gruzach. Obudziłam się w białym pokoju bez klamek, później poinformowano mnie, że to psychiatryk. Jedyne co wiem, to że podobno popełniłam próbę samobójczą - osobiście niczego takiego nie pamiętam. Nikt nie chce mi wierzyć, lekarze potrafią jedynie dawać mi następne pastylki na uspokojenie. Jednak jest pewien człowiek, który może mi pomóc się z tego wydostać. On jest moją nadzieją
SKYLER
Pamiętam o obietnicy. Za dobre zachowanie mam zostać wypuszczony wcześniej. Niestety wszystko się chrzani, gdy w pokoju obok ląduje ona. Jak na niedoszłą samobójczynię zachowuje się dość normalnie, leczy gdy odkrywamy do czego jest zdolna i co jej grozi, zaczynam czuć się jak w tandetnym komiksie. Czy będę potrafił zdołać wszystkim wymaganiom, jakie postawi przede mną los?
Subskrybuj:
Posty (Atom)